Jak aplikacje dla kobiet zarabiają na Twojej miesiączce? "To żyła złota, wiedzą o kobietach absolutnie wszystko"

Aplikacje kobiece, w tym menstruacyjne wiedzą o kobietach absolutnie wszystko. - Dane z aplikacji, że np. byliśmy w ciąży i już nie jesteśmy, mogą być przekazywane organom ścigania. Jeśli kobieta zajdzie w ciążę i zaznaczy to w swojej aplikacji, a potem poroni, to informacje o tym mogą być wykorzystane jako dowód w sprawie - mówi Sara Marska-Maj, projektantka aplikacji i specjalistka od FemTechu.

26.05.2023 06.16
Sara Marska-Maj, FemTech

Aplikacje dla kobiet gromadzą bardzo cenne informacje. W zamian za ich dane oferują wachlarz przydatnych funkcji. Obiecują pomóc przewidzieć następny okres, zbliżający się PMS, zaplanować ciążę czy uniknąć tej niechcianej. Dostarczają też wiedzy, która pozwala lepiej zrozumieć to, jak funkcjonuje ich ciało, wyjaśniając choćby to, jakie są związki między ich nastrojem, dietą, apetytem a kondycją włosów czy skóry.

Jednak w świecie cyfrowych aplikacji nie ma nic za darmo. Jeśli nie decydujemy się na płatną subskrypcję, płacimy informacjami o nas, naszym stanie zdrowia czy lekarstwach, jakie przyjmujemy. Albo o tym czy staramy się o ciążę i czy nam się te starania powiodły.

- Te wszystkie informacje to jest nasza zapłata znacznie cenniejsza, niż gdybyśmy po prostu wykupili płatny dostęp. Te dane można sprzedać wielu podmiotom i tak się dzieje – wyjaśnia w rozmowie z magazynem SW+ Sara Marska-Maj, projektantka aplikacji i specjalistka od FemTechu, czyli rozwijającej się kategorii usług technologicznych powiązanych ze zdrowiem kobiet, która na Instagramie prowadzi profil FemTech.Poland.

Sara Marska-Maj, projektantka aplikacji i specjalistka od FemTechu fot. archiwum prywatne
Sara Marska-Maj, projektantka aplikacji i specjalistka od FemTechu fot. archiwum prywatne

Rozmowa z Sarą Marską-Maj

Sara Marska-Maj: …Wie pan, że jedną z pierwszych aplikacji menstruacyjnych stworzył mężczyzna? Chciał wiedzieć, kiedy jego partnerka będzie mieć… zły humor.

Marek Szymaniak: Nie mógł zajrzeć do jej kalendarzyka?

Wiele kobiet ich nigdy ich nie prowadziło, bo codzienne zapisywanie, co się z nimi dzieje, bywa irytujące i męczące. Aplikacje pozwalają nie tylko łatwiej wprowadzać dane, ale i je analizować, bo robi to algorytm. Dzięki temu łatwiej można śledzić cykl menstruacyjny, zauważyć zmiany, anomalie czy nawet problemy, początki chorób. To przeniesienie analogowego kalendarzyka do urządzenia elektronicznego, w praktyce bardzo pomocne, bo nie wymaga tyle pracy, co tradycyjny kalendarzyk a daje jeszcze dodatkowe korzyści.

Za dodatkowe korzyści kobiety płacą danymi, które wpisują w aplikacje. Co te aplikacje o nich wiedzą?

Aplikacje kobiece, w tym menstruacyjne wiedzą o kobietach absolutnie wszystko. Oczywiście wiele zależy od aplikacji, ale z tych informacji, którymi kobiety zwykle się dzielą, można wyczytać o nich praktycznie wszystko. Nawet rzeczy, o których one same nie wiedzą.

Czyli? 

Nawet o naszej ciąży wiedzą znacznie wcześniej niż my same możemy wiedzieć. Zresztą o wszelkich zaburzeniach wiedzą, zanim my się o nich dowiemy. 

Skąd konkretnie to wiedzą? 

Wprowadzamy do aplikacji dane na swój temat i zakładamy konta przy użyciu kont Facebooka lub Google, co pozwala na dostęp do informacji, których bezpośrednio do aplikacji nie wprowadzamy. W tle działają algorytmy, które rozpoznają zmiany w naszych objawach, zachowaniach czy danych biometrycznych jak temperatura i poziom hormonów. Jeśli tysiące użytkowniczek przed nami miało podobne objawy, algorytm bez trudu rozpozna je u nas i wyciągnie wnioski.

Ponadto aplikacje wiedzą, gdzie mieszkamy, jaki mamy poziom zarobków, ile wydajemy, kiedy mamy dobry humor, a kiedy zły, czy w życiu mierzymy się z jakimiś trudnościami i mamy akurat jakieś ważne wydarzenia. Wiedzą ile mamy lat, ile ważymy, kiedy mamy wyższe libido, kiedy uprawiamy seks, kiedy coś nas boli. Wiedzą też w wiele o naszym stanie zdrowia. Czy mierzymy się z jakimś zaburzeniem zdrowotnym. Czy mamy problemy ze skórą, migrenami, bólami brzucha.

To wszystko składa się na całościowy obraz, który można różnie wykorzystać. 

Mogą np. sygnalizować nam, że powinniśmy się udać do lekarza i zrobić badania? 

Tak i to jest wykorzystanie na naszą korzyść, ale często ta wiedza jest też wykorzystywana w innych celach. Algorytmy wiedzą np. kiedy nam coś zaproponować. Kiedy podsunąć nam reklamę tego czy innego produktu, bo kiedy np. mamy gorszy humor, to łatwiej zdecydujemy się na zakup, aby poprawić sobie humor. A to dopiero początek możliwości.

fot. shutterstock/GalacticDreamer

Czyli aplikacje nie są tylko przyjaciółmi kobiet, ale też żerują na ich danych? 

Nie jest tak, że aplikacje tylko na kobietach żerują, bo przecież one też mają z tego korzyść. Jednak nie możemy myśleć o aplikacjach np. do śledzenia cyklu jak o instytucjach charytatywnych. To jest bardzo opłacalny biznes, my jesteśmy towarem. Jeśli nie płacimy pieniędzmi za subskrypcję, to płacimy danymi o nas, naszym stanie zdrowia, lekarstwach, jakie przyjmujemy, czy staramy się o ciążę, czy nam się te starania powiodły czy też nie. Te wszystkie informacje to jest nasza zapłata znacznie cenniejsza, niż gdybyśmy po prostu wykupili płatny dostęp. Te dane można sprzedać wielu podmiotom i tak się dzieje.

Na przykład komu? Kogo obchodzi czy ktoś ma akurat teraz okres?

Zainteresowanych taką wiedzą jest bardzo wielu. To choćby data brokerzy. To firmy zajmujące się kupowaniem, analizowaniem i sprzedawaniem danych. Na ich podstawie powstają bardzo spersonalizowane przekazy marketingowe.

Czyli wiedzą, że np. Anna Kowalska, lat 30, mieszkająca w Warszawie ma teraz zespół napięcia przedmiesiączkowego i można jej podsunąć odpowiedni produkt?

Nie. Po pierwsze te dane są zanonimizowane, więc nie jest tak, że ktoś wie, że jakaś Ania Kowalska z Warszawy ma w taki i taki dzień okres. Ale to nie znaczy, że ta reklama jej się nie wyświetli. Te dane pozwalają tworzyć grupy użytkowników i potencjalnych klientów. Pomagają zobaczyć np. zakupowe trendy. Dowiedzieć się, co kobiety z tej grupy kupują, kiedy i dlaczego akurat wtedy.

To na pewno zainteresuje reklamodawców i platformy reklamowe jak Facebook.

Zdecydowanie. Dla nich dane kobiet to szczególnie łakomy kąsek, bo np. w kwestii ochrony zdrowia to one w większości przypadków decydują, na co zostaną wydane pieniądze danej rodziny. Wyświetlanie im reklam jest dużo bardziej opłacalne, bo jest skuteczniejsze niż wyświetlanie ich mężczyznom.

I co robią ci reklamodawcy, widząc dane o fazie cyklu danej kobiety? 

Kupują miejsce w aplikacji na wyświetlanie konkretnych reklam, dostosowanych do aktualnej fazy cyklu. Widzą np. że dana kobieta od roku stara się zajść w ciążę i jej się to nie udaje. Kiedy nie uda jej się kolejny raz, to chętniej spojrzy na propozycję zakupu herbatek, witamin, suplementów diety czy sprzętu, który ma jej w tym pomóc. 

Oczywiście reklamodawca nie wie, komu konkretnie wyświetla daną reklamę. Po prostu dostosowuje swój przekaz do zachowań i charakterystyki grupy użytkowników, a dzięki tym informacjom, które same mu dajemy, może bardzo mocno taką grupę zawęzić i łatwiej coś jej wcisnąć.

Podobnie może być z ubezpieczycielami? Kobieta wpisuje w aplikację, że ma problemy zdrowotne, a ubezpieczyciel już podnosi jej składkę za polisę?

Dla firm ubezpieczeniowych takie informacje też są bezcenne. To żyła złota. Polek i Polaków tak bardzo to jeszcze nie dotyczy, bo u nas większość ma ubezpieczenie społeczne, ale np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie polisy są głównie prywatne, stawki są wyliczane na podstawie stanu zdrowia pacjenta. A informacja np. ile miałaś poronień, czy że zaszłaś w ciążę albo masz zaburzenia hormonalne, jest niezwykle cenna, bo podnosi ryzyko, że firma będzie musiała pokryć koszty leczenia. 

fot. eldar nurkovic/shutterstock.com

Chwileczkę, ale mówiłaś, że dane są anonimowe. 

To prawda. Te dane, które firmy pozyskują od nas pod przykrywką „różowych kalendarzyków”, wcale nie muszą być powiązane z konkretnym użytkownikiem. Wystarczy, że ubezpieczyciel czy prywatny szpital widzi trend, że oto np. rośnie liczba osób mających chorobę X, to będzie podnosić ceny leczenia tego schorzenia, a chwilę później w górę poszybują ceny polisy ubezpieczeniowej. Jeśli natomiast aplikacja jest opłacana przez ubezpieczyciela w ramach pakietu zdrowotnego, dane mogą być bezpośrednio powiązane z konkretną osobą.

No dobrze. Kto jeszcze jest zainteresowany tymi danymi?

Pracodawcy. Ich bardzo może interesować, czy np. staramy się o dziecko. Dlatego pracowniczkom, szczególnie większych korporacji z amerykańskim rodowodem, polecałabym uważać na otrzymywane benefity.

Szef daje nam coś więcej niż wypłatę, dlaczego się nie cieszyć?

Bo może to być system np. firmy Ovia, która oferuje swoje pakiety dla firm, a te dają swoim pracownikom „bezpłatny dostęp do płatnej aplikacji” jako benefit. Tyle tylko, że zbierają one dane o pracownikach, dając pracodawcom pełną o nich wiedzę. Na przykład czy starasz się o zajście w ciążę, czy może już w niej jesteś, czy masz problemy zdrowotne i w niedługim czasie przestaniesz dla pracodawcy generować zyski, więc nadajesz się do zwolnienia. Oczywiście w Polsce kobiety w ciąży są prawnie chronione przed zwolnieniem…

Ale w praktyce bywa z tym różnie.

To prawda. Choć są niechlubne przypadki, to ogółem prawo chroni kobiety. Jednak zalecałabym dużą ostrożność. Korzystając z tego rodzaju benefitu możemy sobie zaszkodzić.

Znowu przerwę. Przecież te dane są anonimowe. Skąd szef ma wiedzieć, że Kowalska z działu marketingu stara się o dziecko?

Tak, czytając politykę prywatności, dowiemy się, że te dane z aplikacji są zanonimizowane. I tak jest, ale jak pracodawca dostanie raport, że w jego firmie jest osoba w wieku od 30 do 31 lat, która mieszka tu i tu, zarabia tyle i tyle, i stara się o dziecko, to bez kłopotu ją zidentyfikuje. I jeśli będzie chciał takiej osoby z firmy się pozbyć, to, oficjalnie o niczym nie wiedząc, będzie mógł to zrobić.

Wyobrażam sobie szefa, który jest przeciwnikiem aborcji i wie, że jego pracowniczka chce jej dokonać… 

To daleko posunięta wizja, ale są przecież choćby organizacje ideologiczne walczące z prawem do aborcji. I one mogą wykorzystywać dane do tego, aby indoktrynować np. kobiety szukające pomocy w przypadku niechcianej ciąży.

Niedawno było o tym głośno w USA. Firma Graph (również data broker) udostępniała dane o wizytach w klinikach aborcyjnych ugrupowaniom walczącym o zakaz aborcji. Te ugrupowania wykorzystały je do pokazywania tym kobietom treści zniechęcające do przerwania ciąży, czyli np. fałszywe informacje i drastyczne zdjęcia, jak rzekomo ten zabieg wygląda. A badania pokazują, że im dłużej jesteśmy wystawieni na takie komunikaty, tym bardziej wpływa to na nasz sposób myślenia i światopogląd. W efekcie możemy podejmować decyzje dotyczące naszego zdrowia i życia na podstawie manipulacji, której nas poddano. W Polsce też mamy styczność z takimi organizacjami, ale mam nadzieje, że jeszcze nie wpadli na to, aby wykorzystywać podobne praktyki.

Takie dane z aplikacji, że np. byliśmy w ciąży i już nie jesteśmy, mogą też być przekazywane organom ścigania.

To dlatego w USA po wyroku Roe vs. Wade i zniesieniu prawa do legalnej aborcji Amerykanki masowo usuwały aplikacje śledzące cykl menstruacyjny? 

Faktycznie był taki trend, że użytkowniczki w obawie, że zostaną wyśledzone i ukarane, usuwały aplikacje śledzące cykl, ale nieco później chyba zapomniały o zagrożeniu i do nich wróciły.

A Polki też mają się czego obawiać? 

Na pewno muszą wiedzieć, że ich wszelki cyfrowy ślad, to, czego wyszukują w Google, ale też dane z aplikacji menstruacyjnych mogą być wykorzystane przez prokuraturę czy sądy. Ale trzeba podkreślić, że w Polsce aborcja własna nie jest karalna. Wymiar sprawiedliwości może ukarać osobę, która nam w tym pomogła, czego mieliśmy niedawno niechlubny przykład.

Czyli dane z naszej aplikacji mogą być wykorzystane jako dowód w sprawie przeciwko komuś, kto nam pomógł?

Tak. Jeśli kobieta zajdzie w ciążę i zaznaczy to w swojej aplikacji, a potem poroni, to informacje o tym mogą być wykorzystane jako dowód w sprawie. Ale w sprawie nie przeciwko tej kobiecie, tylko temu kto np. dostarczył jej środki poronne czy wykonał zabieg.

Czyli możemy wyobrazić sobie sytuację, że partner kobiety, która dokonała aborcji, zgłosi to na policję, a jako dowód poda ślady w aplikacji?

Mógłby coś takiego zgłosić, ale trudno powiedzieć, czy prokuratura podjęłaby się takiego śledztwa tylko na podstawie danych z aplikacji. Natomiast jeśli byłoby podejrzenie, że usunęła ciążę, zeznania świadków np. tego partnera, to na pewno aplikacja byłaby zmuszona do udostępnienia tych danych i to już się dzieje.

Ważne jest też to, że aplikacja nie działa tak, że zaznaczymy „zakończenie ciąży” a dane automatycznie wysyłane są do prokuratury. Aplikacja sama z siebie tego nie zrobi, ale może być zmuszona przez sąd.

Prawo aborcyjne w Polsce w ostatnich latach jest zaostrzane, a pomysły są coraz bardziej radykalne. Nie obawiasz się, że ktoś w końcu wpadnie na pomysł, aby  takie dane przekazywać automatycznie do prokuratury?

Nie sądzę. Większość twórców aplikacji działa na rynku polskim, ale siedzibę ma np. w USA. Musi udostępniać dane, tylko jeśli jest taki nakaz sądu. Z automatu żadna tego nie zrobi, bo straciłaby użytkowników.

Czytając to wszystko, wiele użytkowniczek pewnie zastanawia się teraz, czy ze względu na te wszystkie dane nie odinstalować kobiecych aplikacji. Ale to żadna porada. Co zatem mogą zrobić, aby zadbać o swoje bezpieczeństwo i prywatność?

Nie jestem za odinstalowywaniem tych aplikacji, bo odgrywają one ogromną rolę w dbaniu o zdrowie kobiet. Naprawdę dają nam też wiele dobrego. Mogą pomóc w szybkiej diagnozie, a potem skutecznym leczeniu np. raka szyjki macicy czy piersi. Nie chodzi o to, żeby się bać, wyrzucić telefon i zamieszkać w lesie. Chodzi o to, by wiedzieć, co się dzieje z naszymi danymi i rozsądnie nimi zarządzać.

Jak to robić? Czytać politykę prywatności, starać się ją zrozumieć. A jeśli jej nie rozumiemy, co nie dziwi, bo one są długie i napisane prawniczym językiem nieprzypadkowo, to dopytywać twórców aplikacji. Oni muszą nam udostępnić informacje o tym, co dzieje się z naszymi danymi. Możemy też poprosić, aby usunęły nasze dane z serwerów.

Politykę prywatności mało kto czyta. Może po prostu trzeba znaleźć taką aplikację, która nikomu nie udostępnia tych danych?

Jedynym mi znanym wyjątkiem jest chyba aplikacja Apple Health, ale nie jest to specjalnie przyjazny i praktyczny system dla kobiet. Niestety nie została zaprojektowana najlepiej, ale jest to w miarę bezpieczna opcja.

A całkiem bezpieczna nie istnieje?

Istnieje. To niestety kartka i długopis.

To dość przerażające, szczególnie że aplikacje do monitorowania cyklu miesiączki, to tylko wierzchołek góry lodowej zwanej „femtechem”. W kolejce są apki treningowe, do dbania o skórę, włosy, wspomagające diagnozę i leczenie chorób układu rozrodczego kobiet, badania hormonów i tak dalej i tak dalej.

To prawda, dlatego, aby cały ten rynek ucywilizować, koniecznie są regulacje. Jednak do tego potrzeba poparcia rządów, czyli poparcia społecznego. Bez tego jest jedna wielka samowolka i teraz mamy z nią do czynienia.

Ilustracja tytułowa: fot. SeventyFour/shutterstock
Data publikacji: 26.05.2023