Płacisz i wokół nie ma dzieci. Zanim ucieszysz się z tego pomysłu linii lotniczej, dobrze się zastanów
Wychodzisz ze swojego strzeżonego osiedla dla bezdzietnych. Wsiadasz do samochodu szczelnie odgradzającego cię od innych. Zatrzymujesz się w ulubionej restauracji, do której nie można wejść z lodem, psem i pociechą. Zerkając przez okno widzisz malucha, który kładzie się na chodniku i nie chce iść dalej, bo mama nie kupiła mu zabawki. Uśmiechasz się, bo wiesz, że na pokładzie samolotu, którym lecisz, takich scen nie będzie.
Ktoś rozmarzył się podczas czytania takiego scenariusza? Wkrótce faktycznie może być możliwy. Corendon Airlines, holenderska linia, wydzieli część samolotu, którą zajmować będą wyłącznie osoby powyżej 16 r. życia. Rzecz jasna za jedno z 93 miejsc trzeba będzie dodatkowo dopłacić – 45 euro.
Przeczytaj także:
- Dni ludzkich pilotów są policzone? Ten robot poleci każdym samolotem
- Pompy ciepła hałasują i denerwują sąsiadów. Polacy nie wytrzymali i poszli do sądu
- Seria ataków i zatrzymane pociągi w Polsce. Czy bezpiecznie jest wsiadać do wagonu?
Trudno być zaskoczonym. Nawet w Polsce ogłoszono, że powstanie osiedle dla singli bądź bezdzietnych par. Ideologia, owszem, ale też sprytne pozbycie się problemu. W rozmowie z money.pl architekt wprost przyznał, że osiedle ulokowane zostało na niewielkiej działce, z miejscem na kilka domów, "bez możliwości stworzenia odpowiedniej infrastruktury dla maluchów". Zamiast obrywać w mediach społecznościowych za to, że tworzy się place zabaw mniejsze od spacerniaków w najgorszych więzieniach (a takie przykłady w Polsce były) można sprytnie zasłonić się podniosłym celem.
Pomysł zarówno linii lotniczej, jak i dewelopera, wpisuje się w szerszy trend
Na przykład nie brakuje restauracji, do których nie wolno wpuszczać dzieci. Są też hotele skupiające się wyłącznie na dorosłych. Na stronie jednego z nich czytam, że "również rodzice od czasu do czasu zasługują na wypoczynek bez swoich pociech", dlatego też szkraby nie są mile widziane. Sprytne wytrącenie argumentu z rąk, że to terror singli i hedonistycznych par.
Ale co w tym złego, że ktoś chce zjeść obiad, dotrzeć z punktu A czy punktu B, czy w końcu mieszkać bez hałasów i obecności dzieci?
Żeby była jasność – nie piszę tego z perspektywy taty grupki szkrabów, która właśnie rozbiegła się po wagonie tudzież restauracji, a na widok zdenerwowanych sąsiadów odpowiadam cynicznym uśmiechem: przecież to tylko dzieci. I nie robi na mnie wrażenia, że Adam junior właśnie skacze z jednego fotela na drugi. Pozwalając sobie na chwilę szczerości mogę dodać, że jestem nawet na zupełnie przeciwnym biegunie. Mimo to nie uważam, by odsuwanie dzieci z mojej przestrzeni było rozsądnym wyjściem.
Ale przecież dzieci hałasują
Dorośli też. Zaryzykuje stwierdzenie, że nawet bardziej. Hasła o tym, że ŁKS nie jest mile widziany na moim osiedlu, wbrew pozorom nie wykrzykiwała wycieczka z pobliskiego przedszkola. Celowo przejaskrawiam, ale prawda jest taka, że niestety każdy z nas może być dla kogoś utrapieniem. Kaszlnięcie. Kichnięcie. Przypadkowe ziewnięcie. Zbyt głośne wstawanie. Zbyt głośne siadanie. Wiercenie się. Chrapnięcie podczas drzemki. Wybaczcie za banał, ale tak, żyjemy w społeczeństwie. Wyobrażam sobie, że tych samych argumentów, których używa się przeciwko dzieciom - są głośne, wymagają dodatkowej opieki, trzeba wydzielać specjalną przestrzeń - łatwo byłoby wykorzystać przeciwko innym.
Nie ma jednak niczego złego w strefach ciszy, o ile są one bezpłatne i żeby każdy miał szansę takie miejsce sobie odpowiednio wcześniej zarezerwować. Płacenie, aby usadzono nas w strefie bez niepożądanych "innych", jest nie tylko ryzykowną fanaberią (znowu przejaskrawię, ale skoro ktoś chce jeździć bez dzieci, to może nie życzyć sobie też emerytów/robotników/ ludzi z niższym wykształceniem; domyślacie się, do czego zmierzam, prawda?), ale też przykrym opisem stworzonej przez nas rzeczywistości. Zapłać, a my omamimy cię wizją lepszego, przyjemniejszego świata. Nawet jeśli to będzie tylko niezbyt szczelna kotara.
To w końcu nic nowego. Te wszystkie grodzone osiedla, place zabaw, ale tylko dla naszych, wygrodzone, zamknięte strefy, które kiedyś były wspólne. Ciągły podział my kontra oni, byleby się tylko nie spotkać, byle nie zauważyć, udawać, że innych nie ma, ma być tak, jak nam jest wygodniej.
Świat bez dzieci nie będzie dla ciebie lepszym
Jane Jacobs, dziennikarka zajmująca się architekturą, zwracała uwagę na to, że wydzielone strefy dla dzieci wcale nie są dobre. Teoretycznie to inny temat – z jednych miejsc młodych się wyklucza, do innych zaprasza – ale paradoksalnie wnioski są te same. Jej zdaniem "premiowanie" dzieci poprzez wrzucanie ich do baniek działa na nie niekorzystnie, bo żyjąc w mieście, szukając miejsca dla siebie (w parkach, skwerach i tak dalej) uczyły się prawdziwego, codziennego życia.
Lekcję, że mieszkańcy miasta muszą brać odpowiedzialność za to, co dzieje się na miejskich ulicach, dzieci raz po raz dostają na chodnikach, na których kwitnie lokalne życie publiczne.
- Jane Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki.
Ci, którym marzy się społeczeństwo bez dzieci (szerzej: bez konkretnej grupy społecznej) nie zdają sobie sprawy, że bez tego fermentu będziemy żyć podzielonych strefach dla określonych ludzi. A tak miasta ani żadna inna społeczność nie ma prawa działać, bo z czasem zacznie wykluczać. A to bardzo, bardzo niebezpieczne i z czasem odbije się, żeby tylko, czkawką.
Musimy mieć świadomość, że wokół nas są rodzice z dziećmi, single, starzy, młodzi, a miejsca, w których wspólnie przebywamy, powinny być dostępne dla każdego. Dzielenie – po zebraniu wcześniejszych opłat – może doprowadzić do tego, że tych mniej opłacalnych po prostu się w końcu pozbędziemy. A nie o to chodzi.