Taki jest problem z Chińską Republiką Ludową: to państwo funkcjonujących obok siebie paradoksów i skrajności. Potęga gospodarcza, państwo, które pod względem technologicznym potrafi wiele, zderza się z własną skrzeczącą rzeczywistością. Z koneksjami politycznymi, tradycyjnie zakorzenionymi elementami biurokracji, rywalizacją różnych grup partyjnych w danych miejscowościach czy prowincjach, walką o partykularne interesy. W takiej sytuacji okazuje się, że wiele zależy od tego, kto daną technologię kontroluje, kto podejmuje decyzje o jej wykorzystaniu czy kto ma dostęp do generowanych danych. Większość z nowoczesnych systemów pozostaje też raczej na poziomie mniej lub bardziej zaawansowanych, ale jednak testów, integracji i budowy dostępu dla poszczególnych instytucji. W tym też słynny system zaufania społecznego, którego różne programy pilotażowe trwają w różnych prowincjach. Dziś ten „cyfrowy leninizm”, o którym mówiliśmy, funkcjonuje w dużej części na zasadzie transmisji decyzji z góry na dół, co obniża sprawność całego systemu. A na dole, tam, gdzie powinny być one wdrażane, są obarczone różnymi problemami. Choćby obawą przed podejmowaniem samodzielnych decyzji na średnim i niższym szczeblu, bo efektem centralizacji władzy przez Xi Jinpinga jest nieufność urzędników i obawa przed sankcją centrali. Dodatkowo Chińczycy są bardzo nieufni wobec władzy, ale nie tylko pod względem politycznym, co po prostu jest tam niski poziom zaufania społecznego. Wszystko to razem połączone powoduje, że ciężko spodziewać się stuprocentowej skuteczności.