Nie musisz truć planety. Ta książka pomoże ci zmniejszyć ślad węglowy
Dzięki książce "Sorry, taki mamy ślad węglowy" łatwo zobaczysz, jak i w jakim stopniu codzienne działanie wpływa na twój ślad węglowy. Nagle okaże się, że odpowiedź na kolejnego niepotrzebnego maila, marzenia o nowym telefonie czy dalekiej podróży staną się przeszłością. Lepiej nie robić nic. Ale tak prawdziwie.
Polski tytuł książki Mike'a Bernersa-Lee to rozczarowanie. Polityczne nawiązanie pewnie może niektórych rozbawić lub rozgniewać, ale akurat w tym przypadku lekko wprowadza w błąd. Tytułowe "Sorry, taki mamy ślad węglowy" może przecież sugerować, że niewiele da się zrobić. Tak jest i już, musimy nauczyć się z tym żyć. Tymczasem zrobić możemy wiele, a oryginalny tytuł pytający, jak złe są banany, lepiej dotyka sedna problemu.
Mogłoby się wydawać, że banany to jedno z najgorszych owoców pod względem ekologicznym
W końcu trafiają do nas z daleka, a wszystko, co niesezonowe i nielokalne, jest złe. Tymczasem banany mają zaskakująco niski ślad węglowy. To dlatego, że płyną statkiem, a dojrzewają na pokładzie, więc nie trzeba ich dodatkowo oświetlać wspomagając rozwój. Na dodatek mają naturalne opakowanie, jakim jest skórka, więc nie licząc niechlubnych wyjątków odpada konieczność zawijania je w plastik.
Lepiej jeść banany nawet zimą niż np. pomidory, szczególnie z lokalnych farm. Poza sezonem te z naszych, czyli chłodniejszych regionów, są dogrzewane światłem, więc koszt ich produkcji jest olbrzymi. Spójrzcie zresztą na tę szklarnię niedaleko Wrocławia:
I jakby się nad tym zastanowić, to jest to oczywiste, ale w tym rzecz: ślad węglowy produktów jest dość skomplikowaną sprawą
"Sorry, taki mamy ślad węglowy. Fakty, liczby, procenty" jest czymś w rodzaju encyklopedii, która pomaga odnaleźć się w niuansach. Mike Berners-Lee zebrał różne czynności i produkty, wskazał ich szacunkowy ślad węglowy i przede wszystkim wytłumaczył, skąd się bierze.
Niektóre przykłady są zaskakujące. Jak np. rower elektryczny, który ma mniejszy ślad węglowy niż zwykły. Ale przecież siła mięśni nie bierze się znikąd, musimy jakoś organizm napędzić - jeśli postawimy na owsiankę na krowim mleku lub co gorsza na mięso, koszt dla środowiska za przejechaną milę będzie większy niż na rowerze elektrycznym. Nie mówiąc już o tym, że mając wsparcie dojedziemy na miejsce szybciej, więc zużyjemy mniej potrzebnej energii.
Takie przeliczanie może wydawać się nieco absurdalne, jednak właśnie dlatego musimy zwracać także na ten ukryty ślad węglowy. A na tym nie zależy firmom i producentom.
To najlepiej byłoby nie robić nic - odpowiedzą złośliwi z przekąsem. I poniekąd będą mieli rację. Nie chodzi tu jednak o całkowite nicnierobienie, ale bardziej o takie, jakie proponuje autorka książki "Jak robić nic? Manifest przeciw kultowi produktywności".
Jenny Odell tak definiuje robienie niczego. Jej "nic" to bardzo dużo, ale we współczesnym świecie zwykłe patrzenie na ptaki czy relaks na ławce w parku to marnotrawstwo czasu. A właśnie, że nie:
Moje robienie nic oznacza wycofanie się z jednych ram (z ram ekonomii uwagi) nie tylko po to, żeby dać sobie czas na zastanowienie, ale też aby zrobić coś innego w innych ramach
Jak zmniejszyć ślad węglowy?
Teoretycznie obie te książki są do siebie bardzo podobne. Po lekturze "Sorry, taki mamy ślad węglowy" można wyciągnąć identyczny wniosek. Nie chodzi o to, żeby nie jeść, nie bawić się, nie podróżować, tylko zwracać uwagę na inne aspekty niż tylko nasza wygoda.
Trudno też uciec od wniosku, że za nasz ślad węglowy odpowiada właśnie kult produktywności. "Więcej, lepiej, szybciej" ma sprawić, że będziemy mogli pozwolić sobie na dalekie podróże, nowe auto czy drogą biżuterię. A tymczasem naszyjnik może mieć zaskakująco duży ślad węglowy.
Nawet w takim głupim winie największy koszt środowiskowy to butelka. A ile z nich ma grube szkło i wielkie wyżłobienie na dnie, sugerujące, że ma się do czynienia z produktem premium? Styl życia o nazwie "zastaw, a postaw się" powinien być dzisiaj rozpatrywany nie pod kątem finansów, ale tego, że pod zastaw bierzemy kurczące się zasoby.
Odell cytuje w "Jak robić nic?" jedną z badaczek, która zwraca uwagę, że aby zerwać z danym przyzwyczajeniem należy je sobie uświadomić. Potem możemy mieć motywację do zmiany i szansę na zastąpienie go. W uświadamianiu pomaga książka "Sorry, taki mamy ślad węglowy".
Obie te lektury nie narzucają niczego ani nie obwiniają. Pokazują tylko, jaka walka toczy się o naszą uwagę. Musimy działać na potężną skalę - zmieniać nawyki, głosować na odpowiednich polityków, namawiać znajomych pokazując inną drogę - ale też drobne gesty mają znaczenie.
Pogląd Odell jest mi szczególnie bliski, bo tak jak ona również zafascynowałem się ptakami. Zaczyna się niewinnie, widzisz jednego, drugiego, ale nie wiesz, jak się nazywają. Kilka spacerów później dostrzegasz, że ptaków w parku jest całe mnóstwo, każdy ma swój własny charakter, nawyki, szczególne zachowanie. Potem dodajesz do tego nazwy roślin, drzew, kwiatów, zaczynasz słuchać uważniej, docierają do ciebie dźwięki, które wcześniej nie istniały. A przecież były, wystarczyło się skupić. Zatrzymać, posłuchać. Nie robić nic. A jednak tak wiele.
Zwykle mam wrażenie, że "ostatnia wojna jest już przegrana" i że Ziemia zmierza w kierunku katastrofy
Pewnie tak jest. Ale takie książki jak "Sorry, taki mamy ślad węglowy" dają dziwną nadzieję. W sumie niewiele trzeba, żeby zobaczyć, który produkt jest zły i dlaczego. Nie jest to trudne, tym bardziej, że nagle okazuje się, że poprzednie pokolenia już tak żyły. Mike Berners-Lee pisze, żeby nie zalewać czajnika do pełna, tylko tyle, ile potrzeba do zaparzenia herbaty czy kawy, a ja słyszę głos babci, która śmieje się z dziadka, że nalał wody "jak dla całego wojska".
Współczesny świat odciągnął naszą uwagę od tamtych dobrych rad, każąc skupić się na nadmiernej produktywności, pogoni za nieosiągalnym, materializmem. Sorry, ale nie musimy tak żyć. Sorry, nie musimy mieć takiego śladu węglowego.