Tweety będą 14 razy dłuższe. Elon Musk kupił Twittera, chyba tylko po to, żeby go ukatrupić
Czy Elon Musk już wie, że jego rządy mogą doprowadzić do końca Twittera, więc chce zapewnić serwisowi spektakularny upadek? Jeżeli uznamy, że z mediami społecznościowymi jest coś nie tak, to Musk jawić może się jako ten, kto celowo się ośmiesza i przyjmuje na siebie ciosy, aby doprowadzić do ich odnowienia. Obawiam się jednak, że tu w grę wchodzi inny scenariusz, a my obserwujemy, jak rzekomy geniusz nie ma kompletnie żadnych pomysłów i sięga po kontrowersyjne idee.
Elon Musk potwierdził, że wpisy na Twitterze nie będą ograniczane do 280 znaków. Nowy limit ma wynieść... 4000. Nie jest wprawdzie powiedziane, kiedy funkcja się pojawi i czy będzie dostępna dla każdego, czy tylko dla korzystających z płatnej subskrypcji, ale Musk szykuje ogromną zmianę.
Twitter całą swoją popularność zdobył na bazie krótkich informacji. Dziś to 280 znaków, ale wcześniej limit wynosił jedynie 140. Po co więcej? "Wypadek w Krakowie". "Co za gol! Rewelacja". "Ale ta płyta jest świetna!". I wystarczy. A raczej: wystarczyło do czasu. Kilka lat temu władze Twittera zdecydowały się podwoić limit, wywołując tym samym niemałą burzę. Pojawiły się głosy, że to zabicie idei. Twitter nie powstał po to, żeby czytać długie treści! Ma być konkret, bach, bach, lecimy dalej.
Z perspektywy czasu te obawy mogą wydawać się śmieszne. Dziś bardzo popularne są tzw. "nitki", czyli wielowątkowe wpisy na Twitterze. Autor dzieli swoją wypowiedź na kilka bloków. Te kobyły nie dość, że nie są ignorowane, to jeszcze użytkownicy podają je sobie dalej.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałem "nitkę". Gdy widzę taki wpis, od razu go pomijam, nawet gdy polecają go lubiane czy szanowane przeze mnie osoby. Może jestem twitterowym konserwatystą, ale 10-wpisowe cegły jakoś nie pasują mi do idei portalu.
Musk z twitterowej tradycji się śmieje
4 tys. znaków to bardzo, bardzo dużo. Zapewne nie każdy będzie rozpisywał się na tyle, ale myślę, że znajdą się tacy, którzy zamienią portal społecznościowy w platformę blogową. Wyobrażam sobie, że widząc choćby dwa takie kolosy nie będę chciał zjechać do kolejnych wpisów. Zajmą zbyt wiele miejsca.
Owszem, większy limit znaków to nic złego. Na przykład niektóre serwery na Mastodonie pozwalają się rozpisać. Tam to jednak nie kłuje w oczy, a przynajmniej jeszcze nie jest rażące. Dlaczego? Użytkowników nie jest aż tak wielu, więc łatwiej ogarnąć wzrokiem treści. Na Twitterze obserwuję zaś 585 kont, co i tak jest raczej małą liczbą. Oczywiście nie każdy profil jest aktywny, ale niech jedna dziesiąta z tego się rozpisze i Twitter po prostu przestanie być czytelny.
Tak w 2017 Kuba Kralka narzekał na zwiększenie limitu znaków do 280. OK, czas pokazał, że nieco przesadził, ale ten argument nawet dziś miałby sporo sensu przy limicie np. 500 znaków. A Musk chce go rozszerzyć do 4 tys.
Patrząc na to wszystko z boku, można byłoby odnieść wrażenie, że Musk celowo próbuje rozmontować Twittera
Ma świadomość, że z mediami społecznościowymi jest coś nie tak. Doprowadzając do upadku tak wpływowego portalu, przestraszy twórców Facebooka i TikToka. "Jeśli ja mogłem zginąć, to wy tym bardziej możecie, zmieńcie się, zanim będzie za późno".
Tyle że Musk to żadna romantyczna postać. "Mówimy o najbogatszej osobie na świecie, która od kilku tygodni podbija wszystkie możliwe teorie spiskowe skrajnej prawicy i robi, co może, by wspomóc sojuszników Putina z USA" – zauważa na Twitterze Tomasz Markiewka. "Debata publiczna będzie musiała się gdzieś przenieść. Konta mediów, instytucji publicznych, całe społeczności budowane przez lata rozproszą się w poszukiwaniu nowego domu. Spodziewam się też coraz większej liczby botów i kont siejących dezinformację" - przestrzega w rozmowie z "Wyborczą" Michał Woźniak, specjalista ds. bezpieczeństwa informacji.
Najbardziej interesujące jest w tym wszystkim to, że Musk nie ma żadnego pomysłu na Twittera
Zwiększenie limitu znaków to pomysł tak banalny i oczywisty, że wpaść mógłby na niego nawet bot sztucznej inteligencji. Musk, jak to Musk, sprowadza wszystko do absurdu. Szary dyrektor w krawacie chcąc pokazać, że coś robi, zdecydowałby się na zmianę do 380 znaków. Musk jest szalony, więc mówi o 4 tysiącach. Dalej to jednak mało kreatywna nowość, a na dodatek szkodliwa. To jest ten wizjoner, geniusz naszych czasów? Bez żartów.
Nie zdziwię się, jeśli Musk za jakiś czas wyskoczy i napisze, że to jednak był dowcip. Rzuci, że media łykają takie treści jak głodne pelikany. Sęk w tym, że byłby to dowód na kolejny problem z Twitterem. Musk może coś palnąć, a nikt nie wie, czy to prawda, czy może efekt nadużycia pewnej substancji. Jest to wszystko niepoważne. I może byłoby śmieszne, gdyby nie to, że mogą być z tego poważne kłopoty.