REKLAMA

To była fatalna noc nad Ameryką. Bombowiec zrzucił dwie bomby atomowe

24 stycznia 1961 r. nad Karoliną Północną doszło do katastrofy lotniczej, która mogła zmienić bieg historii. Samolot bombowy Boeing B-52 Stratofortress, należący do amerykańskiego lotnictwa strategicznego, rozpadł się w powietrzu, zrzucając na ziemię dwa bomby termojądrowe o mocy 3,8 megatony każda. To więcej niż łączna siła wszystkich wybuchów spowodowanych przez ludzi od początku czasów do końca II wojny światowej. Oto niezwykła historia nocy, w której Ameryka bliska była atomowego armagedonu.

To była fatalna noc nad Ameryką. Bombowiec zrzucił dwie bomby atomowe
REKLAMA

Zimna wojna i operacja Chrome Dome

REKLAMA

W 1961 r. świat był podzielony na dwa bloki: komunistyczny i kapitalistyczny. Trwała między nimi zimna wojna, czyli rywalizacja polityczna, gospodarcza i militarna, która groziła przerodzeniem się w gorący, otwarty konflikt zbrojny. Obie strony dysponowały bronią atomową, która mogła zniszczyć życie na Ziemi.

Aby zapobiec nuklearnemu atakowi ze strony Związku Radzieckiego, Stany Zjednoczone prowadziły m.in. operację Chrome Dome, polegającą na utrzymywaniu w powietrzu przez całą dobę kilku samolotów bombowych Boeing B-52 Stratofortress, każdy z dwoma bombami atomowymi na pokładzie.

Samoloty miały trasę lotu, która prowadziła z USA nad Arktykę i z powrotem. W razie wykrycia wrogiej agresji samoloty miały być gotowe do natychmiastowego uderzenia w cele na terytorium ZSRR. Jedną z baz, z których startowały samoloty Chrome Dome, było lotnisko Seymour Johnson w pobliżu Goldsboro w Karolinie Północnej. Niepozorna i ukryta za lasami, baza była cichym i spokojnym miejscem, gdzie pracowali i żyli żołnierze i ich rodziny.

Więcej niezwykłych historii o borni atomowej przeczytasz na Spider`s Web:

Katastrofa nad Goldsboro

Boeing B-52G Stratofortress o numerze rejestracyjnym 58-0187 był jednym z wielu bombowców uczestniczących w misji. 23 stycznia 1961 r. maszyna wystartowała z bazy Seymour Johnson w Karolinie Północnej do kolejnego zadania. Na pokładzie znajdowało się ośmiu członków załogi i dwie bomby atomowe Mark 39, każda o sile 3,8 megatony. To ponad 250 razy więcej niż bomba, która zniszczyła Hiroszimę.

Boeing B-52F Stratofortress

Około północy 23-24 stycznia samolot B-52G spotkał się w całkowitych ciemnościach z tankowcem powietrznym, aby uzupełnić paliwo. Podczas tego rutynowego manewru załoga bombowca otrzymała informację, że w prawym skrzydle samolotu występuje wyciek paliwa.

Sytuacja zrobiła się nerwowa, ale załoga była bardzo doświadczona. Dowódca samolotu podjął decyzję o rezygnacji z tankowania i skontaktował się z kontrolą naziemną, która nakazała maszynie utrzymywać się nad wybrzeżem, dopóki nie zużyje większości paliwa. Była to standardowa procedura w takim wypadku.

Jednak gdy samolot dotarł do wyznaczonego miejsca, pilot zgłosił, że wyciek się pogorszył i że w ciągu trzech minut stracono 17 t paliwa. Samolot otrzymał natychmiastowy rozkaz powrotu i lądowania w bazie Seymour Johnson. Gdy samolot schodził poniżej 3000 m na podejściu do lotniska, piloci stracili kontrolę i nie byli w stanie utrzymać stabilnego lotu. Wyglądało na to, że oderwało się niemal całe skrzydło samolotu. Dowódca załogi, major Walter Scott Tulloch, wydał rozkaz opuszczenia bombowca, który załoga wykonała na wysokości 2700 m. 

Pięciu ludziom udało się bezpiecznie opuścić maszynę, jeden nie przeżył lądowania na spadochronie, a dwóch zginęło w samolocie. Ocalały, pilot bombowca, porucznik Adam Mattocks, jest jedyną znaną osobą, która zdołała wyskoczyć z górnego włazu B-52 bez fotela wyrzucanego.

Sam samolot rozbił się o ziemię w ogromnej kuli ognia.

Zagubione bomby atomowe

Samolot B-52G, który rozbił się nad Goldsboro, był uzbrojony w dwa ładunki termojądrowe typu Mark 39, każdy o mocy 3,8 megatony. W pewnym momencie, pomiędzy opuszczeniem maszyny przez załogę a katastrofą samolotu, dwie bomby oddzieliły się od samolotu. Bomby były zaprojektowane tak, aby wybuchły dopiero po zrzuceniu z samolotu i osiągnięciu określonej wysokości nad celem. Aby to umożliwić, były wyposażone w systemy bezpieczeństwa, takie jak spadochrony, czujniki ciśnienia i przełączniki zabezpieczające. Jednak systemy te nie były niezawodne, a w przypadku katastrofy nad Goldsboro okazało się, że były bardzo bliskie awarii.

Wydobywanie bomby Mark 39 z ziemi.

Jedna z bomb została znaleziona na polu niedaleko miejscowości Faro, częściowo zakopana w błocie. Jej spadochron nie otworzył się, a bomba uderzyła w ziemię z prędkością 310 m/s. Na szczęście jej system zapłonowy nie zadziałał i bomba nie wybuchła. Bomba była zakopana głęboko w ziemi i potrzeba było trzech dni, żeby ją wydobyć z głębokości ponad 6 m. Nie wszystkie elementy udało się zresztą wykopać. Dziura w ziemi sięgnęła 21 m i na tej głębokości armia dała sobie spokój z kopaniem. Wykupiono teren wokół i przykryto go betonową kopułą.

Druga bomba spadła na las w pobliżu miejscowości Eureka. Jej spadochron się otworzył, a bomba opadła łagodnie na ziemię. Bombę znaleziono ze spadochronem wiszącym na sąsiednich drzewach, około 1,6 km od miejsca uderzenia głównego wraku samolotu. Jak się okazało podczas badania, jej system zapłonowy został aktywowany i bomba była gotowa do detonacji. Tylko jeden z sześciu przełączników zabezpieczających uniemożliwił wybuch. 

Bomba Mark 39, która zawisła na drzewie.

Jeden prosty przełącznik niskiego napięcia, wykorzystujący technologię dynamo, uchronił Stany Zjednoczone od straszliwej katastrofy

- powiedział Parker F. Jones, jeden z inżynierów badających bomby, które spadły w okolicach Goldsboro.

Skutki i wnioski

Katastrofa nad Goldsboro była jednym z najpoważniejszych incydentów z udziałem broni jądrowej w historii. Pokazała, jak niewiele trzeba, aby doszło do nuklearnej katastrofy, nawet bez zamiaru użycia tej broni. Gdyby jedna lub obie bomby wybuchły, skutki byłyby katastrofalne nie tylko dla Karoliny Północnej, ale także dla całych Stanów Zjednoczonych i świata. Według szacunków eksplozja jednej bomby mogłaby zabić ponad 60 tys. ludzi i zranić ponad 200 tys. (to stosunkowo niewiele, ale bomby spadły na mało zamieszkane tereny). Promieniowanie rozprzestrzeniałoby się na duże odległości, zanieczyszczając wodę, glebę i powietrze oraz sprawiając, że ofiar byłoby kilka razy więcej.

REKLAMA

Katastrofa nad Goldsboro była również impulsem do poprawy systemów bezpieczeństwa broni jądrowej. W latach 60. i 70. wprowadzono nowe technologie i procedury, które miały zapobiegać niekontrolowanym detonacjom. Jedną z nich była tzw. PAL (Permissive Action Link), czyli kod, który musi być wprowadzony, aby uzbroić bombę. Inną była tzw. CDS (Command Disable System), czyli system, który pozwala na zdalne zniszczenie lub dezaktywację bomby w razie zagrożenia. Te i inne środki miały na celu zwiększyć kontrolę nad bronią jądrową i zmniejszyć ryzyko jej użycia przez błąd, wypadek lub zdradę.

Goldsboro to historia, która pokazuje, jak cienka jest granica między kontrolą a chaosem.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA