Recenzja Rise of the Ronin: paskudne monstrum, ale kocham całym sercem
Miłość prowadzi niezbadanymi ścieżkami. Czasami kochamy POMIMO, nie ZA COŚ. Tak właśnie jest ze mną i Rise of the Ronin. Mój związek z grą dla PlayStation 5 jest szlachetny, bo odrzuca powierzchowność, skupiając się na tym, co najważniejsze: gameplayu dającemu tonę frajdy.
Prosto z mostu: gra na wyłączność dla PlayStation 5 nie powinna wyglądać jak Rise of the Ronin. Mamy do czynienia z wizualnym potworkiem, który bywa momentami urokliwy, ale przez większość czasu straszy bryłami i teksturami z ery wczesnego PS4. Taka prawa graficzna w 2024 r. jest po prostu nie do obrony. Nawet jeśli uwielbia się wizualną oszczędność w sosie à la Dark Souls.
Będziecie szczerze zdumieni, jak brzydkie bywa Rise of the Ronin na PS5. Do tego gra bezczelnie pożera zasoby konsoli.
W zamkniętych pomieszczeniach gra zdumiewa małą liczbą detali i straszy grubo ciosaną geometrią. To nie jest narzekanie zblazowanego recenzenta. To szok wywołany zmniejszeniem standardu i powrotem do poprzedniej ery sprzętu. Nie sądziłem, że doświadczę takiego regresu w grze na wyłączność dla PS5. Rise of the Ronin potrafi być tak brzydkie, że tytuły z okresu późnego PS4 to przy tym wyższa liga.
Koszmarną sytuację częściowo ratuje wejście w otwarty świat Japonii 1863 r. Wtedy efekty świetlne umiejętnie maskują surową oprawę, karmiąc oczy refleksami zachodzącego słońca. Wystarczy jednak przystanąć na chwilę i przyjrzeć się rozmaitym obiektom: wodzie, wiejskim chatom czy teksturze ziemi, by ponownie poczuć, że coś poszło bardzo nie tak.
Za Rise of the Ronin odpowiada Team Ninja - studio wyspecjalizowane w tworzeniu gier podobnych do Dark Souls, które nigdy nie słynęło z przesadnie pięknych produkcji. Jednak w czasach PlayStation 5, Elden Ringa oraz remake Demon’s Souls nie jest to żadne usprawiedliwienie. Jest pewien wizualny standard, poniżej którego gra nie powinna spadać. Tymczasem Rise of the Ronin z premedytacją rzuca się w tę przepaść.
Co najbardziej niesamowite, gra horrendalnie obciąża trzewia konsoli Sony. Jeśli chcemy cieszyć się wyrazistymi tłami oraz ostrym drugim i trzecim planem, musimy grać w trybie 30 fps. Poza nim mamy tryb wydajności w 60 fps - mój ulubiony - wyraźnie tracący na rozdzielczości. Do tego dochodzi tryb ray tracing nadający scenie głębi przy pomocy głębszego, bardziej realistycznego cieniowania.
Czyli co, blamaż i gra do kosza? Właśnie nie. Rise of the Ronin to świetna produkcja, bo wygrywa tym, co najważniejsze.
Tak jak najważniejszym składnikiem każdego babcinego ciasta jest miłość do wnucząt, tak najważniejszym składnikiem każdej dobrej japońskiej gry jest rozgrywka tak mięsista, solidna i dopracowana, że rodzina musi cię siłą odciągać od konsoli. W Rise of the Ronin można odnaleźć tę samą cząstkę geniuszu co w innych japońskich hitach, od nowych odsłon The Legend of Zelda po remake Resident Evil 4 i Persony 3: gameplay, gameplay i jeszcze raz gameplay.
Może istnieć wciągająca gra z kiepską grafiką, ale fatalna gra z dobrą oprawą nigdy nie będzie udana. Rise of the Ronin potwierdzą tę tezę w stu procentach. Tytuł na wyłączność dla PS5 bywa szkaradny, do tego straszy archaicznym interfejsem oraz kpi sobie z graczy irracjonalnym obciążeniem podzespołów konsoli. Mimo tego, gdy mam tylko kilkanaście wolnych minut, odpalam Ronina i czyszczę mapę.
Połączenie Dark Souls z otwartym światem przynosi rewelacyjne rezultaty. Japonia ewoluuje razem z graczem.
Rise of the Ronin oferuje coś więcej niż tylko nieliniową rozgrywkę na modłę Elden Ringa. Otwarty świat zmienia się i ewoluuje wraz z działaniami gracza. Przykładowo, jeśli wybijemy bandytów w wiosce, powrócą do niej mieszkańcy, a na trakcie ponownie pojawią się kupcy. Osada stanie się punktem szybkiej podróży, w której uzupełnimy zapasy oraz skorzystamy z usług kowala. Wioska zmienia się więc nie tylko wizualnie, ale także funkcjonalnie.
Osada po osadzie, warownia po warowni zmieniamy Japonię na lepsze. Poczucie progresu jest niezwykle satysfakcjonujące, bo zmiany dotyczą nie tylko funkcjonowania świata, ale także siły głównego bohatera. Miejsca w których przywracamy ład przekładają się na punkty umiejętności. Te z kolei zamieniamy w realne i odczuwalne wzmocnienia. Motywacja do czyszczenia mapy z aktywności jest więc podwójna.
Z tych powodów realizacja aktywności w otwartym świecie jest RADYKALNIE PRZYJEMNIEJSZA niż czyszczenie mapy w ostatnich odsłonach Assassin’s Creed. Chociaż nieco powtarzalne, odbijanie wiosek nie stanowi zapychacza jak w grach Ubisoftu. To świetnie zbalansowany element gry, wsparty nagrodami w postaci przedmiotów, statystyk, postaci niezależnych, funkcji oraz walorów wizualnych. Marchewka okazuje się na tyle soczysta, że nie trzeba kija.
Ewolucja Japonii jest wyrażona w jeszcze jednym ciekawym wymiarze: czasu. Gracz toczy swoją przygodę na przestrzeni kilku lat, co ma odzwierciedlenie w otaczającej nas rzeczywistości. Wraz z upływem czasu Japończycy częściej poddają się modom Zachodu, wliczając w to kapelusze i garnitury. Sam Zachód nie jest przy tym monolitem, bo Francuzi, Brytyjczycy i Amerykanie gryzą się jak buldogi pod dywanem.
Rise of the Ronin radykalnie rozluźnia zasady Dark Souls i to jest świetne. Dużo tu Tenchu oraz Assassin’s Creed.
Świetnym uzupełnieniem otwartego świata jest szeroki wachlarz możliwości realizacji misji. Weźmy wcześniej opisane odbijanie wioski z rąk bandytów. Teren możemy zdobyć klasycznie, w stylu Dark Souls, prowadząc starcie z grupką wrogów. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by przemykać po dachach chat i chować się w zaroślach, eliminując przeciwników po cichu, jeden po drugim.
Ba! Jeśli gracz będzie uważny, dostrzeże, że na pobliskim wzgórzu znajduje się stacjonarne działo. Może się do niego przedostać, a następnie wybić całą grupę wrogów (!) seriami z 19-wiecznego wielkiego karabinu maszynowego. Jeżeli natomiast odpowiednio rozwiniemy drzewo umiejętności, będziemy mogli oswoić dzikiego wilka i sprawić, by ten pomagał nam w walce.
Jestem zdumiony tym, jak potężne są bronie dystansowe w Rise of the Ronin, zwłaszcza broń palna. Celny strzał w czoło od razu pozbawia wroga życia, a jego głowa brutalnie odrywa się od ciała. Regularnie zdarzało mi się załatwić trzech - czterech przeciwników, nim ci nawet do mnie dobiegli. Innym razem spaliłem cały oddział miotaczem płomieni, kompletnie zapominając o katanie włożonej za pas.
Dzięki szerokiemu wachlarzowi możliwości Rise of the Ronin to niezwykle przystępny klon Dark Souls. Gra w znacznym stopniu pozwala dopasować styl rozgrywki do własnych preferencji. Nie udało się załatwić dowódcy brytyjskich sił kolonialnych w klasycznych starciu? Spróbuj skoczyć na niego z dachu, zadając mu w ten sposób znaczne obrażenia już na starcie walki. Potem używaj rewolweru z przerwie między cięciami, skrupulatnie upuszczając mini-bossowi krwi.
Wisienką na torcie złożoności jest polityczna walka o wpływy, połączona z budowaniem więzi niczym w serii Persona.
Niby nic nowego: w produkcji z otwartym światem występują frakcje, a gracz może je wspierać. W Rise of the Ronin wojna o wpływy nad Japonią jest jednak znacznie bardziej zniuansowana. Nie ma tutaj dobrych i złych, z kolei wsparcie gracza może być wyłącznie chwilowe, o ile jego osobiste cele są zbieżne z celami konkretnej frakcji.
Kapitalne jest to, że każde stronnictwo posiada własnych, niezwykle wyrazistych przedstawicieli. Ci mogą nam aktywnie pomagać w misjach, ale jeszcze ciekawszy jest mechanizm budowania relacji. Siła znajomości postaci z graczem jest wyrażona poziomami, a każdy kolejny odblokowuje ciekawe nagrody: od cennych broni i pancerzy, przez przedmioty kosmetyczne, kończąc na nowych poziomach wtajemniczenia technik walki.
Dbanie o relacje przypomina nieco mechanikę świetnej Persony. Bohaterom niezależnym pomagamy w misjach osobistych, dajemy im prezenty, a także wybieramy opcje dialogowe zwiększające ich przychylność. Co nie zawsze jest łatwe, biorąc pod uwagę, że często należą do przeciwnych politycznych obozów. Kluczem do sukcesu - jak to w polityce bywa - jest umiejętne granie na kilku fortepianach. System więzi stanowi kapitalny dodatek i chętnie poświęcam mu czas.
Składając to wszystko w całość, Rise of the Ronin okazuje się rewelacyjną grą. Uzależniającą wręcz.
Rise of the Ronin zyskuje wiele tytułów NAJ, chociaż nie wszystkie pozytywne. To NAJbrzydsza gra na wyłączność PlayStation 5, ale jednocześnie NAJlepsza gra w historii Team Ninja oraz NAJlepszy klon Dark Souls spoza studia From Software, w jaki miałem przyjemność grać. Fatalna oprawa wizualna, archaiczny interfejs oraz kiepska optymalizacja ciągną ocenę w dół, ale mimo tego Rise of the Ronin wychodzi ze starcia zwycięsko.
Stąd mój zdecydowany apel, wsparty dwoma dziesiątkami godzin w grze: nie zniechęcajcie się widząc zrzuty ekranu. Screeny dokumentują brzydką skorupę, ale pod nią skrywa się gra z niezwykle satysfakcjonującą rozgrywką oraz świetnie zazębiającymi się mechanikami. O Rise of the Ronin można napisać sporo złego, ale produkcja daje tyle frajdy, że przyćmiewa to techniczne niedoskonałości.
Największe zalety:
- Mnogość stylów rozgrywki i aktywności uzależnia. Trudno odejść od PS5
- Otwarty świat, który zmienia się i ewoluuje
- Polityczna walka frakcji, w której musimy grać na wielu fortepianach
- System więzi i sojuszy niczym w serii Persona
- Niby klon Dark Souls, a tu masa elementów Tenchu i Assassin's Creed
- Świetne połączenie aktywności otwartego świata z rozwojem postaci
- Wsparcie postaci niezależnych, ich solidny wkład w starcia
- Szeroki arsenał, wiele stylów walki, potężne bronie dystansowe
- Producenci nie boją się krwi i odcinanych kończyn
- Ciekawe zderzenie kultur: Japonii i wpływu Zachodu
- Realizacja zadań na wiele sposobów, w tym cicha infiltracja
- Nawiązania do innych gier Team Ninja, wliczając gościnne występy
Największe wady:
- Oprawa graficzna rodem z wczesnego PS4. Surowe lokacje, proste bryły
- Optymalizacja. Ta gra nie powinna oferować tak mało, chcąc tak wiele mocy PS5
- Archaiczny interfejs i system zarządzania ekwipunkiem
- Można się pogubić w natłoku postaci i frakcji (pomaga encyklopedia)
Ocena recenzenta: 8,5/10
Rise of the Ronin to najlepszy klon Dark Souls w jaki grałem, najbrzydsza gra na wyłączność PS5 i najlepsze dzieło studia Team Ninja.