Recenzja Cyberpunk 2077: Phantom Liberty. Nie zgadzam się, to nie może być koniec
Kończąc Phantom Liberty - pierwszy i jedyny dodatek do gry Cyberpunk 2077 - czułem dojmujący smutek. CD Projekt RED wrzucił tak wysoki bieg, iż trudno mi zaakceptować fakt, że nasza przygoda z CP77 ulega zakończeniu. Domagam się kolejnego rozszerzenia o podobnej jakości. Chcę Krwi i chcę Wina.
Złapałem się na tym, że od dwóch minut stoję w miejscu. Wpatruję się w występ piosenkarki dającej popis na zamkniętej imprezie dla szych Dogtown. Nie jest to jednak zwykły koncert. Obserwuję audio-wizualny spektakl podczas którego artystka unosi się na linach, prezentuje unikalną choreografię, a na koniec efektownie znika pod sceną. Widowisko trwa kilka minut i nie sposób oderwać od niego wzroku.
Gdy pokaz się kończy, a żółte światło ponownie wypełnia salę bankietową, nie mam wątpliwości: po takich detalach można poznać kunszt producentów gier. Czuć w nich autentyczną pasję do projektu, której w wielu miejscach brakowało bazowemu, tworzonemu pod wielką presją czasu Cyberpunkowi. Chociaż nie musiałem oglądać koncertu, a znacznik misji wręcz mnie od niego odciągał, stałem jak zaczarowany.
Takich momentów Widmo Wolności ma więcej i m.in. dzięki nim dodatek do CP77 jest wyjątkowy. W Phantom Liberty nareszcie byłem kimś więcej niż tylko najemnikiem walczącym o przetrwanie, z wyrokiem śmierci wiszącym nad głową. Miałem świadomość, że gram w wyższej lidze, a moje działania mogą realnie wpłynąć na całe uniwersum Cyberpunka. Trudno o lepszy powód do gry, ale Redzi jako wisienkę na torcie dorzucają jeszcze boskiego Idrisa Elbę.
Cyberpunk 2077: Phantom Liberty ma inną aurę niż bazowa kampania. To kryminał w którym Rambo ustępuje Bondowi.
Jasne, już w podstawowej grze mogliśmy się skradać, eliminować przeciwników po cichu, korzystać z tłumików czy przekradać się tunelami wentylacyjnymi. Widmo Wolności ubiera te mechaniki w znacznie bardziej klimatyczną, osobistą otoczkę. Pozwala wcielić się w rządowego agenta, który musi robić więcej niż tylko zabijać z ukrycia. W tej robocie śmierć celu to bowiem mało opłacalne rozwiązanie.
Dlatego niczym James Bond ogrywamy groźnych terrorystów przy stole do ruletki, jednocześnie zbierając informacje. Albo jak Jason Bourne wyprowadzamy zakładników z budynku, nie mogąc wszcząć alarmu. Nurkujemy pod zawalonymi wieżowcami, kradniemy tożsamości oraz udajemy inne osoby. Przekrój misji jest niezwykle szeroki, ale każda ma w sobie szczyptę Toma Clancy'ego lub Iana Fleminga. To świetna przeciwwaga wobec bardziej najemniczych zadań podstawki.
Kryminalna otoczka doskonale idzie w parze z pierwszoosobową perspektywą i unikalnym systemem dialogowym CD Projektu. Mając w nim pełną swobodę eksploracji oraz interakcji, warto zwracać uwagę na drobne elementy tła, tak istotne przy politycznych dreszczowcach. Przykładowo, zachowując czujność podczas negocjacji z handlarzem bronią widzimy, jak jego ludzie chowają się za kolumnami.
Jeśli jednak świerzbi was palec na spuście, nic nie stoi na przeszkodzie, by 9 na 10 misji przejść jak Rambo nakazał. Wliczając w to szturm na główną fortecę "tego złego", stając oko w oko naprzeciwko wielkich mechów. CD Projekt pozwala szaleć z wyrzutniami rakiet i granatnikami, ale szczerze, traci się wtedy wiele gęstej politycznej śmietany. Od wybuchów i czerwonych beczek mam bazowego Cyberpunka.
Grając w Cyberpunk 2077: Phantom Liberty od razu czuć jakościową różnicę. Warto było porzucić PS4 i XONE.
Zupełnie nowy obszar Dogtown, stanowiącego miasto w mieście, znacząco różni się od ulic Night City. Chociaż aglomeracja z podstawowej wersji gry jest piękna, czasem straszy surowością. W Dogtown nie ma po niej śladu. Flora jest tutaj zaskakująco bujna. Ulice są pełne samochodów, wraków, śmieci oraz namiotów. Tereny są bardzo zróżnicowane i nigdzie nie ma miejsca na sterylną pustkę.
Cyberpunk 2077: Phantom Liberty to jedna z najpiękniejszych gier w jakie grałem. Kiedykolwiek. Polska produkcja uruchamiana na PS5 wygląda oszałamiająco. Dogtown zachwyca widokami, które z jednej strony są pełne detali oraz ozdobników, z drugiej niezwykle rozwinięte wertykalnie. Kadry z gry przypominają mi artworki, jakie dekady temu tworzyli artyści pracujący nad filmami scifi. Żaden Starfield i żaden Mass Effect nie oferuje podobnej jakości oprawy. Dogtown zrywa beret.
Kapitalne jest to, że dobre wrażenie nie znika wraz z wejściem do budynków. Ich wnętrza w bazowym Cyberpunku były powtarzalne i względnie puste. Widmo Wolności rozprawia się z grzechami przeszłości, faszerując wnętrza toną dekoracji. Bujna roślinność, unikalne rzeźby, nietypowe zdobienia - masa elementów pracuje na to, by każdy sklep, biurowiec i budynek mieszkalny nie wyglądał jak z generatora szablonów.
Przy tym wszystkim konsolowy Cyberpunk 2077: Phantom Liberty oferuje 60 klatek na sekundę w trybie wydajności, z adaptacyjną rozdzielczością 1800p. Biorąc pod uwagę gęstość i złożoność sceny, uznaję to za świetny wynik. Alternatywą jest tryb 30 fps ray tracing z wyższą - ale wciąż dynamiczną - rozdzielczością 4K i śledzonymi cieniami. Moim zdaniem uzysk nie jest wart rezygnacji z 60 klatek, o czym dokładnie piszę w osobnym tekście.
Mam za to dylemat jeśli chodzi o główny wątek fabularny oraz zadania. Jest świetnie, ale…
Chcę by to jasno wybrzmiało: kampania w Widmie Wolności stoi na bardzo wysokim poziomie. Wyższym niż większość zadań z podstawki. Nie jest to co prawda polityczna intryga godna Pulitzera, ale historia od początku wsysa gracza, serwuje kilka mocnych zwrotów akcji, kilka ciężkich wyborów i kilka wyrazistych postaci. Bazowy Cyberpunk 2077 brylował głównie Johnnym. Phantom Liberty ma więcej gwiazd, na czele z Solomonem Reedem granym przez Idrisa Elbę.
Problem pojawia się, gdy chcemy odpocząć od głównego wątku. Okazuje się wtedy, że rozszerzenie jest zaskakująco skromne, jeśli chodzi o zadania poboczne. Tych jest radykalnie mniej niż w podstawowej grze. Kiedy je przechodzimy, są na wysokim poziomie, jak świetna misja ze wspomnieniami na haju. Wystarczy jednak kilka takich skoków w bok i trzeba wracać do głównego wątku. Szkoda. Przechodząc bazową wersję trzymałem się z dala od głównego wątku dziesiątki godzin, jak w Skyrim. Ptantom Liberty nie daje podobnej swobody.
Czytaj również:
Dodatek nadrabia za to czymś, czego nieco brakowało mi w podstawce: decyzjami, z których żadna nie jest dobra. Dopiero finał Cyberpunka miał w sobie tę wiedźmińską beznadzieję mniejszego zła. W Phantom Liberty towarzyszy ona graczowi niemal od początku. Dylematy stawiane przed graczem są trudne, a konsekwencje pozornie gigantyczne. Jeśli musisz wcisnąć pauzę by zapić trudną, ale konieczną decyzję, to wiesz, że masz do czynienia ze świetną produkcją.
Co do samego Idrisa Elby - nie jest on co prawda tak ekstrawagancki i nie ma takiego parcia na szkło jak Keanu Reeves, jest za to znacznie bardziej autentyczny. Aktor świetnie gra głosem, a Redzi zadbali o odpowiednie bogactwo animacji oraz emocji trójwymiarowego modelu. Co najlepsze, Reeves często towarzyszy podczas scen z Elbą. Ależ gratka, dwie gwiazdy największego formatu, w polskiej grze wideo.
Naprawdę szkoda, że Cyberpunk 2077: Phantom Liberty to ostatnia przygoda z polską grą.
Darmowa aktualizacja 2.0 wprowadzająca walki uliczne, pościgi, ciekawszą policję oraz żywe miasto to odkupienie Redów w obszarze otwartego świata i związanych z nim oczekiwań. Phantom Liberty to z kolei świetne narracyjne dopełnienie opowieści o rozgrzeszeniu polskich deweloperów. Dopełnienie płatne, ale warte wydanych pieniędzy. Jeśli podobała wam się kampania w podstawce, tą w Widmie Wolności będziecie wsysać jak Silverhand kreski.
Dlatego, jadąc przez Dogtown w bojowym pojeździe z rakietami, czuję smutek. Brzydkie kaczątko 2019 roku zamieniło się w łabędzia, a Cyberpunk 2077 to teraz piękne, wielkie i otwarte środowisko które pomieściłoby znacznie więcej przygód. Gra po aktualizacji 2.0 oferuje jakość, jakiej od początku spodziewaliśmy się po Redach. Dlatego trudno mi uwierzyć, że to już koniec. CD Projekt zamyka rozdział akurat wtedy, kiedy zaczyna być naprawdę dobrze.
Największy zalety:
- Lepsza, spójniejsza kampania fabularna z wieloma wyrazistymi postaciami
- Szpiegowski klimat, w którym Rambo ustępuje Jamesowi Bondowi
- Idris Elba jako Solomon Reed to postać tak autentyczna, że w jego oczach widać duszę
- Dogtown jest przepiękny. Ugina się od detali i niezapomnianych widoków
- To imponujące, że gra z taką oprawą działa w 60 fps na konsoli
- Wnętrza budynków w Cyberpunku nareszcie nie są puste i powtarzalne
- Nowy atrybut Relic odblokowuje MAAASĘ mocy
- Johnny Silverhand nie poszedł w odstawkę. Wręcz przeciwnie
- Dodatek świetnie uzupełnia się z fenomenalną aktualizacją 2.0
- Zlecenia samochodowe są zdumiewająco przyjemne
- Phantom Liberty zaskakuje. Radzi zostawili kilka asów w rękawie
- Losowe zadania w otwartym świecie wydłużają czas rozgrywki...
Największe wady:
- ...ale niekoniecznie zwiększają jakość tejże rozgrywki
- Bardzo mało unikalnych misji pobocznych
- Sporo bugów: latający ludzie, niewidzialne krzesła, crashe programu
- Cyberpunk 2077 kończy się, kiedy jest cholernie dobry. Chcę drugi dodatek
Ocena recenzenta: 9/10
Nie mam jednak wątpliwości, że do Night City będę wracał. Nie dla nowych, losowo generowanych zadań w Phantom Liberty ani nie dla jeszcze mocniejszych pukawek. Będę to robił dla niesamowitego widoku nad piramidą Dogtown, gdzie cyberpunkowa wizja odbiera mowę swoim brutalnym pięknem, podkreślonym słonecznymi promieniami mieniącymi się w chromie.
Chooms, ależ to była wyboista droga. Warto było jednak być jej częścią.