Mamy jedno wyjście, by do 2030 roku nie pójść z torbami za prąd. Czeka nas historyczna transformacja Polski

Lokowanie produktu: PKEE

Na skutek wahań na globalnym rynku surowców, działań militarnych oraz rosnących kosztów uprawnień do emisji CO2 w Unii Europejskiej nasze rachunki za prąd mogą być kilkukrotnie droższe już za kilka lat. Na szczęście nie musi tak być. Warunkiem jest największa transformacja Polski ostatnich dekad.

Mamy jedno wyjście by do 2030 roku nie pójść z torbami za prąd. Czeka nas historyczna transformacja Polski

Polska, Katowice, 2029 rok. Jak co miesiąc, Bożena i Mirek z marsowymi minami wpatrują się w kopertę leżącą na stole. Przyszedł. Kolejny rachunek za prąd. Mirek bierze głęboki oddech, a Bożena rozrywa papier. Wymowna, przedłużająca się cisza potwierdza przeczucia młodego małżeństwa. Znowu jest drożej. Tym razem 791 złote. Z miesiąca na miesiąc kolejny wzrost, mimo wymiany czajnika na tradycyjny antyk i wkręcenia energooszczędnych żarówek.

Bożena i Mirek wzdychają, wracając pamięcią kilka lat wstecz. W 2022 roku płacili za prąd zaledwie 127 złotych miesięcznie. Rok później 156 złotych. Z miesiąca na miesiąc było jednak coraz gorzej, a teraz sam prąd pożera 1/10 pensji Bożeny. Najgorsze jest jednak to, że nie ma nadziei na poprawę sytuacji, bo koszty wytwarzania energii z paliw kopalnych jedynie rosną. Do tego w rakietowym tempie, niewspółmiernym do wzrostu płac.

Powyższy scenariusz to prosta estymacja na bazie aktualnych wzrostów rachunków. Nie musi się jednak ziścić.

Według uśrednionych danych w 2022 roku przeciętny miesięczny rachunek za prąd polskiego gospodarstwa domowego zużywającego rocznie 2000 kWh wynosił około 130 złotych. W 2023 roku ten sam miesięczny rachunek wynosił już prawie 170 zł. Z zachowaniem wzrostu opłat za prąd rok do roku na poziomie 30 proc., w 2029 roku rachunek naszego uśrednionego gospodarstwa to już prawie 800 złotych. Dwanaście miesięcy później pęka bariera okrągłego tysiąca za sam prąd.

Skąd bierze się ten wzrost na poziomie około 30 proc.? Pracują na niego dwa główne czynniki. Po pierwsze, barbarzyńska inwazja Rosji na Ukrainę i związane z tym zawirowania na rynkach surowców oraz energii. Po drugie, ceny pompuje oparcie naszego przemysłu energetycznego o paliwa kopalne, głównie węgiel. Chociaż złoża węgla dają Polsce poczucie bezpieczeństwa energetycznego, jest to związane z olbrzymim ciężarem finansowym.

Ten ciężar to pokłosie rosnących kosztów uprawnień do emisji dwutlenku węgla na terenie całej Unii Europejskiej. Dynamika wzrostu kosztów emisji jest zawrotna. W 2020 roku było to 20 - 30 euro za tonę. W 2023 roku jest to już 100 euro za tę samą tonę. To wzrost o 400 proc. Tego nie da się w żaden sposób zbilansować czy wyrównać. Zwłaszcza z produkcją energii opartą głównie o węgiel.

Widząc kilkukrotne wzrosty cen surowców i uprawnień do emisji CO2 można zapytać: dlaczego mój rachunek nie jest kilkukrotnie wyższy?

Alex Yeung / Shutterstock

Średni wzrost wysokości miesięcznego rachunku za prąd dla gospodarstwa zużywającego rocznie 2000 kWh wyniósł około 30 proc. w skali roku. To wciąż (za) dużo, ale wartość ma się nijak do gigantycznych skoków cen na rynku energetycznym. Uprawnienia do emisji dwutlenku węgla w UE wzrosły czterokrotnie na przestrzeni ostatnich trzech lat. Koszty importu surowców także skoczyły o kilkaset procent: gazu z 250 do 1500 złotych za MW a węgla z 400 do 1600 złotych za tonę.

Dlaczego więc nasze rachunki nie wzrosły kilkukrotnie, podążając za cenami surowców oraz emisji? Otóż wzrosły. Po prostu nie odczuliśmy tego dzięki programom osłonowym. Szacuje się, że typowe polskie gospodarstwo domowe płaci jedynie 40 proc. realnej ceny zużywanego prądu! Dzięki temu polskie rodziny oszczędziły średnio między 2000 - 3000 złotych w skali roku na samych rachunkach na energię. Dobrze jednak wiemy, że na świecie nie ma niczego za darmo. Kto więc płaci pozostałe 60 proc. realnej ceny energii?

Za dopłaty do rachunków polskich gospodarstw domowych odpowiada rząd oraz polskie spółki z sektora energetycznego. Podmioty zrzeszone w ramach Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej (PKEE) takie jak PGE, Tauron, Energa czy ENEA w ciągu zaledwie jednego roku wpłacą ponad 20 miliardów złotych i to właśnie z tych środków od minionej jesieni pokrywane są różnice na rachunkach. Tarcza solidarnościowa inicjowana przez polski rząd to jednak działanie doraźne i krótkofalowe.

Abyśmy nie płacili 800 złotych miesięcznie za prąd, Polska musi dokonać transformacji energetycznej. Innej drogi nie ma.

Farma wiatrowa na Bałtyku

Uprawienia do emisji dwutlenku węgla na terenie Unii Europejskiej będą wyłącznie rosnąć. Z kolei inwazja Rosji na Ukrainę dobitnie udowodniła, że rozsądne państwo nie powinno uzależniać się energetycznie od partnerów z zewnątrz. Najlepszym rozwiązaniem jest korzystanie z własnych surowców. Kiedy jednak w Polsce 70 proc. wytwarzanej energii pochodzi z węgla, wracamy do tematu stale rosnących kosztów emisji CO2. Błędne koło się zamyka. Na szczęście możemy się z niego wyrwać.

Rozwiązanie nie jest proste, łatwe ani tanie. Jest jednak niezbędne by zapewnić Polsce nie tylko niezależność energetyczną, ale również rachunki za prąd na akceptowalnym poziomie, bez odczuwalnej dynamiki wzrostu. Aby się to udało, w naszym kraju konieczna jest gigantyczna transformacja energetyczna nakierowana na wykorzystanie naturalnych źródeł odnawialnych: wody, powietrza i słońca.

Transformacja energetyczna Polski nie jest - przepraszam za wyrażenie - ekologiczną fanaberią. Biorąc pod uwagę działania Rosji, politykę Unii nakierowaną na ograniczenie emisji CO2 oraz chwiejność globalnego rynku surowców, odnawialne źródła energii pozostają główną alternatywą i najlepszym rozwiązaniem dla kraju silnie opartego o węgiel, do tego znajdującego się w samym środku Europy.

Dobra wiadomość: transformacja energetyczna Polski już się dokonuje. Zła: to niezwykle kosztowny i trudny proces.

Szacuje się, że do 2030 roku transformacja energetyczna Polski pochłonie zawrotne 600 miliardów złotych. Tak wynika z raportu EY przygotowanego na zlecenie Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej. To niemal tyle, ile wynosi cały roczny budżet naszego państwa, pokrywający pełne spektrum kosztów, zobowiązań i inwestycji: od świadczeń społecznych, przez obronność oraz pensje w administracji, kończąc na nowych drogach czy lotniskach.

Tę gigantyczną kwotę 600 miliardów złotych w znacznej mierze pokryją podmioty zrzeszone w Polskim Komitecie Energii Elektrycznej, np. PGE, Tauron, ENEA czy Energa. To właśnie spółki energetyczne biorą na swoje grzbiety główny ciężar inwestycji związanych z transformacją. Przykładowo, PGE Polska Grupa Energetyczna tworzy właśnie największą farmę wiatrową w Europie, stawiając ją na wodach Bałtyku.

Grupa PGE w pierwszym kwartale zainwestowała ponad 1,5 miliarda złotych w nowoczesną dystrybucję i odnawialne źródła energii. Do roku 2030 planuje wydać aż 75 miliardów złotych na te cele. Enea tylko w pierwszych trzech miesiącach bieżącego roku przeznaczyła aż 580 milionów złotych na inwestycje. Natomiast Tauron planuje zainwestować w tym roku 2,4 miliarda złotych w rozbudowę sieci dystrybucyjnych. Odpowiedzialne spółki energetyczne rozpoczęły więc proces transformacji na pełnych obrotach, dokonując gigantycznych inwestycji.

Dzięki temu nasi bohaterowie Bożena i Mirek nie zapłacą w 2029 roku 791 złotych miesięcznego rachunku za prąd. Nie dobiją do tysiąca rok później. Co więcej, na skutek modernizacji infrastruktury przesyłowej młode małżeństwo będzie mogło produkować własną energię na skalę, jaka współcześnie nie jest w Polsce możliwa. By jednak pogodna wizja się ziściła, największa, najbardziej ambitna transformacja w ostatniej dekadzie naszego kraju musi się zakończyć sukcesem.

Lokowanie produktu: PKEE
Najnowsze