REKLAMA

Blackout w Hiszpanii nie byłby tak dotkliwy, gdyby ludzie korzystali z gotówki? Guzik prawda

Kilkanaście godzin bez prądu w Hiszpanii i Portugalii wydaje się być ostrzeżeniem dla całego świata, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od dostępu do energii. W spokojne, zwykłe dni to banalna, oczywista refleksja, jednak podczas awarii uderza z inną siłą. Wszystko, co znajome i pewne, nagle przestaje działać, bo prądu nie ma.

Blackout w Hiszpanii nie byłby tak dotkliwy, gdyby ludzie korzystali z gotówki? Guzik prawda
REKLAMA

Jak zauważał Paweł, w sieci natknąć można się na nagrania pokazujące kolejki na lokalnych bazarach. Tylko tam dało się płacić gotówką bez kasy fiskalnej, co z kolei wykluczyło podpięte do systemów sklepy.

REKLAMA

Zapewne w tym momencie obrońcy gotówki uśmiechnęli się z nieskrywaną satysfakcją. Przez myśl przeszło im powiedzenie o byciu prorokiem we własnym kraju. Otworzyli komunikatory czekając na falę wiadomości z przeprosinami. Będąc w sklepie głośniej niż zwykle powiedzą, że zapłacą gotówką, kładąc szczególny nacisk na „jak zwykle”.

Tak, przykład Hiszpanii i Portugalii pokazuje, że warto mieć gotówkę na czarną godzinę. Zauważmy jednak, że nawet tam, gdzie takie rady są oficjalnie kierowane do obywateli, mowa raczej o nieprzesadnie dużych kwotach, a nie konieczności trzymania wszystkich oszczędności w skarpecie. W Holandii sumy nie wymieniono, w Szwecji to 170 euro – czyli średnia kwota tygodniowych zakupów. W Polsce mówi się o zapasie wynoszącym od 500 do 1000 zł, choć to też nie jest np. rządowe zalecenie.

Dlaczego nie więcej? Szwedzi sugerują, że tydzień wystarczy, by instytucje finansowe stanęły na nogi, więc trzeba przygotować się na taki okres. Granica może wynikać również po prostu ze świadomości, że w dłuższym okresie skutki awarii i tak każdego dosięgną, nawet osoby z solidnym zapasem gotówki.

Trzeba liczyć się z tym, że gotówka nie uchroni przed konsekwencjami blackoutu

Z prostego powodu – jeśli nie będzie prądu, całkiem możliwe jest to, że nie będą działać kasy fiskalne. I wtedy z zakupów nici.

Na to istotne utrudnienie zwracał uwagę trzy lata temu Paweł Szramka w swojej interpelacji poselskiej. „W przypadku, gdy niemożliwe jest działanie kas fiskalnych chociażby z powodu braku prądu, nie jest możliwa także każda sprzedaż na rzecz osoby fizycznej nieprowadzącej działalności gospodarczej lub rolnika ryczałtowego” – podkreślił w piśmie skierowanym do premiera.

Podobne sytuacje mogą powtarzać się w przyszłości nie tylko ze względu na gwałtowne zjawiska atmosferyczne, lecz także ze względu na potencjalne „lockdowny energetyczne” spowodowane brakami w dostawach paliw do elektrowni – zaznaczył poseł.

W odpowiedzi Artur Soboń, ówczesny sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, wyjaśnił, że w myśl przepisów kasa musi posiadać „zasilanie sieciowo-bateryjne, sieciowo-akumulatorowe, bateryjne lub akumulatorowe, które musi zapewnić wydruk minimum 200 paragonów fiskalnych, każdy o zawartości co najmniej 30 wierszy druku i raportu fiskalnego dobowego, w czasie 48 godzin od momentu zaniku zasilania sieciowego”.

Minimum 200 paragonów w czasie 48 godz. Jeżeli w tym przedziale kasa będzie działać, ale terminale i bankomaty już nie, to gotówka ratuje skórę. Rodzi się jednak pytanie, co dalej.

I tu, przekonywał sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, jesteśmy gotowi:

Rozwiązanie takie przewiduje możliwość zastosowania zwolnienia z obowiązku ewidencjonowania przy zastosowaniu kas rejestrujących na określonym terytorium, w okresie braku funkcjonowania u tych podatników kas rejestrujących z powodu zaniku energii elektrycznej. Warunkiem tego zwolnienia powinno być prowadzenie przez zwolnionych podatników zapisów pozwalających na określenie wartości sprzedaży i kwot podatku należnego.

Jak sytuacja wygląda w praktyce? Nie musimy kreślić czarnych scenariuszy bazując na wydarzeniach w Hiszpanii i Portugalii. Poseł Szramka w swojej interpelacji zauważył, że utrudnienia w robieniu zakupów pojawiły się po przejściu wichur w lutym 2022 r., które doprowadziły do długotrwałych przerw w dostawach prądu.

W listopadzie 2024 r. klienci jednego ze sklepów w Wejherowie musieli po prostu odłożyć zakupy i wyjść z pogrążonej w ciemnościach handlowej hali. Agregaty nie działały, więc sprzedawcy byliby głusi na zapewnienia, że dany klient może zapłacić gotówką. Kilka miesięcy wcześniej, latem, przez brak prądu zamknięte musiało zostać centra handlowe w warszawskich Markach oraz na Targówku. Nie działały sklepy, restauracje, a nawet pobliskie stacje benzynowe. Przerwy w dostawie energii spowodowane były przechodzącymi w nocy burzami i ulewnymi deszczami.

Z kolei w 2023 r. awaria prądu zamknęła sklepy w gminach Jabłonka, Czarny Dunajec, Bystra Sidzina i Jordanów. Nie pomogły agregatory czy awaryjne zasilanie – na drzwiach sklepów wywieszono napisy „sklep nieczynny (awaria prądu)”. Nawet z gotówką można było pocałować klamkę i nikogo nie wzruszył fakt, że dana osoba była dobrze przygotowana na taką ewentualność.

Ciekawym przykładem jest szczeciński blackout z 2008 r. To więc czas, kiedy płatności bezgotówkowe nie były aż tak powszechne jak dzisiaj. A mimo to 8 kwietnia 2008 r. „zamknięta była większość sklepów”, jak wspominał szczeciński oddział TVP. Wówczas straty spowodowane awarią w regionie oszacowano na ponad 50 mln zł. Prądu nie było przez opady mokrego, ciężkiego śniegu, który powalił linie energetyczne.

Wcale nie twierdzę, że gotówki mieć nie warto. Ciągle jednak daleki jestem od stwierdzenia, że otworzy ona wszystkie drzwi w chwili, gdy kluczowe systemy padną. Ważniejsze wydaje mi się coś innego.

Kluczowa jest scena, którą opisał Paweł, czyli kolejki na lokalnych targach. Wcale nie dlatego, że to właśnie tam można płacić gotówką. To miejsca, gdzie przynajmniej w teorii społeczność się zna, kojarzy, ma do siebie zaufanie. „Oddasz przy okazji, następnym razem” – mówi sprzedawca, kiedy zapomniało się portfela, telefon się rozładował albo miało źle wyliczoną kwotę. Nie chodzi o żadne oszustwa podatkowe, sprzedaż pod stołem, kombinowanie itd., a raczej świadomości miejsca, w którym się sprzedaje i komu. Ludziom stąd, z pobliskich bloków i kamienic, którzy jeśli nie zachodzą codziennie, to przynajmniej w każdą sobotę.

U nas jeszcze takie istnieją, choć jest ich znacznie mniej niż kiedyś

Tendencja spadkowa jest widoczna. Lokalnych handlarzy wygania się z targów, bo lepiej wybudować nowy budynek. Małe osiedlowe sklepiki przegrywają z sieciówkami. Osiedla się grodzą. W tej nowej miejskiej dżungli taktyka z szykowaniem zapasów wydaje się jedyną rozsądną, ale jak długo w naprawdę kryzysowej sytuacji można działać bez wsparcia otoczenia?

To z jednej strony romantyczna, nieco utopijna perspektywa. W książce "Homo Sapiens: Ludzie są lepsi niż myślisz" Rutger Bregman starał się udowodnić, że pesymistyczny pogląd na człowieka jest nie tylko szkodliwy, ale przede wszystkim nieprawdziwy. Kluczem do naszego sukcesu jest właśnie umiejętność współpracy. Nierzadko to kryzysowe sytuacje pokazują, że to prawda.

REKLAMA

Chciałbym, aby lekcje takie jak te z Hiszpanii i Portugalii zachęciły nie do budowania samowystarczalnych prywatnych twierdz, ale do zastanowienia, czy wokół nas jest miejsce na wspólne działanie i radzenie sobie z trudnościami. Jeśli hiszpański targ jest wskazówką, jak zachować się w razie upadku znanego i wygodnego świata, to jestem przekonany, że wcale nie dlatego, że postawił na gotówkę.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-04-29T07:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-04-29T06:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-04-28T16:04:47+02:00
Aktualizacja: 2025-04-28T14:22:18+02:00
Aktualizacja: 2025-04-28T10:50:55+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA