REKLAMA

Nowa ofiara streamingu. Teledyski z rozmachem odchodzą w zapomnienie

Jeśli przez przypadek traficie w telewizji na relikt przeszłości, jakim są kanały muzyczne, i przyjrzycie się teledyskom z lat 80., będziecie w szoku z jakim rozmachem, pomysłem, stylem były robione. I chociaż ich zmierzch przewidywany jest od lat, to może dopiero teraz widzimy, w jakich tarapatach się znalazły.

teledyski popularność
REKLAMA

Teledysk Dody i Smolastego, który na youtube’owej liście przebojów ostatnio był najpopularniejszym wideoklipem w Polsce, może być ciekawym przykładem ogólnoświatowego trendu. Mimo przeszło 600 mln wyświetleń na YouTubie próżno szukać piosenki na wysokich miejscach w zestawieniach Spotify za 2023 r.

REKLAMA

Ten rozdźwięk może być nieprzypadkowy

Warto zobaczyć, jak teledysk z 600 mln wyświetleń wygląda. Jest bardzo oszczędny w środkach, ale może też nie tylko w nich. Nie chcę powiedzieć, że jest budżetowy, bo przy takich znanych artystach pewnie samo postawienie planu swoje kosztuje, ale nie widać rozmachu i przepychu. Może celowo, bo sceny a la klip z lat 90. pasuje do nastroju, a może to coś więcej.

Na ciekawą rzecz zwróciła na TikToku Kacha Kowalczyk, wokalistka Coals. Odnosząc się do wideo jednego z amerykańskich twórców, który stwierdził, że artyści boją się dziś tworzyć wysokobudżetowe teledyski, artystka zauważyła, że zjawisko jest powszechne i widoczne w zasadzie od lat.

Mnie to nie dziwi. Zauważyłam już kilka lat temu, że różni alternatywni artyści z Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych generują znacznie mniejsze wyświetlenia na YouTubie niż na Spotify. Między tymi wyświetleniami są ogromne dysproporcje i dotyczy to m.in. FKA twigs czy Shygirl

- stwierdza artystka.

Ale zjawisko, jak mówi Kacha, dostrzegalne jest też w Polsce. I widać to na przykładzie choćby rodzimego hiphopu. Jeśli zerkniemy na dane udostępnione przez Spotify i porównamy je nawet z listą 20 najpopularniejszych teledysków, rozdźwięk będzie spory. Oczywiście należy mieć na uwadze, że youtube’owa lista przebojów aktualizowana jest na bieżąco – stąd teraz coraz więcej świątecznych klipów – a Spotify udostępniło dane za cały rok.

@discopololajf

#stitch z użytkownikiem @Adam Barrera @jaedengomezz

♬ Houdini - Dua Lipa

Jednak skoro mówimy o najczęściej słuchanych artystach, to mimo wszystko coś powinno się pokrywać. A w TOP 20 teledysków na YouTubie nie ma dziś ani Taco, ani White’a 2115 czy Maty. Pierwszy najczęściej odtwarzany utwór na Spotify to Kizo-Taxi, który na YouTubie jest „dopiero” szósty. „BFF” Young Leosi i Bambi ma „tylko” 10 mln wyświetleń, „Dresscode” 2115 z Taco jedynie 3,7 mln. To raptem nieco ponad 2 mln więcej niż transmisja obrad z Sejmu. Oczywiście kilka mln wyświetleń to sporo, ale pamiętajmy, że np. Wersow 1,5 mln ma już po 4 dniach od publikacji.

Ten rozdźwięk ma swoje konsekwencje. Kacha w swoim TikToku dzieli się przemyśleniami na temat współczesnych teledysków i zauważa, że dzisiaj te są coraz bardziej budżetowe. Jak sama mówi jeszcze 5-10 lat temu dużo było fabularnych teledysków, monumentalnych. Dziś już takich się nie robi.

Dlaczego? Odpowiedź jest niestety prosta – bo to się nie opłaca

Chyba dla nikogo zaskoczeniem nie jest, że nawet najpopularniejsi artyści narzekają na stawki na platformach streamingowych. W tym roku udostępniono narzędzie pozwalające obliczyć wartość tantiem z serwisów streamingowych na podstawie częstotliwości słuchania muzyki.

Dane były naprawdę zatrważające. Jeśli korzystamy z Amazon Music przez rok, wygenerujemy zysk rzędu 19,17$ (78 zł), w Apple Music będzie to 38,15$ (155,25 zł), w Deezerze 5,25$ (21,36 zł) i dokładnie tyle samo na platformie Pandora. Serwis Rhapsody za przyjęty przez nas uśredniony czas słuchania muzyki skieruje po roku do artystów tantiemy w wysokości 9,06$ (36,88 zł) Spotify zaś 15,17$ (61,75 zł) zdecydowanie najwięcej Tidal, czyli 61,23$ (249,25 zł) a zamykający zestawienie Youtube Music 9,54$ (38,83 zł).

Według badania z 2020 roku, 52% wykonawców nie otrzymało żadnego wynagrodzenia za korzystanie z ich muzyki w Internecie, a 26% wykonawców otrzymało mniej niż 100 euro rocznie. Najczęściej firmy wydawnicze proponują tylko niewielkie ryczałtowe wynagrodzenie

- zwracają uwagę autorzy kampanii "Sprawiedliwa muzyka".

Po co kręcono teledyski? Żeby sprzedawać płyty. Dawniej wideoklip był dla wielu jedyną formą obcowania z nową muzyką, więc wytwórnie wiedziały, że muszą zainwestować, żeby trafić do masowego odbiorcy. Sam pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie teledysk do piosenki „Californication” Red Hot Chili Peppers. Kawałek, owszem, wpadał w ucho, ale do klip pobudzał moją wyobraźnię i kazał się zastanawiać, czy kiedyś właśnie tak będą wyglądały gry. Mógłbym oglądać go w kółko wyobrażając sobie, że faktycznie steruję członkami kapeli w tej fascynującej grze.

Dziś muzyczne telewizje nie odgrywają takiej roli jak dawniej, więc tak naprawdę jedynym miejscem dla teledysków jest YouTube. Znowu należy wrócić do kwestii stawek, bo tylko najlepsi są w stanie naprawdę dużo z tego serwisu wyciągnąć. I wiele zależy od umów ze sponsorami, reklam i tak dalej. Każdy twórca to indywidualne umowy, ale patrząc na to, jak dziś wygląda kariera influencera, łatwo można stwierdzić, że muzyczni artyści ze swoimi klipami nie mają jak się przebić. Po co się więc starać i wydawać mnóstwo pieniędzy, jeżeli nie tylko się nie zarobi, ale może nawet nie wyjdzie na zero? Nie dość, że kasa za potężny wideoklip pójdzie w błoto, to sam utwór na platformie streamingowej nic nie zrobi.

Tym bardziej że utwór może wypromować TikTok, a teledyski nakręcą do niego sami użytkownicy

Dziś widowiskowy wideoklip to dosłownie sztuka dla sztuki. Jeśli ktoś może, to się bawi. Jeżeli nie szuka sposobu, aby skromnie, bo skromnie, ale dać o sobie znać teledyskiem. A może się uda trafić na popularną playlistę i być odtwarzanym na imprezach? A może klip stanie się viralem na TikToku? Wspomniane wcześniej „BFF” – urywki z nagrań z telefonu – czy „Dresscode” (teledysk w formie komiksu, ale ze znacznie mniejszym rozmachem i skromniejszym wykonaniem niż kultowe „Take on me”) potwierdzają, że topowi przedstawiciele hiphopowej sceny – a więc tej, która dziś rozdaje karty w polskim przemyśle muzycznym – teledyskami nie do końca są zainteresowani.

Już w 2011 r. Bartek Chaciński, pisząc o zmierzchu teledysków na łamach „Polityki”, sugerował, że „muzyczne wideo po rozstaniu z telewizją wraca do korzeni”. Miał liczyć się pomysł, a łatwy dostęp do kamer (które były i są przecież w telefonach) i YouTube’a mógł sprawić, że najkreatywniejsi się przebiją. Po latach pewnie znaleźlibyśmy przykłady, że tak się stało, ale w 2023 r. teledyski ciągle są na straconej pozycji. Paradoksalnie może to świadczyć o ich sile, bo w sumie nic nie przemawia za ich obecnością, a mimo to nadal się trzymają. A może dopiero teraz wchodzimy w ich końcową fazę?

Tak jak w 2011 r. chwytano się nadziei, jaką były smartfony, tak dziś można z optymizmem patrzeć w stronę sztucznej inteligencji. Nawet w Polsce twórcy tworzą już klipy przy jej użyciu.

REKLAMA

Uważam, że AI to narzędzie. Nigdy byśmy takiego teledysku nie zrobili z naszym budżetem i zasięgiem. Tu mieliśmy dwie osoby plus jedną nagrywającą. Budżet wynosił zero. Sztuczna inteligencja wyrównuje szanse artystów, który nie mają budżetu, a mają pomysł

- mówili członkowie duetu Chair.

Znowu jednak wracamy do współczesnych problemów: z algorytmami na czele, które potrafią ukryć nawet najciekawszy pomysł pod lawiną filmików mających się lepiej klikać. W takich warunkach trudno być jednak optymistą. Bo choć pewnie teledyski dalej będą powstawać i dalej nie zabraknie tych wysokobudżetowych, rozrywających głowę, ponieważ najwięksi będą mogli sobie na to pozwolić, tak mniejsi będą musieli szukać innej formy.    

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA