Nazwą cię goblinem jeśli nie kupujesz telefonu co roku. Z normalnego zachowania robią modę
W tym przypadku bycie goblinem jest w teorii pozytywne – mieszkanie na bagnie jako ucieczka od pędzącego, konsumpcyjnego świata. Szkoda, że trzeba szukać tak kreatywnych określeń by nazwać coś, co powinno być normalnością.
![las](/_next/image?url=https%3A%2F%2Focs-pl.oktawave.com%2Fv1%2FAUTH_2887234e-384a-4873-8bc5-405211db13a2%2Fspidersweb%2F2024%2F02%2Flasy.jpg&w=1200&q=75)
Niedawno na polskim rynku ukazała się książka „Wejdź w tryb goblina”. Autorka McKayla Coyle zaznacza, że gobliński styl życia zaprzecza wyobrażeniu, że aby zaistnieć należy być pięknym i gładkim. Gobliński tryb oznacza umiłowanie przyrody, pozytywne zbieractwo, odmawianie kupowania nowych rzeczy, naprawianie, a nie wyrzucanie. Jak dodaje wydawca: „gobliny wszakże są antykapitalistami”.
Gobliny to więc przekleństwo szefa Apple’a (i każdej dużej firmy)
W końcu nie tak dawno Tim Cook twierdził, że kupowanie co roku nowego iPhone’a jest… ekologiczne. Głównie dlatego, że jest wykonany z materiałów pochodzących z recyklingu, nie zawiera szkodliwych surowców, jest bardziej odporny. Oczywiście to bajdurzenie, bo najbardziej ekologiczne jest powstrzymanie się przed zakupem nowego modelu i zostanie przy tym telefonie, który ma się teraz.
(…) czym różni się wasz obecny smartfon od poprzedniego. Gdy zastanawiam się nad tym w swoim przypadku, dochodzę do wniosku, że zmiany są tak nieliczne lub mało istotne, że spokojnie mógłbym pozostać przy poprzednim modelu. Bo nowości o których mowa zmierzone mogą być tylko przymiotnikami - lepsze zdjęcia, wydajniejsza bateria - takie cechy mógłbym wymienić. Pytanie, czy owo "lepsze" to rzeczywiście wystarczające uzasadnienie wymiany sprzętu na nowy? W kapitalizmie jest tak, że liczy się nieustanny wzrost. W tej nomenklaturze brak wzrostu oznacza kurczenie się, kurczenie z kolei oznacza spadek cen akcji, a dalej... Wiadomo. Akcjonariusze wymają większych przychodów, zysków, wzrostu sprzedaży itp. Taki paradygmat zmusza Apple'a, jak i inne firmy, do pompowania balonika.
- zauważał niedawno na łamach Spider's Web Rafał Gdak.
Mogłoby się wydawać, że redakcyjny kolega przemówił goblińską modą, ale sęk w tym, że nie.
Na tym polega cały mój problem z goblińskim ruchem i pewnie kolejnymi podobnymi, które będą wyrastać jak grzyby po deszczu w naszym zmęczonym świecie.
W teorii nie ma w nich niczego złego. Zachęcanie do spędzania czasu na łonie natury? Kontemplowanie przyrody? Dostrzeganie tego, co na pierwszy rzut oka niewidoczne? Docenienie tego, co żyje obok nas i radość z małych rzeczy? To wszystko brzmi pięknie i wręcz nie da się tego skrytykować.
Tyle że to nie żaden gobliński styl, a… normalność
Tak żyło się jeszcze nie tak dawno temu. Nie wyrzucało, a naprawiało. Szukało zastosowania dla starych przedmiotów. Z szacunkiem do przyrody może nie zawsze było tak kolorowo, ale nie da się ukryć, że relacja z naturą była bliższa niż obecnie.
„Jeżeli pragniesz życia skrojonego na ludzką miarę, niewątpliwie jesteś zmuszony spoglądać w przeszłość” – notował autor „Wyznań otrzeźwiałego ekologa”. Wracam do tej książki myślami regularnie, szczególnie do eseju o kosie. Dla Paula Kingsnortha kosa to przykład technologii „odpowiedniej”, którą przez wieki sprawdzano, testowano, udoskonalano i doszlifowano. Żeby kosić dobrze, należy dostroić ciało do kosy.
Czuwasz, żeby twe ruchy dopasowały się do rzeźby terenu, pilnujesz, aby nóż był odpowiednio naostrzony, dookoła słyszysz śpiew ptaków i widzisz, jak co rusz coś przemyka w trawie. Wszystko musi być ze sobą powiązane, a jeśli tak nie jest, to nie działa.
Jak widać to wcale nie opis pracy goblina – choć przecież pasowałby jak ulał - a naszych dziadków czy pradziadków. Nie sądzę, aby pracujący w polu zawsze tak podchodzili do tych zadań, ale mimo wszystko można sobie wyobrazić, jak trudna, ale też satysfakcjonująca była to praca. I pewnie uczucie bycia „tu i teraz”, powiązania z przyrodą, występowało bardziej.
Pozornie wyimaginowany opis goblińskiego podejścia do życia ze spoglądaniem w przeszłość otrzeźwiałego ekologa spotykają się i podają sobie ręce
Skrajnie się jednak różnią. Autorka „Wejdź w tryb goblina” już na pierwszej stronie zwraca się do osób, których „męczy nieustanne afiszowanie się z gustami oraz stylami”, po czym zachęca, aby dołączyli do... goblińskiego ruchu. Ucieczką od świata mód ma być stworzenie nowej. Niby alternatywnej, ale wciąż trzymającej się ustalonych zasad gry: wszystko ma być nowe, z chwytliwą nazwą, podkreślające wyjątkowość naszego ja.
Takie wynajdywanie koła na nowo, nadawanie nowych nazw starym zjawiskom sprawia, że nie trzeba zadawać pytań, dlaczego od takiego trybu odeszliśmy. A to bardzo ważne, wywrotowe pytanie, bo zmuszające do poszukiwania winnych.
Na przykładzie kosy Kingsnorth pokazuje zaś, że postęp i korzystanie z nowinek technologicznych nie zawsze jest dla człowieka lepsze. Spalinowe kosiarki są głośne, emitują zanieczyszczenia, przeszkadzają, są niebezpieczne i zwyczajnie nieprzyjemne. Ale w opinii wielu lepsze, bo… „nowoczesne”? Bo zastąpiły coś, co funkcjonowało od wieków? Kingsnorth zauważa, że takie podejście ma w sobie coś z religii – choć może lepiej byłoby nazwać to fanatyzmem – skoro zakładamy, że plastik zawsze jest lepszy od drewna, a coś co hałaśliwe musi wyprzeć ciche.
Właśnie dlatego wymyśla się "gobliński tryb życia" i szuka widowiskowych pojęć, by nie zostać posądzonym o kurczowe trzymanie się przeszłości, męczącą nostalgię czy coś, co trąci konserwatyzmem.
Nie chodzi o to, aby potępić w czambuł wszystko, co pochodzi z XX i XXI w. Należy – i tu znowu muszę zacytować Kingsnorth - zastanowić się nad tym, co maszyny nam dają, a co zabierają. Przeanalizować, dlaczego znaleźliśmy się w obecnej sytuacji: kryzysu klimatycznego, zmęczenia pędzącym światem, nadmierną konsumpcją.
Można wskoczyć do bagna i z radością wpaść w objęcia nowej mody, a może też spojrzeć w przeszłość i zastanowić się, co poszło nie tak. Mnie ta druga opcja pociąga bardziej. A pierwsza niepokoi, bo odciąga od zadawania pytań.