Armored Core 6: wraca magia PS2, ale oczekiwania były większe - recenzja
Bawiłem się świetnie. Wymachiwałem z radości kontrolerem, pokonując kolejnych bossów. Wydawałem dźwięki jak dziecko, strzelając laserami i rakietami. Armored Core 6 to udana gra, ale moje oczekiwania względem From Software były jednak większe.
Pffsst! Pffsst! Mmmmm. Pffsst! Pffsst! Postawny, 33-letni Szymon wydaje z siebie dziwne dźwięki, mające odzwierciedlać salwy laserowych dział. Radzewicz mruczy podczas lotu mecha na dopalaczu, skręcając tułowiem w trakcie uników. Grając w Armored Core 6 przeżywa walki wielkich maszyn jak dziecko. Czuje się, jakby wrócił do 2003 roku i czasów świetności PlayStation 2.
Armored Core 6 to gra wyciągnięta z innych czasów. Relikt ery PS2.
Gra z wielkimi mechami bojowymi jest tak konserwatywna w swojej strukturze, że mocno odstaje na tle współczesnych produkcji. Nie ma tutaj otwartego świata. Nie ma swobodnej eksploracji. Nie ma długich scen przerywnikowych pełnych zróżnicowanych postaci. Zamiast tego Armored Core 6 serwuje 30+ krótkich misji, prosty tryb areny i moduł PvP. Finito.
Armored Core to seria z własną tożsamością, której nie powinno się bezpośrednio porównywać z Dark Souls. Kiedy jednak wezmę pod uwagę, jak większy i bogatszy wydaje się Elden Ring, Armored Core 6 zaczyna przypominać projekt na boku. Tworzony przez mniejszy zespół złożony z sentymentalnych fanów serii. Od fanów dla fanów, ale niekoniecznie dla każdego.
Mocno rozczarowałem się tym, że nie czułem masy prowadzonego mecha i jego wpływu na otoczenie.
Miałem nadzieję, że wraz z nową generacją Armored Core From Software skupi się na tym, by pilotowanie mecha było unikalnym przeżyciem. Liczyłem że potężne, wielotonowe maszyny zostawią wyrwy w ziemi z każdym krokiem. Oczami wyobraźni widziałem jak mechy demolują budynki mieszkalne. Jak zwijają asfalt podczas biegu, niczym wielkie roboty w Neon Genesis Evangelion. W końcu o to w tym chodzi, prawda? O frajdę z pilotowania potężnej maszyny.
Tymczasem mechy w Armored Core 6 są lekkie jak zabawki. Lądują na cieniutkich mostach i dachach budynków. Pozostawiają po sobie gładkie nawierzchnie, nie licząc śladów na śniegu. Odbijają się od ścian budynków. Rozczarowałem się tym, jak niski jest stopień interakcji maszyny ze światem. Rubikon 3 - planeta, na której ma miejsce akcja gry - okazał się surowy i zadziwiająco odporny na wielotonowe mechy.
Nawet kiedy dochodzi do destrukcji otoczenia, wygląda to topornie i archaicznie. Deptane samochody odskakują jak oparzone, nieproporcjonalnie do siły nacisku. Znaki drogowe wystrzeliwują do przodu, po czym… dematerializują się. Silnik fizyczny, interakcja z otoczeniem, niszczenie środowiska - wszystko działa jak dwie generacje konsol wstecz. From Software nigdy nie było liderem w obszarze fizyki, ale zapóźnienia wydają się dotkliwsze niż kiedykolwiek.
Armored Core 6 to wiele niewykorzystanych okazji. O ile spodziewałeś się ewolucji serii.
Przechodząc Armored Core 6 żałowałem, że nie mam możliwości wskoczenia do trybu eksploracji, stanowiącego odskocznię od kolejnych linearnych misji. Wystarczyłoby mi swobodne latanie po zszytych ze sobą arenach kampanii w poszukiwaniu znajdziek. Zwykłej waluty albo plików danych. Marzyłby mi się tryb zbieractwa jak w Anthem, gdzie swobodne latanie było frajdą samą w sobie, mimo niskiej jakości całej gry.
Armored Core 6 zdecydowanie nie jest niskiej jakości i tym bardziej boli, że jedynym sposobem na lepsze poznanie planety Rubikon 3 jest ponowne rozgrywanie już raz pokonanych misji. Świetna opcja by dorobić sobie na nową wyrzutnię rakiet albo karabin plazmowy, ale ile można grindować ten sam 5-minutowy scenariusz, zapętlony w formie kilku prostych walk. Chciałbym głębiej zanurzyć się w świat i lore, ale nie mam takiej możliwości.
Zamiast barwnych postaci i klimatycznych przerywników w Armored Core 6 gracz jest prowadzony narracyjnie głosami z off-u, wysyłającymi go na kolejne misje. Czasem jest to nasz bezpośredni przełożony Walter, czasem dorabiamy sobie u korporacji, a czasem pomagamy ruchowi oporu. Zleceniodawca nie ma większego znaczenia, bo za kontraktami nie podążają konsekwencje. Niszcząc główną bazę Frontu Wyzwolenia ten zatrudnia mnie dwie misje później, prosząc o pomoc w pokonaniu rywali. Tak to jest gdy na rynku brakuje fachowców.
Eksploracja, narracja, interakcja ze światem - zasadnicze braki w tych obszarach spychają gracza w kierunku tego, co Armored Core 6 robi dobrze. Cholernie dobrze. Chodzi o samą walkę, która jest niezwykle uzależniająca i przyjemna. Japończycy zadbali o to, by każde pociągnięcie spustu i każdy wystrzał dawał wielką frajdę.
Walka w Armored Core 6 została dopracowana niemal do perfekcji. Starcia uzależniają, człowiek ciągle chce więcej.
Gdy gram w Armored Core 6, żona śmieje się, że takim mnie jeszcze nie widziała. Maksymalnie skupiony na starciu mechów, pomagam sobie wydając dźwięki laserów, karabinów i rakiet. Wyginam się na boki podczas uników, jak małe dziecko grające w pierwszą grę wyścigową. Pierwsze, dziesiąte czy setne, starcia maszyn w Armored Core 6 po prostu się nie nudzą.
Kluczem do wygrania walk w AC6 jest "utrzymanie ognia" - zalewanie innych mechów deszczem pocisków z maksymalnie czterech broni, jednocześnie wykonując manewry unikowe przeciwko wrogim salwom. Ciągły, nieprzerwany ogień wywołuje czasową awarię obcej maszyny, która przez krótki czas jest unieruchomiona oraz szczególnie podatna ma zniszczenia. Wtedy tniemy HP oponenta, aż do jego spektakularnego wybuchu.
W praktyce - nie licząc starć z bossami - Armored Core 6 można sprowadzić do prostej zasady: grzejemy czym fabryka dała. Granatniki, wyrzutnie rakiet, karabiny, strzelby, bronie laserowe, bronie plazmowe - jest tego masa. Co najlepsze, z wszystkiego można strzelać jednocześnie, montując do czterech broni na mechu, a potem prując nimi przyciskami L1, R1, L2 oraz R2. Trzeba jednak uważać by nie przegrzać luf, a także zachować uwagę na ataki nieprzyjaciela.
Armored Core 6 pozwala poczuć potęgę. Gdy pierwszy raz wystrzeliłem 24 rakiety jednocześnie, widok był niesamowity.
Szczerzyłem się od ucha do ucha, widząc jak cały oddział wrogich dronów znika pod ścianą ognia przyćmiewającego niebo. Kanonada pocisków rozrywających wrogie jednostki to jeden z tych elementów, które zostały zrealizowane po mistrzowsku. Gracz czuje, że jego mech to cud technologii, który prasuje na złom dywizje konwencjonalnych sił takich jak czołgi i samoloty. Mniam.
Od siebie polecam zestaw dwóch potężnych dział maszynowych HU-BEN, przypominających działo Gatlinga. Po 1300 pocisków w każdym, broń rozrywa osłony wroga na strzępy. Wystarczy zbliżyć się do nieprzyjaciela na krótki lub średni dystans, przytrzymać oba spusty i tratatata, zamiast wroga pozostaje kupa złomu. Dodajmy do tego dwie naramienne wyrzutnie rakiet (najlepiej jedna konwencjonalna, jedna plazmowa), a powstaje build, którym śpiewająco przeszedłem połowę gry.
Sytuacja zmienia się podczas wybranych walk z bossami. Wtedy to wróg szoruje graczem podłogę. Brzmi znajomo?
Chociaż Armored Core to nie Dark Souls, w momencie starć z bossami różnice między obiema seriami zaczynają znikać. Część potyczek do złudzenia przypomina Soulsy, wliczając w to uniki przed atakami laserowych mieczy. Co prawda w Dark Souls nie mamy dopalaczy pozwalających wznieść się w powietrze, a starcia są znacznie bardziej "przyziemne". Jednak filozofia walk pozostaje zdumiewająco podobna.
Jest jednak łatwiej względem Soulsów. Odczuwalnie łatwiej. Tylko jeden boss w Armored Core 6 sprawił, że podchodziłem do walki kilkanaście razy. Cała reszta padała po kilku próbach bądź przy pierwszej konfrontacji. Plus minus 1/3 bossów zamieniłem na żyletki już za pierwszym podejściem. Zapamiętajcie jednak imię jednego przeciwnika: BALTEUS. Przeklinam go i całą jego rodzinę. Jeśli poradzicie sobie z tym draniem, to poradzicie sobie ze wszystkim co rzuca w w as gra.
Miłym dodatkiem jest wprowadzenie w części misji opcjonalnych mini-bossów - zmodyfikowanych, silniejszych jednostek zwykłego typu. Ich pokonanie pozwala zdobywać specjalne czipy, które potem zamieniamy na ulepszenia dla mecha. Nie jest to jednak drzewo rozwoju godne gatunku RPG, a bardziej seria drobnych modyfikacji, np. szybki obrót mecha o 180 stopni.
Niestety, gdy misja zostaje wykonana, emocje opadają i wracam do hangaru, czuję niedosyt.
Armored Core 6 ma kapitalne podstawy: świetny system walki oparty na ciekawych założeniach oraz moduł montażu mecha, z koniecznością dbania o jego łączną masę, prędkość oraz wydajność energetyczną. Szkoda tylko, że za tymi solidnymi fundamentami nie nadążają pozostałe elementy: świat, interaktywność, narracja.
Jednocześnie pamiętając jak przez mgłę Armored Core 3 na PS2 mam wrażenie, że From Software stworzyło świetną odsłonę dla wiernych fanów serii, zbyt długo pozostawionych bez żadnej nowej gry. Ortodoksyjni miłośnicy AC powinni być zadowoleni. Szkoda tylko, że Szóstka raczej nie będzie dla serii tym, czym Monster Hunter Rise dla Capcomu - nowym otwarciem zadowalającym weteranów, ale jednocześnie przyciągających miliony świeżych graczy. Z chęcią się jednak tutaj pomylę.
Największe zalety:
- Świetna filozofia walki oparta na podtrzymywaniu ognia
- Potężnie bronie daję masę frajdy, zwłaszcza salwy z 4 jednocześnie
- Projekty mechów
- Starcia z bossami a'la Dark Souls
- Wygodne misje po 5 - 10 minut na odstresowanie
- Surowa rozgrywka dopracowana do japońskiej perfekcji
- W końcu dobra nowa gra z mechami (po Daemon x Machina i Into the Breach)
- Weterani serii na pewno będą zadowoleni
Największe wady:
- Brak wielkiego, angażującego świata otwartego na eksplorację
- Minimalna interaktywność otoczenia, archaiczna destrukcja
- Nierówna oprawa graficzna, niektóre lokacje są jak sprzed dwóch generacji
- Narracja i opowieść nie porywa, po prostu towarzyszy
- Balteus, nienawidzę cię całym sercem
Ocena recenzenta: 8/10
Armored Core 6 ma wszystko, aby spodobać się fanom serii - świetną walkę, przyjemną konfigurację mechów i tonę wybuchów. Jednocześnie to pierwszy raz w nowożytnej historii From Software, gdy po ograniu ich gry czuję niedosyt. Przechodząc Elden Ringa czułem się dopieszczony do granic możliwości. Przy Armored Core 6 ciągle czekam na deser, który nie nadejdzie.