W OpenAI smutek zamiast szczęścia. Ludzie generują filmy bez umiaru
Sora generuje filmiki na potęgę, ale nie generuje pieniędzy. Sam Altman przyznaje, że OpenAI było kompletnie nieprzygotowane na wypalenie przez aplikacje dziury w budżecie firmy.

Aplikacja Sora i wygenerowane w niej filmiki od kilku dni - ku zniesmaczeniu części internautów i właścicieli praw autorskich - podbijają internet. Jednak jeżeli ktoś choć raz przeczytał jakikolwiek artykuł o Sorze to prawdopodobnie zauważył coś, co odróżnia aplikację od innych jej podobnych: brak reklam i darmowy dostęp. Skąd więc OpenAI bierze pieniądze na jej utrzymanie?
No właśnie. Sam Altman też się zastanawia, jak załatać dziurę - w sumie to już krater - wypalony przez Sorę.
Podczas gdy internet zachwyca się Sorą, Sam Altman chowa twarz w dłonie i płacze nad rachunkami
Problem nie jest błahy. Generowanie wideo przez sztuczną inteligencję wymaga gigantycznych nakładów mocy obliczeniowe, a co za tym idzie - ogromne koszty energii i infrastruktury. Analiza dokonana przez Hugging Face wykazała, że zapotrzebowanie na moc obliczeniową rośnie wykładniczo wraz z długością generowanego materiału. Jeśli miliony użytkowników produkują jednocześnie krótkie klipy, rachunek dla OpenAI szybko idzie w dziesiątki milionów dolarów.
Sam Altman na swoim blogu wprost przyznaje, że firma znalazła się w trudnej sytuacji, bo Sora - mówiąc bardzo prostym językiem - zjada bardzo dużo zasobów i nie zwraca OpenAI nic.
Ludzie generują znacznie więcej, niż się spodziewaliśmy na użytkownika, a wiele filmów powstaje dla bardzo małych odbiorców. Będziemy musieli jakoś zacząć zarabiać na generowaniu wideo
Na razie jednak konkretnego planu brak. Jednym z pomysłów OpenAI jest dzielenie się przychodami z właścicielami praw, którzy zgodzą się na używanie swoich postaci czy marek w aplikacji. Altman podkreśla, że część wydawców widzi w tym potencjał "interaktywnego fan fiction" i szansę na nowe źródło zaangażowania fanów. Tyle że droga od teorii do praktyki jest daleka.
OpenAI chce przejść od złodzieja do krupiera
Jak zauważył Aron Moss, prawnik specjalizujący się w prawie dotyczącym praw autorskich i własności intelektualnej, różnica między studiami zarabiającymi na publikacji wizerunku postaci w kontrolowanym środowisku, jakim jest YouTube, a pozwoleniem użytkownikom na dowolne przetwarzanie postaci Disneya czy Warner Bros. jest kolosalna. Problem jest tym większy, że w przypadku jakiegokolwiek porozumienia z koncernami, prawnicy OpenAI będa musieli zaadresować nie tylko widoczne przetwarzanie wizerunku - czyli filmiki publikowane przez Sorę z postaciami z Super Mario Bros. czy Star Wars - ale także to niewidoczne. Czyli wytłumaczyć przeciwnej stronie stołu skąd i w jaki sposób Mario czy Luke Skywalker znaleźli się w danych treningowych modelu.
A sprawa jest pilna. Feed Sory zalały już generowane wideo, które balansują na granicy prawa - od animowanych bohaterów Nickelodeona w "oryginalnych" scenariuszach użytkowników, po pełne odcinki "South Parku". Jeśli właściciele praw nie zgodzą się na współpracę, łatwo mogą obrać inną drogę: pozwy sądowe. W branży już teraz trwa ofensywa - Warner Bros. Discovery, Disney czy NBC Universal rozpoczęły batalie z twórcami generatywnych narzędzi.
Na razie OpenAI próbuje gasić pożar, wprowadzając ograniczenia, które powinny były znaleźć się w Sorze już na starcie. "Spodziewajcie się bardzo szybkiego tempa zmian - trochę jak w początkowych dniach ChatGPT. Popełnimy błędy, ale będziemy je szybko poprawiać" - zapewnił Altman.
Pytanie tylko, czy tym razem szybkie aktualizacje wystarczą, by zatrzymać krwotok finansowy. Bo jak na razie aplikacja Sora to nie kura znosząca złote jaja, lecz kosztowny eksperyment, który pożera zasoby szybciej, niż ktokolwiek w OpenAI się spodziewał.
Więcej na temat OpenAI: