Apple Watch Ultra - najfajniusi Watch w historii
Nie jest to żaden zegarek przesadnie sportowy, nie jest też wybitnie piękny, by robić robotę modową, ale ma to coś w sobie, że rozkochuje każdego, kto na niego spojrzy. Apple Watch Ultra to najfajniejszy Watch w historii tej marki.
I zaryzykuję jeszcze jedno stwierdzenie - ten rozmiar koperty, czyli 49 mm, to zdecydowanie najkorzystniejszy format tego zegarka.
Po pierwsze idealnie formatuje się z szerokością nadgarstka (przynajmniej mojego), po drugie wcale nie jest przesadnie gruby, co było największym znakiem zapytania tego formatu i po trzecie, najważniejsze - wyświetla większe cyfry i litery na tarczach, co mnie o tyle cieszy, że w przypadku standardowego Apple Watcha męskiego (44 mm) miałem już niestety postępujący problem z dostrzeżeniem napisów. Cóż, blogerzy i fani sprzętu elektronicznego też się starzeją.
A poza tym jest to po prostu Apple Watch - dokładnie taki, jakiego znamy od lat.
Niby ma tryby obsługi jakichś ekstremalnych sportów, ale umówmy się - ktoś, kto się profesjonalnie para nurkowaniem na głębokościach, czy himalajską wspinaczką, raczej Apple Watcha Ultra nie założy.
Bo nie jest to profesjonalny zegarek sportowy. Raczej po prostu fajny kompan dla aktywnych ruchowo ludzi. Takich jak ja. Codziennie przemierzam przynajmniej 6 km na spacerach w psem, 3 razy w tygodniu ćwiczę na siłowni i raz lub dwa razy biegam na bieżni dystanse 5 - 7,5 km. Jestem aktywny, przywiązuję do tego bardzo dużą wagę, ale żadnym profesjonalistą nie jestem. Takowym jest na przykład mój redakcyjny kolega Piotr Barycki, który swoje sportowe pasje traktuje zawsze do spodu - jego rajdy na rowerze (teraz jest rower, wcześniej biegał maratony) raczej wymagają obsługi nieco bardziej profesjonalnej niż to, co oferuje Watch. Ma więc Piotrek swoje Garminy.
Mój charakter korzystania z Watcha Ultra jest więc dokładnie taki sam, ja wcześniej, gdy na co dzień używałem Watcha 44 mm ze stalową kopertą. No, może tylko mordka cieszy mi się nieco częściej, bo na dedykowanej Ultra tarczy jest aż 9 komplikacji, czyli o 1 więcej niż na standardowych Watchach. A że te komplikacje to sól tego sprzętu, to jest to prawdziwa wartość dodana.
Jest jednak z Apple Watchem Ultra taka przypadłość, że jak już się raz go założy i ponosi, to… jakoś nie chce się wracać do poprzedniego Watcha, który nagle wydaje się mały, brzydszy i jakiś taki nieporęczny.
U mnie oznacza to, że sprzęt daje radę - że w ten sposób jest właśnie zauważalnie lepszy od poprzedniego modelu. Nie czuję tego zupełnie w przypadku nowego iPhone'a 14 Pro - jest niemal identyczny jak iPhone 13 (a ta cała dynamiczna wyspa jest mocno przereklamowana; na co dzień prawie w ogóle jej nie widać). No dobra, nie o iPhonie 14 to jednak tekst, wróćmy więc do prawowitego bohatera niniejszego tekstu.
Tak więc fajniusi Watch Ultra jest też zauważalny przez innych. - O, to ten nowy Watch? Pokaż no go - takie zdanie wysłuchuję od bliskich i znajomych w zasadzie od pierwszego dnia, gdy założyłem go na nadgarstek. Reakcja zawsze jest ta sama - Watch Ultra bardzo się podoba. Praktycznie wszyscy podkreślają to samo - nie jest przesadnie duży, wygląda atrakcyjnie, wykończenie tytanowe mocno przypomina stal, także pod kątem jakości. No i, że fajna nowa opaska.
Tak, jest świetna. Mam 2 nowe opaski - pomarańczową Alpinę oraz białą Ocean i obie prezentują się znakomicie, choć chyba skłaniam się ku tej drugiej, mimo iż, że trochę szkoda, że nie ma jej w opcji pomarańczowej, bo ten odcień pomarańczu na Alpine mocno daje radę. Do tej pory byłem fanem stalowej opaski Milanese, którą podczas treningów wymieniałem na zwykłą gumową. Te nowe opaski nie sprawiają jednak bym tęsknił za stalą. No i nie muszę ich zmieniać podczas treningów.
Ekran w Watchu Ultra jest wyraźniej jaśniejszy w porównaniu do poprzedników, co jest szczególnie zauważalne w ostrym słońcu. Kapitalnie prezentuje się także nocny tryb czerwieni, którego używam codziennie. Przydatny jest także nowy dodatkowy programowalny przycisk, którego sam używam do wywołania aplikacji treningu.
Zauważalnie lepsza jest bateria w Watchu Ultra aniżeli w standardowym Watchu,
co jest oczywiście zrozumiałe ze względu na większy rozmiar urządzenia i przez to więcej miejsca na większą baterię. To bardzo satysfakcjonujące, że po całym dniu pełnym aktywności sportowych kończę z przynajmniej 65 proc. stanu rozładowania baterii. Odkładam go jednak i tak do ładowania na noc, a w zamian za niego (i wzorem mojego redakcyjnego kolegi Piotra Grabca)… nakładam na nadgarstek normalnego Watcha, którym zacząłem mierzyć sen. Bardzo przydatne dane, szczególnie dla kogoś, kto ma problemy ze snem. A takowe mam, niestety.
Sporo tych dodatków i nowości się uzbierało, prawda? Najważniejsze z nich jest jednak to, że Apple Watch Ultra daje mi sporą radość i frajdę. Jest to realne ulepszenie względem poprzedniego modelu. To ważne o tyle, że Watch jest dla mnie aktualnie najważniejszym i ulubionym przy okazji sprzętem elektronicznym w ciągłym użyciu.
Na przykład organizuje mi wszystkie powiadomienia. Tychże praktycznie nie obsługuję na iPhonie, lecz właśnie na Watchu. Mam cały system odpowiednio skonfigurowanych powiadomień haptycznych, co pozwala mi z jednej strony zapanować nad chaosem, a z drugiej ratuje przed dźwiękami, których nienawidzę (tzn nienawidzę wszystkich powtarzających się dźwięków).
Dzięki Watchowi stałem się aktywny, uprawiam sporo sportu. Wcześniej - wstyd to przyznać - mimo iż za młodu trenowałem półprofesjonalnie koszykówkę (ok ok, wiem, że nie wyglądam na koszykarza), to w dorosłym życiu, tym po trzydziestce, trochę się zaniedbałem. Watch pomógł mi wrócić na właściwe tory, głównie dlatego, że jest to produkt skrojony idealnie na moje potrzeby.
A Watch Ultra to najlepszy, najciekawszy i najfajniusi Watch w historii.
Uwielbiam go.