Recenzja Civilization 7 – to nie wiatr zmian, to huragan nowych pomysłów
Civilization 7 to najodważniejsza odsłona w nowożytnej historii serii. Ortodoksyjni fani mogą kręcić nosami na wiele świeżych pomysłów, ale to dzięki nim trudno odejść od biurka.
Imperia nie upadają nagle, z jednego powodu. To proces długotrwały i rozłożony w czasie. Dobrze pokazała to historia Cesarstwa Rzymskiego, trawionego wieloma chorobami: od polityki monetarnej, przez pogłębiające rozwarstwienie, po utratę autorytetu Imperatora. Kostki domina stojące nieruchomo przez setki lat zaczęły upadać nagle, jedna za drogą. Nic już nie było w stanie tego zatrzymać.
To właśnie o upadku Cesarstwa Rzymskiego myślałem, widząc jak moje własne imperium popada w ruinę. W królestwie Szymona plaga przetacza się przez miasta, społeczeństwo jest niezadowolone, tu i tam wybuchają bunty. Sam Szymon rozkłada tylko ręce, nie mając kontroli nad kostkami domina. Jeszcze kilkanaście tur temu wszystko działało perfekcyjnie.
W Civilization 7 burzliwe przejście między epokami to jedna z najciekawszych i najlepszych nowości.
Twórcy Civ7 wywracają stolik, rezygnując z klasycznego podziału na okresy. Zamiast nich pojawiają się trzy epoki: epoka antyku, epoka odkryć oraz współczesność. Każda z nich drastycznie różni się od pozostałych. Nie tylko dostępnymi technologiami oraz jednostkami, ale przede wszystkim stylem rozgrywki.
W epoce antyku gracze koncentrują się na odkrywaniu terenów wokół pierwszej osady, poznawaniu sąsiadów oraz walce o dominację. Jednak dopiero w epoce odkryć pojawia się koncepcja kontynentów, podróży przez oceany oraz kolonializmu. Wtedy też następuje radykalne przesunięcie rozgrywki na żeglugę i zajmowanie nowych ziem. Czuć walkę o kolonizatorski prym pierwszeństwa. To prawdziwy wyścig.
Przejście między epokami to wielkie wydarzenie. Nie jest to jednak okres łatwy. Społeczeństwa rozdarte między starym i nowym są pełne niepokoju. Szerzą się choroby, a administracja zjada się od środka. Gracz Civilization 7 musi dobierać kolejne doktryny kryzysowe, będące specjalnymi obciążeniami dla królestwa, z których nie da się zrezygnować. Kluczem do sukcesu pozostaje wybranie mniejszego zła.
Wejście w nową epokę dotyczy każdego, niezależnie od poziomu naukowego, militarnego i kulturowego rozwoju. Im mniej lat pozostało do nowej epoki, tym większy chaos i więcej doktryn kryzysowych musi przejmować gracz. To hardcorowy moment rozgrywki, w którym wszystko się sypie. Dla weteranów będzie to idealna okazja do nagłej zmiany układu sił. Dla nowicjuszy powód do płaczu. Chaos is a ladder.
Teraz trzęsienie ziemi: gracz może zmieniać nację między epokami. W Civilization 7 tylko lider jest bez zmian.
Twórcy odcięli pępowiny historycznych liderów od nacji, krajów i państw z których pochodzą. Napoleon może stać na czele Meksyku, z kolei Katarzyna Wielka poprowadzi ku chwale Stany Zjednoczone. Wiem, wiem jak to brzmi. Sam również mam mieszane uczucia. Podoba mi się natomiast sama koncepcja zmiany oraz ewolucji nacji. Jak to działa?
Otóż rozpoczynając grę w epoce antyku po raz pierwszy, nie możesz wybrać Prus albo Francji. Te nacje muszą dojrzeć do swojej narodowej formy w późniejszym etapie rozgrywki. Dzięki temu gracze mają impuls, aby przechodzić Civilization 7 rozmaitymi liderami oraz początkowymi królestwami, odblokowując państwa bliższe naszej XXI-wiecznej geopolitycznej rzeczywistości.
Fani sceptyczni wobec heretyckich nowości stwierdzą, że Civilization 7 zbliża się przesadnie do gier takich jak Humankind czy ARA. Powstaje jednak pytanie, czy wolelibyśmy po raz kolejny odsłonę bez radykalnych zmian. Przyznam, sam o wiele bardziej wolę odważne podejście producentów, bo dzięki niemu Civilization 7 robi to, czego nie umiała poprzednia odsłona: zaskakuje
Szkoda tylko, że w kwestii wojaczki twórcy nowej Cywilizacji zachowali się tak konserwatywnie.
W Civ7 mamy do czynienia z kompromisem, łączącym dwa militarne podejścia znane fanom serii. Pierwsze zakłada możliwość grupowania jednostek bojowych na tym samym polu. Drugie wprowadza zasadę jedna jednostka = jedno pole. Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne, każde ma wady i zalety.
Walcząc w Civilization 7, wciąż nie można grupować jednostek na tym samym polu. Gracz zyskuje natomiast możliwość łączenia wojskowych w armię pod kierownictwem dowódcy. Taka armia podczas przemarszu zajmuje wyłącznie jeden heksagon. Nie może jednak walczyć, konieczna jest komenda rozstawienia, zajmująca całą turę. W transporcie wojsk pomaga także kolej, odblokowywana w późniejszym etapie rozgrywki.
Te zmiany sprawiają, że zarządzanie armiami w ruchu jest wygodniejsze. Jednak sama walka pozostaje żmudna. Na szczęście po podbiciu wroga nie czujemy się zobowiązani do utrzymania jednostek wojskowych, które zdobyły doświadczenie. W Civilization 7 bojowe poziomy zyskują wyłącznie dowódcy. Początkowo byłem mocno na nie, ale widzę, że w praktyce to sensowne rozwiązanie, pozwalające bez cienia żalu rozwiązywać kosztowne armie w czasach pokoju.
Boli natomiast, że Civilization 7 wygląda jak gra z poprzedniej epoki. Niby w tej serii nie chodzi o grafikę, ale…
…ale gdy produkcja jest tworzona także pod konsolę Nintendo Switch, to wiesz, że nie możesz spodziewać się powalającej wizualnie oprawy. Siódma Cywilizacja wygląda bardzo przeciętnie. Grając na monitorze ultrawide 4K w najwyższych ustawieniach, jakość tekstur czy poziom wygładzania krawędzi były po prostu rozczarowujące. Plusem jest to, że na PC przejście z tury do tury jest szybciutkie, NPC działają błyskawicznie.
Brak rewolucji graficznej męczy mnie zwłaszcza w kontekście tego, iż Civ7 pozwala stawiać wiele budynków na jednym polu aglomeracji. Takie pola zostały podzielone na miejskie oraz wiejskie. Na wiejskim kopalnia oraz stadnina koegzystują obok siebie, tak samo jak na heksagonie miejskim biblioteka, garnizon oraz świątynia mogą stać ściana w ścianę. Dzięki temu aglomeracja wygląda na efektownie zabudowaną, ale brakuje fajerwerków graficznych pokazujących pełnię chwały mojej stolicy.
Muzyka z kolei… po prostu jest. Nie spodziewajcie się bangera w menu ani epickich utworów, zostających w głowie na wiele godzin po zakończeniu rozgrywki. Poprzeczka zawieszona przez producentów czwartej i piątej odsłony jest nie do przeskoczenia.
Najnowsza Cywilizacja popełnia niestety kilka bardzo poważnych błędów, mocno rzutujących na ocenę.
Przede wszystkim kompletnym nieporozumieniem są warunki zwycięstwa. Mamy kilka dróg do celu, ale żadna nie jest odpowiednio zarysowana. Przez to nie czuć, aby moja nacja, a także szereg innych, brała udział w wyścigu. Za mało tu porównań między liderami, za mało zestawień. Do tego gdy uda mi się osiągnąć cel, rozgrywka zostaje brutalnie urwana. Nie można bawić się dalej i co gorsza, nie można samemu wybrać warunków zwycięstwa. Wielkie niedopatrzenie.
Potężnym niedopatrzeniem jest także brak maksymalnego wyczerpania tematu współczesności. Jeśli podobały się wam technologie jutra, bojowe mechy czy wyścig kosmiczny w poprzednich odsłonach, będziecie rozczarowani. Mam wrażenie, że producenci zbyt wiele mięska zostawili sobie pod sprzedaż DLC oraz dodatków, wliczając w to zróżnicowanie jednostek oraz wachlarz współczesnych możliwości.
Do tego jestem mocno rozczarowany kiepską reprezentacją europejskich narodów. Brak Polski mogę przełknąć, ale twórcy zbyt silnie skupili się w moim mniemaniu na afrykańskim oraz azjatyckim kontynencie. Nie wiem, czy to kwestia dogasającej poprawności politycznej w kulturze masowej, ale braki są potężne.
Niestety, twórcy wciąż nie znaleźli odpowiedzi na to, jak wygodnie władać imperium w skali makro, rozciągniętym na kilka kontynentów oraz kilkanaście wysepek. Mam wręcz wrażenie, że moment żmudnego zarządzania przychodzi wcześniej niż w poprzedniej odsłonie, właśnie na skutek wyścigu kolonialnego podczas epoki odkryć.
Civilization 7 wprowadza do serii coś, czego nie czułem od dawna: ekscytację. Ale nie jestem zadowolony z wielu rzeczy.
To nie tak, że wszystkie nowości wprowadzone przez twórców przypadły mi do gustu. Dzięki ogromowi zmian Civilization 7 jest jednak JAKIEŚ. Zamiast kosmetycznych ulepszeń mamy potężne przesunięcia samych fundamentów rozgrywki. Od nadbudowy miejskich pól, bez brak robotników oraz lepszy system dyplomacji, kończąc na postaci dowódców, poczujecie się jak odkrywcy.
Problem polega na tym, że nie wszystko co nowe, jest jednocześnie dobre. Mam wrażenie, że Civilization 7 pojawia się na rynku o dobre pół roku za wcześnie. Trochę za mało w tej strategii zawartości, a producenci zbyt często idą na skróty. Gra potrzebuje masy poprawek i potrzebuje je na wczoraj. Fundamenty są jednak solidne, zdecydowanie jest w czym rzeźbić.
Największe zalety:
- Etapy kryzysowe poprzedzające przechodzenie z epoki do epok
- Ewolucja nacji - płynne przechodzenie między cywilizacjami po spełnieniu wymagań
- Postać dowódcy wprowadza dobry balans między koncentracją i wygodą jednostek bojowych
- Nadbudowywanie oraz wznoszenie wielu budowli na jednym polu
- Masa odważnych pomysłów, dzięki którym nowa Civka zaskakuje
- Zróżnicowany styl rozgrywki poszczególnych epok
Największe wady:
- Kiepska reprezentacja europejskim cywilizacji (nie chodzi tylko o brak Polski)
- Fatalnie zarysowane i prowadzone warunki zwycięstwa
- Archaiczna oprawa graficzna
- Brak lokalności historycznej liderów
- Za mało mięska w epoce współczesnej
Ocena recenzenta: 7/10
Civilization 7 wprowadza oczekiwany powiew świeżości, odważnie przesuwając fundamenty rozgrywki. Część zmian to herezja, ale i wybitny Miguel Servet był za takiego uznawany. Gra pojawiła się niestety za wcześnie, za dużo w miej błędów i za mało zawartości.