Detoks od smartfona to okłamywanie siebie. Próbowałam i... nie jest mi źle z porażką
Dwa tygodnie w Grecji, a ja wytrzymałam jedynie dzień bez smartfona. Spalając swoje plecy na raka doszłam jednak do wniosku, że nie ma w tym nic złego. Powiem więcej, lepiej zrozumiałam co muszę robić, by po prostu czuć się lepiej ze swoim doomscrollingiem.
Przyznaję się bez bicia - spędzam ze smartfonem przed oczami więcej czasu niż bym tego chciała. Moim problemem jest zresztą nie tylko czas, ale i fakt że potrafię sięgnąć po smartfona, kiedy mogę robić lepsze rzeczy ze swoim wolnym czasem - na przykład rozmawiać z dawno nie widzianą rodziną. No i do tego dochodzi problem mojego wzroku, bo po dłuższej ekspozycji na sztuczne światło pochodzące z ekranu (nie tylko smartfona) bolą mnie oczy, a mimo to siedzę ze ślepiami wpatrzonymi w 6,5 calową taflę szkła.
Dlatego powiedziałam - trochę dziadersko - dość smartfona. Potrzebuję detoksu.
Idealne wakacje? Sprzedano mi wizję idylli po tym, jak odrzucę smartfona
Tym detoksem miały być dwa tygodnie w Grecji. Mnóstwo okazji, by robić coś innego niż gapić się w ekran, poszerzyć horyzonty czy po prostu, najzwyczajniej w świecie odpocząć. Plan był niemalże idealny, bo ze mną były trzy inne osoby, dzięki którym nawet nie potrzebowałam własnego smartfona jako narzędzia - ich urządzenia służyły nam za nawigację, aparat, tłumacza, wyszukiwacza atrakcji i latarkę. W momentach gdy mózg szukał rozrywki, a inne osoby były niedostępne miałam swój czytnik e-booków z masą książek, które chciałam skończyć lub rozpocząć.
Co więcej, gwiazdy ułożyły się idealnie także po stronie, na którą nie mam wpływu. Choć Grecja jest w Unii Europejskiej - a więc mój operator co miesiąc zapewnia mi kilka gigabajtów do wykorzystania w UE za darmo - 8 GB to nie liczba, która zaspokoi potrzebę doomscrollingu rolek na Instagramie i innych zjadaczy czasu. W samej Grecji wylądowałam w miejscu, w którym nie miałam darmowego Wi-Fi, a zasięg sieci komórkowej mogłabym określić jako zamiennik rzutu monetą. "Jeżeli mamy zasięg to jemy lody na patyku, a jeżeli nie to lody z pudełka".
Pierwszy dzień w Grecji poszedł znakomicie - pobudka, sprawdzenie godziny na smartfonie (jedyne co na nim tego dnia robiłam), przygotowanie, pójście na plaże, plażing, smażing, czytanie książki o 11 września czekając aż trochę przeschnę po wyjściu z wody, powrót do domu, radosne rozmowy o wszystkim i o niczym, ponowne czytanie książki, spanie. I to był jedyny dzień, który mogę obiektywnie nazwać detoksem.
Przez resztę wyjazdu stopniowo zaczęłam zwiększać korzystanie z telefonu. Już drugiego dnia wrócił doomscrolling, wróciło sprawdzanie powiadomień i trochę uciekanie z rozmowy do przewijania czegokolwiek co zainteresowało moje oczy na szklanym ekranie. Wizja zdrowych wakacji na detoksie rozpadła się jak domek z kart.
Detoks od smartfona i internetu ma gdzieś pomiędzy mało a zero sensu
Naszła mnie taka refleksja, a zarazem zaskoczenie - nie czuję się źle z tym, że wróciłam do starych nawyków. Ja po prostu podeszłam źle do samego problemu.
Sercem mojej porażki była sama chęć detoksu. Chciałam całkowicie wykluczyć smartfona ze swojego życia - na dwa tygodnie, ale jednak. Detoks udawał mi się rano, bo będąc poza godzinami pracy, poza krajem i z zajętymi porankami nie miałam żadnej motywacji, by użyć smartfona jako coś więcej niż zegarka. Urządzenie wracało do mojej ręki gdy pojawiał się czas dosłownie na leniuchowanie, ale jakoś było mi wygodniej zacząć scrollować (tj. w założeniu, że akurat był zasięg) po sprawdzeniu godziny niż schować telefon sięgnąć do innej kieszeni plecaka po czytnik.
Teoretycznie mogłabym sprawdzać godzinę innym urządzeniem - zegarkiem, samym czytnikiem, ale wyszedłby mi z tego chajzerowski detoks i okłamywanie siebie.
To skłoniło mnie do głębszej refleksji. Czy potrzebowałam detoksu, czy jednak przerwy? Moja praca i zainteresowania sprawiają, że w internecie spędzam minimum 9 godzin dziennie. Na różnych ekranach. W sposób ciągły otaczają mnie informacje, nowe bodźce, mam impulsy, które mogę wyładować jedynie poprzez sprawdzenie informacji, a nie fizyczne działanie. Nie potrzebowałam detoksu jako takiego - dosłownego schowania smartfona lub zdegradowania go do podstawowego narzędzia. Bardziej niż odcięcia się od urządzenia potrzebowałam odcięcia od ciągu cyfrowego świata. Sięgałam po smartfona, ale w przerwie pomiędzy innymi czynnościami i atrakcjami, bo centrum mojego zainteresowania na dwa tygodnie pozostawało wszystko wokół, zmieniając hierarchię uwagi. W ten sposób czułam się z moim smartfonem lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w moim świadomym (lub jak kto woli, dojrzałym jako użytkownik) życiu w cyfrowej przestrzeni. Nie czułam się przykuta do 6,5 cali, ale i nie czułam potrzeby pozostawania w kontakcie lub potrzeby kolejnego zastrzyku dopaminy. A gdy potrzebowałam i grecki bóg Cosmote powiedział "nie ma zasięgu", z łatwością potrafiłam zająć się czymś innym.
Zaakceptujmy to wreszcie. Całkowita, czasowa abstynencja to nie jedyny sposób, by żyć lepiej ze swoim smartfonem
Przez ostatnie miesiące byłam przekonana, że jedynym sposobem na moje powracające bóle głowy, oczu, zmęczenie, ale i frustracje jest całkowite odłączenie się od mojego smartfona i internetu. Żyłam w przeświadczeniu, że wrócę z greckiego wybrzeża i podzielę się przemyśleniami na temat "dwa tygodnie bez smartfona to dwa najlepsze tygodnie mojego życia". Jednak to czego potrzebowałam to nie dosłowna, gloryfikowana w mediach społecznościowych "abstynencja" od tego co cyfrowe, a jedynie przerwanie ciągu informacyjnego. To, że przewijam Facebooka na plaży jest okej. To, że zabijam czas w Salonikach przeglądając cyfrową prasę i doniczki na kwiaty na Allegro też jest okej. Bo nadal smartfon stanowił dodatek, a nie jedno z centrum każdego dnia.
Piszę w kontekście Grecji, ale moglibyśmy przytoczyć dowolny inny przykład. Weekend w Poznaniu, tydzień w Bieszczadach, dzień na gminnych dożynkach, popołudnie w parku, godzina z książką lub grą planszową. W każdy z tych sposobów można przerwać ciąg i przy dłuższej praktyce otrzymać eterycznego świętego Graala uwolnienia się od smartfona.
Cały ten wywód można skonsolidować do popularnego wśród podobnych mi wiekiem "wyjdź z domu i dotknij trawę", jednak w praktyce chodzi o głębszą refleksję całego ciągu interakcji z urządzeniami elektronicznymi. Byłam przekonana, że jedyny sposób, by odpocząć, to się odciąć. To kłamstwo, albo przynajmniej obietnica bez pokrycia w rzeczywistości. Czas wolny ze smartfonem czy tabletem w ręku jest okej. Chodzi przede wszystkim o to, by umieć co jakiś czas zmienić proporcje i odświeżyć umysł, aniżeli całkowicie odrzucić przedmiot, który znajdzie zastosowanie w każdej sytuacji, w jakiej się znajdziemy. W ten sposób czas spędzony przed ekranem na pewno nie spadnie do zera, ale na pewno zmaleje, a każda minuta ze smartfonem w ręku będzie bardziej wartościowa, aniżeli kolejnym zastrzykiem dla mózgu wygłodniałego zastrzyku dopaminy.