REKLAMA

Jestem kibicem sportu, który nie istnieje

Czy piłka nożna może dla mnie istnieć, jeżeli jej nie oglądam? A jednocześnie wiem o niej wszystko? Internet zrobił ze mnie kibica nowego typu - kibica, który dla sportu jest przekleństwem.

Rewolucyjna zmiana mundial 2022
REKLAMA

Zawsze dziwiło mnie, dlaczego mój tata przestał interesować się piłką nożną. Zdarza mu się obejrzeć jakiś mecz, szczególnie w okresie dużych turniejów, ale trudno powiedzieć, by był wielkim kibicem. A przecież dorastał w okresie największych polskich sukcesów – pamięta mundiale z 1974 r. i 1982 r. czy Wielki Widzew z Bońkiem, Młynarczykiem. Porzucenie piłki, gdy łapało się bakcyla właśnie w takich momentach, wydawało mi się niemożliwe.

REKLAMA

„W moim przypadku to się nie powtórzy” – myślałem. A przecież ja chłonąłem futbol, kiedy na dużych turniejach dostawaliśmy lanie, a największym wyczynem polskiego piłkarza był występ w Lidze Mistrzów. Idolami byli tacy piłkarze jak Andrzej Niedzielan, Artur Wichniarek czy Maciej Żurawski – solidni, ale gdzie im do Lewandowskiego, Zielińskiego, Szczęsnego i… można tak wymieniać w nieskończoność, bo tamten okres był naprawdę ubogi dla polskiej piłki w porównaniu do tego, co jest teraz. Miałem podstawy, żeby prędko się zniechęcić, ale trudno było mi w taki scenariusz uwierzyć

Mimo buńczucznych młodzieńczych zapowiedzi doszło do rozbratu z piłką. Specyficznego – nie oglądałem meczów, ale śledziłem, co się dzieje. Głównie po to, żeby wiedzieć, kim grać w kolejnych odsłonach FIFY lub też kogo ściągać do drużyn, którymi kierowałem w Football Managerze. Nie oglądałem meczów, bo nie miałem jak. Kiedy wyprowadziłem się z domu nie chciałem kupować dekodera czy wiązać się umowami na kablówkę, a w sumie to był jedyny wygodny sposób, żeby być z piłką na bieżąco. Trzymałem się futbolu, ale tego wirtualnego – prawdziwy był mi potrzebny jedynie do tego, żeby nie wypaść z gry.

Ostatnie cztery, może pięć lat to moje futbolowe odrodzenie. Wiem o piłce niemal wszystko. Kto dobrze gra w angielskiej, kto jest sensacją ligi hiszpańskiej i dlaczego, jakim ustawieniem gra średniak z ligi włoskiej (no dobra, aż tak to może nie…) i kto może namieszać w europejskich pucharach. Deklasuję wiedzą Adama z przeszłości, który ma lat 14 i którego piłka była całym życiem. Prawdę mówiąc nie jest to aż takie trudne, skoro on miał do dyspozycji tylko „Piłkę nożną”. Z drugiej strony on oglądał niemal każdy możliwy mecz. Ja oglądam głównie Widzew, czasami mecz polskiego zespołu w europejskich pucharach, spojrzę na Lewandowskiego w Barcelonie (ale wyłączam, kiedy schodzi) i spotkania reprezentacji. Jestem niedzielnym kibicem z praktyki, ale fachowcem w teorii. Jak to możliwe?

To proste. Oglądam programy piłkarskie na YouTubie

Jest ich dzisiaj całe mnóstwo. O samej polskiej Ekstraklasie – ok. sześciu. O europejskich pucharach pewnie dwa, trzy tygodniowo. O sprawach ogólnych: też 3, może nawet 4. A do tego dochodzi jeszcze kanał Mietczyńskiego poświęcony głównie piłce nożnej, gdzie są jego rozgrywki z Football Managera i komentarze do spraw piłkarskich. Poza tym jakieś wideofelietony, słuchowisko Kopalnia – naprawdę jest tego wiele.

Więcej o YouTube przeczytasz na Spider's Web:

Gdyby spojrzeć na mnie z boku: oddycham futbolem. Żyję piłką nożną w każdej wolnej chwili. Problem w tym, że jakoś w tym wszystkim brakuje czasu na mecze, poza tymi wspomnianymi. Zamiast obejrzeć 90 minut ligi angielskiej czy Ekstraklasy, wolę posłuchać płyty (grając przy tym w Football Managera), wyjść na spacer czy dokonać każdej innej czynności, która nie jest meczem. To niezrozumiały nawet dla mnie paradoks. Wyobrażacie sobie, że ktoś żyje Oscarami, ale nie chodzi do kina?

Tak naprawdę interesuję się sportem, który dla mnie nie istnieje. Równie dobrze wyniki można byłoby losować albo mecze rozgrywać właśnie w FIFIE. Dla mnie mnie ważniejsza jest narracja, dyskusja o tym, a nie konsumowanie właściwego dania.

Oczywiście ma to swoje konsekwencje. To nie tak, że te wszystkie programy oglądam przyklejony do ekranu i zapominam o bożym świecie, spijając słowa z ust ekspertów. Raczej to wszystko przygrywa mi w tle. Nie lubię podcastów, ale czasami czuję potrzebę, żeby coś wokół mnie grało, kiedy nie mogę poświęcić całej uwagi na muzykę. I właśnie taką funkcję pełnią piłkarskie programy z YouTube’a. Mimo to i tak dociera do mnie sporo wiedzy pozwalającej wyrobić sobie zdanie na jakiś temat czy wiedzieć, dlaczego Puszcza Niepołomice ma szansę na utrzymanie się w lidze, a poważne tarapaty może mieć za to Cracovia.

Nie sądzę, żebym był jakimś wyjątkiem

O tym, że takich jak ja musi być wielu, świadczy liczba piłkarskich programów. I co z tego, że w czterech różnych mieli się ten sam temat. Czasami problem trzeba wymyślić, jak wyrzucenie dawnego rzecznika z PZPN-u. Sprawa, która powinna interesować dziennikarzy sportowych, ale prywatnie, nagle stała się przedmiotem ogólnokrajowego sporu. I mimo absurdu śledziłem, co się dzieje.

Moim zdaniem nie da się tego pogodzić. Doba jest zbyt krótka, żeby oglądać wszystkie mecze, a potem oglądać programy, w których są omawiane. Świat sportu podzielił się na dwa obozy: takich jak ja i kibiców, którzy oglądają mecze, ale za to to tło mają w nosie (lub oglądają ułamek tego, co ja). Ci drudzy żyją prawdziwą rzeczywistością, my - przyznajmy to przed sobą - żyjemy symulacją. Wykreowanym światem. Dajemy się czarować, ale nie tym, którzy powinni władać naszymi emocjami.

Swego czasu były prezes Liverpoolu Peter Moore martwił się, że największym rywalem jego klubu wcale nie są inne drużyny z Premier League, a Fortnite. Bo to gra zabiera potencjalnych przyszłych kibiców, bo to z grą Liverpool musi rywalizować o uwagę i poświęcony czas. I pewnie jest w tym sporo racji, ale mój przykład pokazuje zaskakującą rzecz: piłka nożna przegrała sama ze sobą. Tworzy zainteresowanie, ale na nim nie zyskuje. Jaki jest sens w wydawaniu olbrzymich pieniędzy na telewizyjne prawa, skoro ja oglądam tych, którzy te mecze oglądają za mnie?

Czy to nie wręcz typowe dla naszych czasów?

Wszelkie gadżety, wytwory mody i obiekty westchnień, wychodzą z fabryk i z rąk osób oddalonych tysiące kilometrów od użytkowników. Nie dostają za to należnego wynagrodzenia, zainteresowania i wdzięczności. Oczywiście w przypadku piłkarzy jest inaczej, bo są milionerami, ale oni wciąż są beneficjentami systemu olbrzymich praw telewizyjnych czy ostatnio sportwashingu i to jest źródłem ich olbrzymich zarobków. Tylko jak długo? Już widać, że efekt ich działań i pracy dociera do mnie w innej formie, gra na boisku jest efektem ubocznym tego, czego tak naprawdę żąda widz przed ekranem telefonu, monitora, telewizora.

Nie da się ukryć, że nie potrzebuję wspomnianego Liverpoolu na tej samej zasadzie, jak potrzebowałem 10 czy 20 lat temu. Wtedy piłkarze byli niezbędni, żeby tworzyć piłkarskie show na murawie. Dzisiaj te kwestie są od siebie oderwane.

REKLAMA

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie potrafię przed sobą wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Mogę się usprawiedliwiać, że zaczęło mi przeszkadzać zachowanie sportowych organizacji, ich hipokryzja, zakłamanie, żądza pieniądza. Tylko gdyby naprawdę tak było, dałbym sobie z piłką nożną spokój. A jednak dalej chcę o niej słuchać, wiedzieć, być na bieżąco. Czy to po prostu specyficzny rodzaj FOMO – że ominie mnie coś w temacie, którym pasjonowałem się przez lata?

Tak czy siak internet wygrał z piłką nożną. Tylko w moim przypadku w inny sposób, niż wszyscy się tego spodziewali.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA