Skoro Elon Musk chce kupić piłkarski klub, to my bądźmy jak kibice
Elon Musk nie jest pierwszym miliarderem z branży technologicznej zerkającym w stronę piłki nożnej. Tak jak dla bogaczy kusząca jest perspektywa zdobywania trofeów, tak dla nas użytkowników inspirująca powinna być postawa kibiców, którzy z kolei potrafią oprzeć się pokusom i pokazują, że inna droga jest możliwa.
Możliwość zakupu klubu piłkarskiego z Liverpoolu zasugerował ojciec Elona Muska. Paweł Zarzeczny zwykł oceniać takie plotki mianem legend oceanicznych („suche majtki na dnie morza”) i podsumowywał zwięźle: gdyby chciał, to by kupił.
Całkiem prawdopodobne, że to tylko takie gadanie. Z drugiej strony muszę przyznać, że podobnie reagowałem na doniesienia o możliwym zakupie Twittera przez Muska i wiemy, jak to się skończyło.
Chciałbym zobaczyć „The Reds” pod rządami Muska
I to nie dlatego, że byłemu klubowi Jerzego Dudka źle życzę, bo bliżej mi np. do Manchester United albo w derbach miasta Beatlesów ściskam kciuki za Everton.
Być może z punktu widzenia sportowego wcale nie byłoby nawet tak źle, bo Elon Musk otoczyłby się ludźmi, którzy coś o piłce wiedzą i podpowiedzieliby, jakiego zawodnika kupić, kogo sprzedać, a kto byłby dobrym trenerem.
Skoro można podnajmować graczy, aby ci odwalali za niego żmudną i wymagającą robotę, by chwalić się sukcesami w grze, to tym bardziej niezbędne byłoby otoczenie się ekspertami w przypadku tak skomplikowanego organizmu, jakim jest klub piłkarski. Chociaż nie wiem, czy w świecie futbolu znalazłby się dyrektor sportowy, który pozwoliłby marginalizować swoją rolę przy transferach, nie mówiąc już o wpływie trenera czy samych zawodników. Znając życie to Musk chciałby być na piedestale, nie oni. Już sama ta relacja sprawiałaby, że obserwowalibyśmy naprawdę ciekawy eksperyment.
Mam wrażenie, że Muskowi sprzeciwiliby się kibice. Po raz pierwszy od dawna ktoś powiedziałby głośne, stanowcze „nie”. Hola-hola, panie miliarderze, tak nie będziemy się bawić.
Jasne, kibice to wcale nie myśląca tak samo masa i na pewno na trybunach znaleźliby się i tacy, którzy ucieszyliby się z takiego właściciela, a na pewno z jego pieniędzy.
Jestem też jednak przekonany, że nie zabrakłoby takich, którym nie spodobałby się fakt, że ich ukochany Liverpool stał się jeszcze jedną zabaweczką w rękach miliardera. Daliby o tym znać na stadionie, na ulicach, w mediach społecznościowych. Elon Musk ma wielu przeciwników, ale nigdy nie miał aż tak zapalczywych, jak mogliby okazać się angielscy kibice.
Łatwo romantyzować kibiców piłkarskich chwaląc ich przywiązanie do barw, tradycji czy idącą za tym niezależność. Nie można jednak też zapominać o ciemniejszych stronach, bo przecież to wcale nie tak, że „na zachodzie sobie poradzili” i trybuny na meczach ligi angielskiej, hiszpańskiej czy francuskiej wolne są od rasizmu, dyskryminacji czy nienawiści.
Na dodatek kłamstwem byłoby stwierdzenie, że futbol wolny jest komercyjnego zła. Ba, dziś ma wręcz jego twarz
Arabia Saudyjska w mocno kontrowersyjny sposób zapewnia sobie możliwość organizowania Mistrzostw Świata. Nie tak dawno mundial odbywał się w Katarze, co było ewidentnym przykładem sportswashingu. Przez lata europejski futbol karmił się pieniędzmi rosyjskich oligarchów, teraz topowe drużyny mogą zatrudniać najlepszych, bo ich budżety zasilają brudne petrodolary.
Jeśli jednak gdzieś szukać romantycznych historii, to właśnie na trybunach. A skoro miliarderzy z branży technologicznej tak często zerkają w stronę piłki nożnej, to może czas, abyśmy zrobili podobnie i wzięli przykład z futbolowych kibiców.
Niektóre przykłady są naprawdę inspirujące
Kiedy w 2005 Manchester United kupili amerykańscy biznesmeni, niemający nic wspólnego z piłką nożną, fanatycy „Czerwonych Diabłów” na znak protestu założyli swój własny klub. FC United of Manchester do dziś nie gra na profesjonalnym poziomie, ale nikomu to nie przeszkadza, chodzi o własne zasady.
Jeszcze wcześniej drużyna Wimbledonu miała zostać przeniesiona do Milton Keynes, przez co Wimbledon Football Club przestał istnieć, a w jego miejsce powstał twór Milton Keynes Dons Football Club. Ci, którzy się na to nie zgodzili, założyli własną drużynę -Wimbledon AFC. Nie dali się skusić lepszym perspektywom, ale za cenę zaprzedania przeszłości i tożsamości. Dziś wprawdzie obie drużyny występują na czwartym poziomie rozgrywkowym w Anglii, ale był moment, kiedy MK Dons było już w drugiej ludzie i mogło się wydawać, że jednak wszystko da się kupić.
Teoretycznie kibice budowanych zespołów od zera przegrali. Niczego nie wygrali. Bardzo szybko zastąpiono ich innymi, nowymi fanami, na dodatek z punktu widzenia biznesowego jeszcze lepszymi. Ci płacą ogromne pieniądze za to, by móc oglądać mecze Manchesteru United na żywo i wydają krocie na gadżety, nawet jeżeli od stadionu dzielą ich tysiące kilometrów. Ekipa United ma sportowe problemy od lat, ale to wciąż jeden z najbogatszych klubów na planecie. Amerykańscy właściciele musieli nasłuchać się na swój temat, ale są gorsze rzeczy.
Świat jak zwykle poszedł swoją drogą i zapomniał o buntownikach
Stworzyli jednak wyłom. Pokazali, że da się inaczej. I takich opowieści jest więcej, nawet w Polsce. Niektóre mają nawet dobre zakończenie. Są drużyny, które były wielkie, ale upadły, by ponownie się odrodzić dzięki woli kibiców – jak choćby Widzew Łódź. Zespołów, które na pierwszym miejscu stawiają ideały, jak AKS Zły.
W Bundeslidze – w której gra symbol futbolowej alternatywy, czyli St. Pauli – obowiązuje zasada 50+1. Oznacza, że większość udziałów w spółce musi należeć do klubu. Ten nie może stać się kolejnym produktem w ręku jednego inwestora, jak ma to miejsce w innych państwach. Zasada bywa kwestionowana nawet w samych Niemczech, ale jest chlubnym wyjątkiem. Prawdziwym wzorem do naśladowania.
Niby trudno porównać to ze światem technologii i domagać się, żeby np. to użytkownicy stali się większościowymi udziałowcami serwisu społecznościowego. Chociaż wzorem Oscara Wilde'a nie spoglądam na taką mapę świata, która nie zawiera utopii, zdaję sobie sprawę, że może to być niemożliwe.
Nie chodzi jednak o same zyski, a możliwość sprawienia, że nasz głos jest ważny. W końcu to portale społecznościowe, a jednak o społeczności się zapomina. Zamiast tego jednostka traktowana jest marginalnie, jako produkt, który można sprzedać i wycisnąć jak cytrynę. Teoretycznie tak samo myśli się często o kibicach, podczas gdy oni pokazują, że takie podejście nie musi kończyć się sukcesem.
Kibice potrafili zrezygnować z pucharów, oglądania najlepszych zawodników, z widowisk – tylko po to, by pójść na swoje, działać zgodnie z własnymi zasadami i sumieniem. Nawet ci dopingujących zawodników topowych, grających w Lidze Mistrzów, potrafią wywiesić transparenty z hasłami domagającymi się obniżek cen biletów. Mówią nie projektom służącym wyłącznie zarabianiu jeszcze większej liczby pieniędzy, jak było w przypadku Superligi.
Futbol jest przeżarty przez pieniądze, ale niektórzy chcą wierzyć, że zrobią inaczej. Nie boją się powiedzieć: chcemy czegoś innego. Tego brakuje dziś internetowi. Wyłomu, rozdrobnienia, alternatywy. Pojawiają się pozytywne przykłady, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb, bo dla wielu poza gigantami świat nie istnieje. Można jednak znaleźć miejsce dla siebie – tak jak zrobili to kibice, dla których piłka nożna to coś więcej niż pieniądze.
Zdjęcie główne: fot. Shutterstock/ Master1305