Ludzkość nad klimatycznym urwiskiem. Jeszcze krok i polecimy w przepaść
Zmiany klimatyczne to zjawisko skomplikowane, ulotne i efemeryczne. Na pierwszy rzut może się nawet wydawać, że naukowcy tak naprawdę nie wiedzą co tak naprawdę nam grozi i kiedy. W rzeczywistości jednak naukowcy wiedzą co mówią, a w łatwym zrozumieniu danych przeszkadza niezwykła złożoność procesów zachodzących w atmosferze ziemskiej.
Kiedy myślimy o powstrzymaniu zmian klimatycznych, do głowy przychodzi nam jedno ograniczenie: za wszelką cenę musimy ograniczyć wzrost średnich temperatur na Ziemi do 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu z temperaturą sprzed ery przemysłowej. Jest to zdecydowanie najczęściej przywoływany przez specjalistów i polityków argument za ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych. Problem w tym, że to nie jest takie proste.
Czytaj dalej:
Atmosfera Ziemi nie jest jednolitym tworem, który ma jedną temperaturę. Na zmiany klimatyczne wpływa cała powierzchnia Ziemi i zmiany zachodzące lokalnie: czy to w górnych warstwach atmosfery, czy na Antarktydzie i Grenlandii, czy też chociażby w głębinach oceanicznych, gdzie dochodzi do zmian prądów oceanicznych. Każdy z tych mniejszych systemów ma własną charakterystykę i własne ograniczenia. Naukowcy od dawna starają się wszystkie te systemy analizować w odosobnieniu sprawdzając ile jeszcze one wytrzymają w obecnej sytuacji i kiedy stracimy nad nimi kontrolę.
Punkty bez powrotu mamy tuż przed nosem
Wyobraź sobie, że siedzisz w startującym samolocie. Silniki pracują na pełnej mocy, ważący kilkaset ton samolot rozpędza się po pasie startowym, prędkość rośnie, a ilość pasa startowego przed samolotem coraz szybciej maleje. W pewnym punkcie samolot osiąga prędkość, przy której musi wystartować nawet jeżeli doszłoby do awarii. Po prostu po przekroczeniu tego punktu samolot nie będzie mógł już wyhamować przed końcem pasa startowego i się rozbije. Mamy tutaj do czynienia z typowym punktem granicznym, po przekroczeniu którego nie ma już odwrotu, pozostaje tylko jedna opcja.
W naukach o atmosferze też mamy takie punkty graniczne. Pierwsze tego typu punkty zidentyfikowano już w 2008 roku. Wtedy to naukowcy zidentyfikowali dziewięć "punktów bez powrotu" dla różnych ekosystemów. Po ich przekroczeniu może dojść do zagłady danego ekosystemu.
Wtedy to dowiedzieliśmy się, że w wielu przypadkach ludzkość zbliża się do punktu, w którym już się nie da nic zrobić. Dobrymi przykładami mogą tu być lasy Amazonii, czy lodowce na Grenlandii i na Antarktydzie. Po przekroczeniu określonej temperatury procesy zachodzące w tych ekosystemach „zerwą się nam ze smyczy” i ostatecznie doprowadzą do ich zagłady, której ludzkość nie uniknie nawet jeżeli poniewczasie wróci do niższych temperatur.
W najnowszym artykule naukowcy zrewidowali swoje założenia sprzed 14 lat bazując na pomiarach z ostatniej dekady i na ponad 200 artykułach naukowych dotyczących tego zagadnienia, a opublikowanych po 2008 roku. Z dziewięciu ekosystemów zidentyfikowanych w 2008 roku wykreślono dwa, bowiem okazało się, że nie ma wystarczających danych, aby ustalić jasny punkt bez powrotu. Niestety do pozostałych siedmiu dodano jeszcze dziewięć kolejnych.
Mamy zatem do czynienia z szesnastoma różnymi punktami bez powrotu, które przekroczymy, jeżeli nie uda się ograniczyć globalnego ocieplenia do 1,5 stopnia Celsjusza. Jeżeli ta informacja brzmi ponuro, to spokojnie, w rzeczywistości jest jeszcze gorzej.
W swojej pracy naukowcy określili graniczne temperatury dla każdego z tych szesnastu punktów. Okazało się, że jesteśmy już bardzo blisko przekroczenia temperatur granicznych dla pięciu z nich. Są to: wieczna zmarzlina w Arktyce, rafy koralowe, lodowce na Grenlandii oraz na Antarktydzie Zachodniej, oraz prądy oceaniczne w Morzu Labradorskim między Grenlandią a Ameryką Północną. Co więcej, całkiem możliwe, że w przypadku lodowców punkt bez powrotu został już przekroczony. To by oznaczało, że tych dwóch ekosystemów nie da się już uratować.
Problemem w tym przypadku jest fakt, że wszystkie ekosystemy stanowią układ naczyń połączonych. Przekroczenie zatem punktu bez powrotu w jednym może przyspieszyć bieg ku kolejnemu w innym ekosystemie. Stopienie skutecznie odbijających światło lodowców na Grenlandii odsłoni grunt, który będzie pochłaniał więcej promieniowania słonecznego. To z kolei doprowadzi do szybszego wzrostu temperatur przy powierzchni i uwalniania dwutlenku węgla przechowywanego dotychczas w glebie. Stopiona woda z lodowców po tym jak ujdzie do oceanu wypchnie ciepłą oceaniczną wodę na powierzchnię (zimna woda ma wyższą gęstość), co z kolei może doprowadzić do zmian prądów oceanicznych rozprowadzających ciepło po powierzchni całej planety. Nie mówiąc już o tym, że rosnące temperatury przyspieszą proces rozmarzania wiecznej zmarzliny, która dotychczas przez tysiące lat przechowywała nie tylko ogromne pokłady węgla, który trafi do atmosfery, ale także niezliczone zapasy bakterii, na które ani zwierzęta, ani ludzkość nie są uodpornione.
Brzmi ponuro? Zdecydowanie. Czy ludzkość robi cokolwiek, aby temu zapobiec? Oczywiście nie. Sytuacja organizacji walczących ze zmianami klimatycznymi przypomina dziś przygotowania do nadchodzącej zimy. Wszyscy niby wiedzą, że węgla nie będzie. Wiedzą też, że ceny prądu wystrzelą w kosmos, prowadząc do skoku cen w sklepach i innych problemów. Mimo to w centrach handlowych kłębi się od ludzi wydających pieniądze jak w czasach dobrobytu. I w jednym i w drugim przypadku ludzie uświadomią sobie, że zabrnęli w ślepy zaułek, kiedy będzie już za późno na ograniczanie emisji CO2 i oszczędzanie pieniędzy na ciężkie czasy.