PKP Intercity zamieniło krótką podróż w koszmar. Cztery razy wsiadałem i wysiadałem z pociągu
Na 40-minutowej trasie Tarnów - Kraków zaliczyłem prawdziwy koszmar.
Wsiadając do pociągu, miałem nadzieję na spokojną podróż i chwilę wytchnienia. Niestety, PKP po raz kolejny postanowiły zaserwować mi dawkę frustracji i bezradności. Opóźnienia, przepełnione wagony, wszechobecny chaos – to tylko niektóre z atrakcji, które czekały na mnie podczas tej podróży.
Opóźnienie i zepsuty pociąg. Kombo roku
Ile to razy przebyłem pociągiem moją ulubioną trasę do cywilizacji, czyli Tarnów - Kraków. Ekologicznym, tanim oraz szybkim sposobem podróżowania jest oczywiście pociąg, pomimo szybkiej autostrady A4, do której wjazd jest największą atrakcją mojego miasta. Ale jazda samochodem to większy koszt, a parkowanie w centrum Krakowa to drogi żart. Gdy gdzieś lecę, to parking przy lotnisku w Balicach jest najlepszym i najsensowniejszym rozwiązaniem, szczególnie że latam najczęściej w godzinach rannych. Dojazd do Krakowa i lotniska zajmuje mi zazwyczaj jakieś dwie godziny.
Tym razem wyruszałem w dłuższą podróż - do Warszawy, a potem do Londynu i Las Vegas. Pociąg okazał się koniecznością, a Pendolino to mój wybór numer jeden ze względu na chorobę lokomocyjną. Problem w tym, że EIP wyrusza do Warszawy jedynie z rana. Chcesz później? Musisz jechać z przesiadką.
Szybka informacja dla osób niezaznajomionych z połączeniami kolejowymi z pogranicza Podkarpacia i Małopolski: InterCity do Krakowa (i dalej) przez Tarnów podróżuje najczęściej z Przemyśla. A to oznacza zagrożenie opóźnieniem.
Godzina 10:30, pociąg miał przyjechać o 11:00. Czekałem w domu, sprawdzałem opóźnienia (w oficjalnej aplikacji) - brak. Szok szoków, bo to się nie zdarza często. Wyjechałem, sprawdzając jeszcze Portal Pasażera. Tutaj też cisza. Przed dworcem również żadnych informacji o opóźnieniu, a przyjechałem praktycznie 10 minut przed planowanym odjazdem.
Zaczyna się karuzela. Zdecydowanie nie śmiechu
Pierwsze uderzenie czekało mnie przed wejściem na peron o godzinie 10:50. Wcześniejszy pociąg do Krakowa miał 15-minutowe opóźnienie. To nic niesamowitego. Drugi cios - mój miał 40 minut do przejechania. A miał być za 10 minut. Pendolino miało odjechać z Krakowa o 12:01, więc siadłem do wcześniejszego, mniej opóźnionego pociągu i modliłem się, by nie było kolejnych opóźnień.
Nie wymodliłem.
2 minuty po planowanym (z opóźnieniem) czasie odjazdu znowu cisza. 5 minut - cisza. 10 minut - cisza niczym na niektórych siedziskach w sejmie. Dopiero po 15 minutach pojawił się komunikat. Nieśmieszny.
Mamy usterkę. Co dalej? Nie wiemy
- parafrazując komunikat maszynisty PKP.
Po 25 minutach czekania ludzie zaczęli się wkurzać (na miejscu padały bardziej dosadne określenia). Po 30 minutach trafił do nas dość zagmatwany komunikat: ci, którzy jadą do Wrocławia przez Kraków, mieli się przesiąść do innego pociągu.
Spoiler alert: do mojego pierwotnego pociągu, który złapał ogromne opóźnienie.
Padło pytanie, które jest kluczowe: czy te informacje dotyczą każdego? Czekać na nowy pociąg, czy siedzieć grzecznie? Dalszych komunikatów nie było, a ludzie starali się wyciągać informacje od konduktorów. Niby takie opóźnienie to nic, gdy jedziesz na wakacje. Ale niektórzy mają ważne spotkania, pracę czy inne przesiadki.
Przeczytaj więcej o pociągach w Polsce:
Tę sytuację mogę podsumować jednym słowem: chaos
Jeden wielki chaos, który opanował wszystkich. Nikt nie wiedział, co robić ani jak się zachować. Czy wadliwy pociąg zostanie wyłączony i nie dokończy swojej trasy? A może jednak ruszy i po drodze znów się zepsuje - tym razem w szczerym polu? Tyle pytań i zero odpowiedzi.
Najpierw wysiadłem, bo większość osób zrozumiała, że podstawiony zostanie nowy skład. Nie jestem ekspertem od pociągów więc zaufałem tłumowi.
Potem ktoś rzucił, że nasz pociąg jednak zaraz ruszy, bo na ekranie pojawił się jakiś komunikat. Wsiadłem ponownie. Następnie ogłoszono przyjazd innego pociągu, który miał przejąć pasażerów. Znowu wysiadłem. Chwilę później usłyszałem, że opóźnienie tego "zastępczego" się wydłuża, a "zepsuty" pociąg może jednak zaraz odjedzie. Wsiadłem trzeci raz. I wreszcie - zapowiedź, że drugi pociąg przyjedzie za dwie minuty, uzupełniona ostrzeżeniem, by odsunąć się od krawędzi peronu. Wysiadłem po raz ostatni.
Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, którą PKP Intercity całkowicie zaniedbało, to jest to brak jakichkolwiek informacji. Cokolwiek, co ogarnęłoby chaos i pomogło podróżnym wybrać najlepszą opcję dojazdu w docelowe miejsce. Opóźnienie wyniosło ostatecznie 54 minuty - co, choć nie jest jakimś ogromnym wynikiem, dla wielu pasażerów oznaczało przegapienie przesiadek lub ważnych zobowiązań.
Warto podkreślić, że chaos ten nie wynikał z czynników losowych, takich jak zła pogoda, zwierzę na torach czy inne nieprzewidziane sytuacje. Głównym problemem był brak informacji.
Mój apel do PKP - i każdego innego przewoźnika - jest prosty: komunikujcie, co się dzieje. Wyraźne i precyzyjne informacje, zamiast niejasnych komunikatów, typu "osoby jadące do xyz, proszone są o przesiadkę", mogłyby rozwiązać wiele problemów i zaoszczędzić frustracji.
Koniec? Przynajmniej jestem w drodze
Ostatecznie nie zdążyłem na pierwotne Pendolino do Warszawy. Na szczęście (choć ledwo) udało się zorganizować przejazd późniejszym połączeniem. Konduktorka wydrukowała dodatkowy bilet i dzięki temu mogłem kontynuować podróż.
Choć mógłbym w nieskończoność narzekać na PKP Intercity, muszę uczciwie przyznać, że z każdym rokiem standardy się poprawiają. Jest coraz więcej połączeń, a pociągi są szybsze i wygodniejsze. Dana sytuacja to jedynie przykład chaosu, który - mam nadzieję - w przyszłości będzie coraz rzadszy.
Zdjęcie wyróżniające: Shutterstock - phM2019, Reddit - srslybruddah