REKLAMA

Tracisz wiarę w swój sukces na Tinderze? Jego właściciele mają to samo

Agresywne wymuszanie płatności i uzależnianie użytkowników od platformy - z premedytacją utrudniając poznanie właściwej osoby - odbiło się fatalnie na zarobkach właściciela Tindera. Ma być lepiej - choć mało kto już w to wierzy.

Tinder
REKLAMA

Tinder przez pewien czas był wręcz synonimem usługi randkowej i domyślną aplikacją do poznawania nowych osób w celach romantycznych i nie tylko. Właściciel usługi, firma Match, korzystała z tego sukcesu jak tylko mogła. W usłudze jest mnóstwo dodatkowych i płatnych funkcji, bez których - zdaniem wielu użytkowników – znalezienie drugiej pasującej osoby jest niemożliwe.

REKLAMA

Tinderowi przez długi czas ta agresywna monetyzacja uchodziła na sucho. Mało kto chciał eksplorować konkurencyjne usługi, skoro i tak wszyscy są na Tinderze. Tym niemniej gdy użytkownicy w końcu zaczęli się orientować, że ów Tinder wcale nie pomaga znaleźć towarzystwa - a wręcz to utrudnia, byle tylko zatrzymać u siebie dłużej płacącego użytkownika - jego popularność zaczęła maleć.

Czytaj też:

W Tindera nie wierzy nawet Match.com. "Usługa będzie zarabiać coraz mniej"

Match ostrzegł inwestorów, że nie powinni się spodziewać jakiegokolwiek wzrostu z wpływów z Tindera w przyszłym roku. Według wewnętrznych i niejasno umotywowanych projekcji, gigant randkowy ma wrócić do tendencji wzrostowej dopiero w 2027 r. Podobno za sprawą odpuszczenia sobie zarabiania za wszelką cenę - i poprawy ogólnej jakości usługi, która ma teraz być mniej wroga dla swoich użytkowników.

Darmowa wersja Tindera szybko pokazuje swoje ograniczenia. Liczba polubień jest limitowana, a dostęp do kluczowych funkcji, takich jak możliwość sprawdzenia, kto nas polubił, jest zarezerwowany wyłącznie dla użytkowników płacących za subskrypcję.

Co więcej algorytmy Tindera zdają się faworyzować tych, którzy zainwestują w płatne wersje aplikacji. Osoby korzystające z Tinder Plus czy Tinder Gold mają większą widoczność wśród innych użytkowników, co zwiększa ich szanse na znalezienie dopasowania. To sprawia, że użytkownicy darmowej wersji często czują się jak na drugim planie, zastanawiając się, czy to z nimi jest coś nie tak, czy może to aplikacja stawia przed nimi niewidzialne bariery.

Psychologiczna gra Tindera polega również na wywoływaniu w użytkownikach poczucia FOMO - strachu przed przegapieniem. Powiadomienia o "superlajkach" czy informacja, że ktoś właśnie nas polubił, ale nie możemy sprawdzić kto, dopóki nie zapłacimy, to sprytny sposób na skłonienie nas do sięgnięcia po portfel. W efekcie zamiast cieszyć się możliwością swobodnego poznawania ludzi zaczynamy odczuwać frustrację i presję finansową.

REKLAMA

Nie można też pominąć kwestii bezpieczeństwa i prywatności. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że ich dane i aktywność w aplikacji mogą być wykorzystywane do celów marketingowych. Ponadto płatne funkcje często nie gwarantują realnej poprawy doświadczenia użytkownika, a jedynie podsycają nadzieje na szybsze znalezienie idealnego partnera.

*Zdjęcie otwierające: DenPhotos / Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA