6 powodów, dla których nie odrywam się od Sons of the Forest - nowego hitu na Steam
Sons of the Forest szturmem podbiło Steam, doprowadzając największą platformę cyfrowej dystrybucji gier na świecie do czkawki serwerów. W pełni rozumiem ten fenomen, bo sam od kilku dni nie potrafię się oderwać od survivalowej gry we wczesnym dostępie.
Dwa miliony sprzedanych kopii podczas debiutu na Steam, do tego awaria serwerów największego cyfrowego sklepu z grami na świecie. Sons of the Forest wdarło się szturmem na szczyty zestawień popularności, ciesząc się gigantycznym zainteresowaniem komputerowych graczy. Sam z SotF spędziłem kilka ostatnich wieczorów, nie mogąc się oderwać od makabrycznej przygody na dzikiej wyspie pełnej kanibali.
Co takiego sprawia, że Sons of the Forest jest takie wyjątkowe i przyciąga do siebie tak wiele osób? Każdy ma na to pytanie inną odpowiedź. Dla mnie to szereg zróżnicowanych elementów. Żaden z nich nie jest przełomowy czy doprowadzony do perfekcji, ale świetnie ze sobą współpracują, tworząc środowisko do przeżywania niezapomnianych, chociaż nieco makabrycznych przygód:
Powód 1: Budowanie tak naturalne, że trudno przestać stawiać konstrukcje.
Możliwość budowania obiektów to ważny system każdego survivala. Niestety, ten w Sons of the Forest nie jest przesadnie rozbudowany. Przepisów na obiekty jest stosunkowo mało, a możliwości konstrukcji zaledwie garstka, jeśli zestawimy SotF z takimi produkcjami jak nieco już zapomniany Valheim. Mimo tego to właśnie w Synach Lasu mam uśmiech od ucha do ucha, stawiając kolejne budynki mające chronić mnie i znajomych przed zagrożeniami.
Banan na twarzy to zasługa wyjątkowej naturalności, z którą powiązany został system budowania. W przeciwieństwie do takich produkcji jak Minecraft, tutaj wznoszenie budynków zachowuje pozory względnego realizmu. Każda belka musi mieć swoją podstawę. Każda półka własne mocowanie. Każdy element odpowiednią przestrzeń. Wszystko to zostało polane sosem naprawdę niezłych animacji oraz sekwencji pozyskiwania surowców.
Nie przesadzę jeśli napiszę, że Sons of the Forest ma najbardziej realistyczny mechanizm ścinania drzew dostępny w grach wideo. Kawałki kory, bieli i rdzenia odłupywane od drzewa robią kapitalne wrażenie. Gracz musi obejść roślinę z każdej strony, a uderzenia mają wpływ na to, gdzie potem takie drzewo wyląduje. I chociaż po upadku samo magicznie zamienia się na bale, ich ilość jest zależna od wysokości samego drzewa. Dzięki tym detalom gracz może się poczuć jak prawdziwy pionier, żmudnie karczujący las stawiając zręby cywilizacji. Wrażenie jest niesamowite.
Potem ta bańka pryska, bo szybko okazuje się, że Sons of the Forest pozwala wyłącznie na stawianie kwadratowych drewnianych konstrukcji. Skośnie kształty, kuliste zakończenia czy powierzchnie z innych materiałów: o tym wszystkim można póki co zapomnieć. I chociaż system budowania jest obiektywnie mocno zubożały, to sprawia wielką, wielką frajdę. Liczę, że kolejne aktualizacje mocno rozwiną ten obszar rozgrywki.
Powód 2: Kapitalna oprawa graficzna. Sons of the Forest
to najładniejszy survival na rynku
W tytuł gram z kartą RTX 4090, na monitorze OLED ultrawide 4K. Efekt uzyskany na maksymalnych ustawieniach graficznych jest absolutnie oszałamiający. Lasy są gęste i pełne interaktywnych elementów. Widoki potrafią zapierać dech w piersiach. Zmienny cykl pogodowy sprawia, że zachód słońca podczas złotej godziny powoduje opad szczęki. Zwłaszcza kiedy promienie odbijają się od ruchomej tafli rzeki. Byłem pod wielkim wrażeniem, gdy nagle zrobiło się ciemniej, bo trójwymiarowa chmura przesłoniła słońce.
Sons of the Forest jest pełne wizualnych rarytasów, jak poranna mgła unosząca się nad łąką albo załamane promienie słoneczne widoczne w opadających na gracza kroplach deszczu. W porównaniu z innymi survivalami jakość oprawy powala na kolana. Co prawda obiekty wznoszone przez gracza nie wyglądają równie imponująco co natura, ale co do zasady nowy Forest jest prześliczny. Człowiek aż ma ochotę opuścić bezpieczne schronienie i po prostu pójść na spacer.
Powód 3: Noc która naprawdę jest nocą. Czarną i gęstą jak smoła, nie ma zmiłuj
Każdy z nas doskonale wie, jak działa "noc" w grach wideo. Zwłaszcza tych z dynamicznym systemem dobowym. To irracjonalnie dobrze podświetlony wczesny wieczór, w którym widoczność jest niemal doskonała. Ma to swoje uzasadnienie w rozgrywce. Nikt nie chce obijać się po ciemku o ściany zamiast wykonywać misje i zdobywać królestwa.
Survivale rządzą się jednak własnymi prawami. Dlatego noc w Sons of the Forest to naprawdę noc. Ciemna. Nieprzenikniona. Gęsta. Z kapitalnie działającym systemem oświetlenia, zwłaszcza w kwestii zasięgu. Podręczna zapalniczka nie jest w stanie oświetlić drzewa znajdującego się metr od gracza, z znacznie wydajniejsza latarka również ma swoje ograniczenia.
Sytuacje, w których wspólnie ze znajomymi źle oszacowaliśmy czas, przez co wracaliśmy do obozu po zmroku, na długo zapadną w naszej pamięci. Chaotyczny bieg między drzewami, z dziwnymi kształtami widocznymi w rogu ekranu to jak zabawa w Blair Witch Project. Co to było?! Sarna? Zając? Kanibal? A może coś znacznie, znacznie gorszego… Doświadczenie jest niesamowicie sugestywne zwłaszcza na monitorze OLED, gdzie czerń to naprawdę czerń.
Powód 4: Przeciwnicy. Niektórzy mogą się śnić po nocy
Pech chciał, że mój pierwszy kontakt z przeciwnikami w Sons of the Forest zalicza się do gatunku tych makabrycznych. Rozpocząłem przygodę nieopodal jaskini, która - o czym wtedy oczywiście nie wiedziałem - okazała się pełna okropieństw. Niewinny i niczego nieświadomy wszedłem do jej środka. Kolekcja odciętych rąk oraz czaszek na wejściu powinna dać mi nieco do myślenia, lecz wokół było wiele cennego lootu. Jak dziecko podnoszące cukierki z ziemi, wchodziłem głębiej i głębiej…
Jak napisałem wyżej, ciemność w SotF jest naprawdę nieprzenikniona. Gdy więc znalazłem się w wielkiej, niemal nieoświetlonej grocie, nie widziałem żadnego zagrożenia. Czułem się nieco nieswojo, ale nie potrafiłem sprecyzować, dlaczego. W tym czasie wiele oczu dokładnie wpatrywało się we mnie z ciemności, widząc nikłe światło zapalniczki, niezdolne do odkrycia horrorów tego miejsca.
Gdy naga, blada, humanoidalna forma skoczyła w moim kierunku z wycięgniętymi łapami, podskoczyłem ze strachu. Proszę się nie śmiać. Grałem sam, na słuchawkach, do tego późnym wieczorem.
Sons of the Forest oferuje dosyć makabryczny bestiariusz, sięgający po znacznie bardziej niepokojące motywy niż kanibale przypominający tubylców. Nie będę zdradzał więcej żeby nie psuć nikomu zabawy z odkrywania tego świata na własną rękę. Napiszę tylko, że część przeciwników bez problemu odnalazłaby się w takich seriach jak Silent Hill czy Dead Space.
Powód 5: Kelvin. Głupiutki, ale i tak cudowny pomocnik NPC
W gry takie jak Sons of the Forest najlepiej gra się w trybie kooperacji (gra mieści 8 znajomych jednocześnie). Jeśli jednak nie posiadamy kompanów chętnych do wspólnej przygody, znajdziemy pocieszenie w towarzystwie Kelvina. To postać NPC, której można wydawać komendy i polecenia.
Kelvin potrafi naprawdę sporo. Łowi ryby oraz zbiera jagody. Ścina drzewa i przynosi bale. Buduje wskazane konstrukcje bądź towarzyszy graczowi. NPC stanowi gigantyczne ułatwienie podczas rozgrywki, zwłaszcza w jej wczesnej fazie. Dzięki Kelvinowi możemy skupić się na budowaniu schronienia, gdy on zadba o żywność. Kompan popełnia wiele błędów, lubi zaklinować się w palisadzie albo utknąć pod mostem, ale co do zasady jest świetnym dodatkiem do rozgrywki, optymalizującym nudne i powtarzalne czynności jak łowienie czy transport surowców.
Powód 6 (najważniejszy): odkrywanie wszystkiego na własną rękę
W Sons of the Forest nie ma wyraźnego systemu wskazującego, co gracz musi zrobić. Dzięki temu każdy poznaje ten tytuł na własną rękę, serią prób i błędów. Odkrywanie kolejnych mechanizmów i zależności to wielka frajda, dlatego wszelkie poradniki dotyczące tej gry omijam szerokim łukiem. Dzięki temu satysfakcja z wielu odkryć jest gigantyczna. Na przykład z tego, że zwłoki przeciwników w okolicy bazy warto spalić, aby truchło nie przyciągało kanibali. Takich "smaczków" jest tutaj cała masa.
Masa jest również błędów i niedoróbek, które potrafią napsuć krwi. Pewne braki są fundamentalne, jak np. niemożliwość skonstruowania defensywnej bramy. Mimo tego od kilku dni punkt 23:00 razem z dwójką znajomych uruchamiamy Sons of the Forest, zakładamy słuchawki i staramy się przeżyć na niegościnnej wyspie pełnej przeciwności. Codziennie uczymy się czegoś nowego i codziennie odkrywamy nowe elementy gry. Czasem makabryczne, innym razem zachwycające naturalnością.