Recenzja Mortal Kombat 1: solidny korzeń, bardzo chore liście
Mortal Kombat 1 jest piękne, ma udaną kampanię fabularną oraz bardzo bogaty katalog wojowników na start. Jednocześnie nowy system kameo nie powala, brakuje mi Krypty, nowi bohaterowie są rozczarowujący, a liczba wirtualnych walut odrzuca.
Na początku krótki test: jak myślicie, ile wirtualnych walut służących do kupowania cyfrowych przedmiotów powinna mieć gra za 320 zł? Otóż wydawca Mortal Kombat 1 doszedł do wniosku, że przyjemniej cztery. Pod tym względem nowa odsłona kultowej bijatyki jest jak gra mobilna. Wliczając w to dzienne i tygodniowe wyzwania, za które dostaje się więcej monetek.
Mamy więc bazowe Koinsy które zamieniamy na grafiki koncepcyjne i elementy ubioru. Mamy też Korony w trybie Inwazji, mamy sezonowe Kredyty oraz mamy Kryształy. Chociaż brzmi to tragicznie, szczęśliwie tylko te ostatnie są do kupienia za prawdziwe złotówki. Resztę zdobywamy spędzając czas w grze, ale ekonomia MK1 i tak sprawia wrażenie przesadnie inspirowanej grami mobilnymi.
Boli mnie to, bo Mortal Kombat 1 został zbudowany na świetnych fundamentach. Jest czysto i klarownie.
Tempo starć w MK1 jest wyraźnie wolniejsze od tego w dwóch poprzednich odsłonach i bardzo mi się to podoba. Gracze mają więcej czasu na składanie sekwencji, a okna kombinacji stały się mniej wymagające. Mortal Kombat 1 resetuje serię w obszarze mechaniki, dając każdemu szansę do solidnego opanowania fundamentów. Ich nauka w rozbudowanym trybie szkoleniowym to sama przyjemność.
Szczególnie podoba mi się, że wojownicy nie są już podzieleni na warianty, zmuszając graczy do wyboru palety ciosów. Teraz bohaterowie MK to spójne konstrukcje od A do Z. Łączny wachlarz ruchów może być mniejszy, ale za to poszczególne ataki zostały lepiej dopracowane. Wojownicy otrzymali przepiękne sekwencje. To uczta dla oczu.
Przeczytaj inne recenzje gier na Spider's Web:
Z przyjemnością odnotowałem, że ciosy i sekwencje są teraz bardziej realistyczne, jak na standardy Mortal Kombat. Kultowy rowerek Liu Kanga został przeniesiony do kategorii filmowych ataków jednorazowych, a jego miejsce zastąpił przepiękny potrójny kopniak w powietrzu. Twórcy nie uciekają od pastiszu, magii i efekciarstwa, ale sprawiają, że nawet plucie kwasem Reptile'a wydaje się silniej osadzone w rzeczywistości i gadziej anatomii.
Potężnie się za to rozczarowałem nowym narybkiem w Mortal Kombat 1. Za to ogólna liczba bohaterów zadowala.
Dobra wiadomość jest taka, że już na premierę gracze otrzymują 23 grywalnych postaci. To naprawdę imponujący wynik, biorąc pod uwagę poziom dopracowania i niepowtarzalności każdej z nich. Do tego wojownicy drugiego planu, jak Baraka, Tanya, Smoke czy Mileena, otrzymali znacznie więcej miłości, kradnąc show takim asom jak Scorpion czy Sub-Zero. W końcu!
Jednocześnie stary-nowy narybek mocno rozczarowuje. W Mortal Kombat 1 nie pojawia się ani jeden unikalny dla tej odsłony bohater. Bijatyka odkurza za to 3-ligowców z odsłon Deception oraz Deadly Alliance takich jak Nitara, Ashrah, Havik czy kompletnie nijaka Li Mei. Twórcom należy się plus za odwagę sięgania po mniej lubianych wojowników, ale zabrakło im pomysłu na ich odświeżenie, jak ma to miejsce w przypadku Baraki albo Smoke'a.
W ogólnym rozrachunku lista wojowników zadowala ilościowo, z kolei każdy bohater zachwyca detalami. Czuć napracowanie. Niestety, jednocześnie ta sama lista jest dosyć mało wyrazista. Brakuje dzikich kart takich jak Goro, Shinnok czy nawet Quan Chi. Co najgorsze, ten ostatni pojawia się jako gotowa postać w kampanii, ale będzie nam sprzedawany w DLC. Tak się nie robi. To samo tyczy się Ermaca.
Mortal Kombat 1 to wizualny cukierek. Gra jest przepiękna. Zachwycają areny oraz animacje.
Każda lokacja powala szczegółowością. Do tego ma kilka wariantów. Podoba mi się, że twórcy odeszli od interaktywnych elementów, jak przedmioty którymi można rzucać w przeciwnika. Nie jest to zła mechanika, ale okazji do wykorzystania otoczenia było w poprzedniej odsłonie zbyt wiele. Teraz wracamy do korzeni.
O dziwo podoba mi się nowa paleta kolorystyczna. Twórcy postawili na żywe, jaskrawe barwy, które na pierwszy rzut oka nijak się mają do mrocznego, krwawego Mortala. Paleta ma jednak odzwierciedlenie w głównym wątku fabularnym, ściśle skoncentrowanym na nowym i lepszym świecie stworzonym przez Liu Kanga. Barwny MK1 świetnie wykorzystuje moc platform nowszej generacji, zachwycając ilością detali oraz błyskawicznymi czasami wczytywania pojedynków.
Jednocześnie mam wrażenie, że Mortal Kombat 1 stał się zbyt ugrzeczniony względem poprzednich odsłon. Bohaterowie mają na sobie mniej juchy. Ich obrażenia są bardziej kosmetyczne, a odzież nie ulega zniszczeniu. Przez to odpalając Fatality ma się wrażenie skoku z jednego świata do drugiego. Najpierw mieliśmy żywe barwy i bogate w detale tła, potem czarną oprawę i groteskowe wyrywanie flaków. To się nie klei, a kolorowa paleta nie jest winowajcą.
Bardzo dużym atutem nowego Mortala jest kampania. Zwłaszcza jej finał.
Kampanie fabularne bijatyk w 9 na 10 przypadków są niedorzeczne. Trudno bowiem zbudować sensowny scenariusz, w którym każdy chce oklepać misję każdemu, wliczając w to rodzinę oraz przyjaciół. Twórcy MK1 stanęli jednak na rzęskach, by poziom absurdu ograniczyć do niezbędnego minimum i to naprawdę się udało.
Kampania stawia mocno zużyte postaci jak Baraka, Milena, Liu Kang, Reptile czy Raiden w zupełnie nowym świetle, osądzając ich w innych rolach. To odświeżające doświadczenie dla wszystkich fanów.
Najlepszy jest jednak finał. To, co twórcy odwalili w ostatnim akcie, zasługuje na wielkie wyrazy uznania. Nie chodzi o historię, ale sposób rozgrywki oraz projekty przeciwników. Po prostu czapki z głów! Nie spodziewałem się tak przyjemnego połączenia wątków z Armageddona oraz Deadly Alliance. Świetnie to wyszło, miałem uśmiech od ucha do ucha widząc kolejnych wrogów. Bardzo pozytywne zaskoczenie.
Za to silnie reklamowany system kameo, będący znakiem rozpoznawczym Mortal Kombat 1, kompletnie mnie nie kupił.
Kameo to nowy system pozwalający przywołać na pomoc wskazanego wcześniej sojusznika, wywoływanego przyciskiem L1. Kombinacje L1 oraz kierunków krzyżaka owocują innymi sekwencjami towarzysza, który ma swoje kilka sekund na ekranie. Podczas jego kameo nasz wojownik zazwyczaj jest nieruchomy, ale para może też wchodzić w unikalne interakcje.
Kiedy teraz o tym piszę, to na papierze brzmi to nawet ciekawie. Jednak w praktyce Kameo to dosyć męczący dodatek, który powinien być w pełni opcjonalny. Brakuje możliwości wyłączenia go w ustawieniach podczas organizowania pojedynków i turniejów. Grając w MK1 podczas domówki nowy system nie przypadł go gustu ani jednemu z moich gości. Nie dziwię się im. Jest zbędny i wprowadza zamieszanie.
Mortal Kombat 1 to mocne fundamenty, na których ktoś buduje zamek z piasku.
Zunifikowanie listy ciosów wojowników, wolniejsze tempo starć, kapitalna oprawa wizualna oraz świetna kampania - to wszystko podstawy, na których można zbudować rewelacyjną bijatykę. Niestety, twórcy MK1 zaczęli psuć solidne fundamenty dziwnymi pomysłami, jak system kameo, kiepski nowy narybek postaci, brak ukochanej Krypty czy mechanizmy gier mobilnych z czterema różnymi walutami na czele.
Największe zalety:
- Udana kampania fabularna ze świetnym finałem
- Ujednolicenie wojowników, koniec z wariantami
- Wizualny rarytas. Zwłaszcza lokacje i animacje
- Nowy tryb Inwazji zdaje egzamin
- Solidny tryb szkoleniowy
- Solidne 23 wojowników na premierę
- Świetne fabularne odświeżenie takich postaci jak Baraka czy Mileena
- Wolniejsze tempo, trafione zmiany w mechanice walki
Największe wady:
- Nowy system kameo kompletnie mnie nie kupił
- Nowy narybek mocno odstaje poziomem
- Cztery waluty, dzienne wyzwania -zalatuje grami mobilnymi
- Brakuje mi Krypty
- Quan Chi i Ermac są w grze, ale będą sprzedawani jako DLC
Ocena recenzenta: 7,5/10
Przez to Mortal Kombat 1 jest produkcją bardzo nierówną. Ma solidny i mocny pień, ale liście oraz gałęzie wydaje się tłoczyć choroba. Uwielbiam to, jak cudownie gra się Liu Kangiem i jak pięknie wygląda ta produkcja, ale jednocześnie mam sporo za zarzucenia producentom popychającym Mortala w kierunku gier z Google Play.