Google Pixel 7 i Google Pixel 7 Pro oficjalnie. Nadal czegoś tu nie rozumiem
Przysięgam, próbowałem coś poczuć. Przez całą prezentację nowych smartfonów Google’a starałem się zachwycić… czymkolwiek. I może zachwyciłbym się, gdybym mieszkał w Stanach Zjednoczonych lub innym kraju, gdzie Pixel 7 i Pixel 7 Pro będą dostępne. W Polsce jednak nie będą i absolutnie nic, co dziś pokazano, nie przybliżyło mnie do zrozumienia, dlaczego ta seria ma u nas tak oddanych fanów.
Na papierze nowe smartfony Google’a wyglądają na znakomite urządzenia. Z czyściutkim systemem operacyjnym, obietnicą wieloletniego wsparcia posprzedażowego i całkiem intrygującą estetyką. Sęk w tym, że aby doznać tej „magii”, Polak ma z grubsza dwa wyjścia:
- kupić Pixela w Polsce od jednego ze sklepów, który ściąga go na własną rękę i zapłacić za to absurdalne pieniądze
- sprowadzić Pixela z zagranicy i godzić się na brak możliwości lokalnego serwisowania w razie jakiejkolwiek usterki (a ta jest wysoce prawdopodobna, sądząc po doświadczeniach poprzednich generacji).
Sprowadzony z zagranicy Pixel nie będzie też u nas obsługiwał wielu funkcji, które stanowią o jego sile. Nowy procesor Google Tensor G2 umożliwia obiektywnie niesamowite możliwości, jak choćby tłumaczenie symultaniczne w czasie rzeczywistym, zaawansowane funkcje bezpieczeństwa czy prawdopodobnie najlepsze na rynku dyktowanie. Tego Polak nie doświadczy, bo póki co nasz język nie jest obsługiwany.
Co więcej, historycznie Pixele mają dość marną reputację. Każda generacja trapiona była albo problemami natury sprzętowej, i/albo problemami natury software’owej, co w smartfonie pochodzącym bezpośrednio od samego Google’a nie powinno mieć miejsca, a jednak ma. Co roku historia się powtarza i nawet jeśli w tym roku, po tylu latach, Google w końcu nauczy się robić smartfony jak należy, Pixele nie są urządzeniami, którym można dać kredyt zaufania.
Co zatem sprawia, że w Polsce tylu ludzi interesuje się tymi urządzeniami?
Google Pixel 7 i Pixel 7 Pro na papierze prezentują się... ok.
Google Pixel 7 to mniejszy z dwójki, oferujący ekran OLED o przekątnej 6,3” i rozdzielczości FHD+, a także nieco rozczarowującym odświeżaniu 90 Hz. Pixel 7 Pro ma zaś ekran OLED LTPO o przekątnej 6,7”, rozdzielczości QHD+ i adaptacyjnym odświeżaniu 120 Hz. Obydwa ekrany pokryte są szkłem Gorilla Glass Victus, podobnie jak plecki. Ramka zaś wykonana jest z aluminium, a obydwa smartfony spełniają normę odporności IP68.
Większy rozmiar oznacza też większy akumulator. Pixel 7 Pro został wyposażony w ogniwa o pojemności 5000 mAh, podczas gdy mniejszy Pixel 7 ma akumulator o pojemności 4355 mAh. Niestety szybkość ładowania wypada żenująco jak na dzisiejsze standardy, gdyż obydwa smartfony naładujemy ładowarką o maksymalnej mocy 30W, z czego według specyfikacji Pixel 7 ładuje się z maksymalną mocą 21W, a Pixel 7 Pro – 23W. Obydwa urządzenia oferują też ładowanie bezprzewodowe o identycznej mocy, pod warunkiem wykorzystania oryginalnej podstawki Google Pixel Stand. Jeśli wykorzystamy normalną ładowarkę Qi, moc ładowania spadnie do 12W. Oczywiście zgodnie z obecną modą, ładowarki w zestawie nie uświadczymy.
Pod kątem specyfikacji technicznej obydwa urządzenia są bardzo zbliżone. Zarówno Pixel 7 jak i Pixel 7 Pro napędza nowy procesor Google Tensor G2, wspierany przez czip bezpieczeństwa Titan T2. Pixel 7 oferuje 8 GB RAM-u i 128/256 GB miejsca na dane, zaś Pixel 7 Pro 12 GB RAM-u i 128/256/512 GB miejsca na dane.
Obydwa telefony wyposażono też w ten sam główny aparat z matrycą Quad Bayer o rozdzielczości 50 Mpix, który według wszelkiego prawdopodobieństwa będzie jednym z najlepszych aparatów na rynku. Historycznie Pixele były czołówką smartfonowej fotografii, nawet gdy ich fizyczne sensory były już przestarzałe - Google nadrabiał niedostatki sprzętowe doskonałym przetwarzaniem obrazu.
Teraz zaś Pixel otrzymał zarówno najnowszej generacji hardware, jak i zupełnie nowy software, wykorzystujący moc obliczeniową i algorytmy sztucznej inteligencji napędzane przez czip Tensor G2, toteż spodziewam się rezultatów co najmniej na poziomie nowego iPhone’a i Galaxy S22 Ultra.
Obydwa telefony zostały wyposażone w ten sam aparat z obiektywem ultrawide, o rozdzielczości 12 Mpix, lecz tylko wariant Pro ma w tym aparacie autofocus. Pixel 7 Pro jako jedyny ma też aparat telefoto z matrycą Quad Bayer o rozdzielczości 48 Mpix. Zwykły Pixel 7 również ma tryb telefoto, ale jest on realizowany poprzez przycięcie obrazu z głównego aparatu do wielkości ok. 12,5 Mpix, co w połączeniu z algorytmami przetwarzania ma zaowocować niemal równie dobrą jakością przybliżenia, co w przypadku fizycznego teleobiektywu.
Przedni aparat w obydwu urządzeniach to nieimponujące 10,8 Mpix. Niestety, w przeciwieństwie do chociażby iPhone’a 14 Pro, kamerka do selfie nie ma autofocusu.
Siłą Pixela nie jest jednak hardware, a software i tu możliwości zapowiadają się fantastycznie. Lista wspieranych przez AI funkcji liczy sobie aż 20 pozycji, od trybu portretowego po automatyczne usuwanie tła, usuwanie rozmycia czy automatyczną poprawę odcienia skóry. Jedyną funkcją, której nie będzie miał zwykły Pixel 7, jest tryb Macro Focus.
Google Pixel 7 kosztuje w Stanach Zjednoczonych od 599 dol., zaś Pixel 7 Pro – od 899 dol. I jak na standardy amerykańskie, są to bardzo uczciwe kwoty. Podkreślam jednak „jak na standardy amerykańskie”, w takiej cenie zadawanie sobie trudu, by kupić Pixela w Polsce, to nadal jakiś totalny absurd.
Nie ma nic, co skłoniłoby przeciętnego Polaka do kupienia Pixela w obecnej postaci.
W Polsce bez wysiłku można znaleźć szereg urządzeń kosztujących zbliżone pieniądze do nowego Pixela 7 czy Pixela 7 Pro. Jest seria Samsungów Galaxy S22. Jest iPhone 14 i 14 Pro. Jest Oppo Find X5 Pro. OnePlus 10 Pro/10T. Złaknionych czystego systemu operacyjnego można odesłać do Motoroli edge 30 Pro. Złaknionych znakomitego aparatu – do Galaxy S22 Ultra.
Nie potrafię znaleźć choć jednego powodu, dla którego chciałbym zadać sobie trud sprowadzania Pixela z zagranicy, zwłaszcza że w Polsce nie tylko nie skorzystamy z niektórych funkcji jego oprogramowania, co również nie rozbudujemy ekosystemu urządzeń. Wszak inne, uzupełniające nowości – jak Pixel Watch czy Pixel Buds Pro – również nie są u nas dostępne.
Ponadto wraca kwestia poruszona we wstępie. Obiektywnie rzecz ujmując, Pixele nie są linią urządzeń, której można dać kredyt zaufania. Na przestrzeni lat te sprzęty wykazywały żenującą liczbę błędów software’owych i wpadek hardware’owych, które nakazują zachować zasadę ograniczonego zaufania, podchodząc do tematu zakupu Pixela. A skoro w Polsce nie można go nigdzie oficjalnie kupić, to nie można też oficjalnie serwisować i nawet jeśli wydamy abstrakcyjnie wysokie kwoty w jakimś polskim sklepie, będziemy mogli liczyć co najwyżej na rękojmię, a nie pełnoprawne wsparcie posprzedażowe.
Tym niemniej jestem pewien, że fani Pixeli już szykują portfele i szukają sposobu, by nowy smartfon Google’a zakupić, w międzyczasie ostrząc widły na tych, którzy podchodzą do kwestii ich zakupu z dużą dawką sceptycyzmu. Dla reszty z nas, dopóki Google nie przestanie traktować Polski jak kraju trzeciego świata, Pixel pozostanie ciekawostką.