REKLAMA

Boicie się pogrzebania żywcem? Polski wynalazek z XIX wieku miał uspokoić umierających

Wprawdzie niektórzy twierdzą, że to nie miejska legenda i że słyszeli o podobnych przypadkach, to jednak błąd w postaci umarłego, który budzi się w trumnie wydaje się mało prawdopodobny. Lęk przed takim zdarzeniem towarzyszy ludzkości od dawna. W XIX wieku polski wynalazca znalazł rozwiązanie, dzięki któremu dałoby się wyciągnąć pechowca spod ziemi.

03.08.2022 03.55
cmentarz
REKLAMA

Kiedy w 1828 roku w Poznaniu budowano fort Cytadela, doszło do likwidacji cmentarza. Ekshumacja zwłok pozwoliła dokonać potwornego odkrycia. Ciała były dziwnie powyginane. Niektórzy zmarli mieli podkurczone nogi, inni twarz skierowaną w dół.

REKLAMA

Wieści o wynikach ekshumacji szybko rozeszły się po mieście, a mieszkańcy na własną rękę zajęli się rozwiązywaniem zagadki tajemniczo ułożonych ciał. Odpowiedź nasuwała się sama: umarli musieli być pochowani żywcem. Czy celowo zostali pogrzebani za życia, czy doszło do fatalnej pomyłki - trudno powiedzieć, ale wizyta na tamten świat przestała się wydawać tak oczywista i pewna jak jeszcze dawniej.

Plotki dotarły też do Edwarda Raczyńskiego, wielkopolskiego magnata, polityka i mecenasa sztuki. Szybko uznał, że sprawa jest poważna i trzeba przygotować się na przykrą ewentualność: pobudkę w ciemnej, ciasnej trumnie.

Postanowił przenieść na polski grunt pomysł, który ponoć zrealizowano w jednym z niemieckich miast. Jak słyszał hrabia, wybudowano tam "przysionek śmierci". Szybko skonsultował się z miejscową inteligencją i przedstawił plan miastu. Ufunduje budowę, będzie utrzymywał jej działanie przez sześć lat, a potem inwestycja stanie się własnością miasta.

W przedsionku śmierci spocząć mogli ci, którzy obawiali się, że zostaną pochowani żywcem

W budynku położonym na terenie Cmentarza Starofarnego gromadzono zwłoki, którym do palców u rąk i nóg przywiązywano sznurek z dzwonkiem. Ewentualny ruch sprawiłby, że ciało wydałoby dźwięk, który dotarłby do będącego w gotowości dozorcy.

Raczyński premiery konstrukcji nie doczekał. Nie istniało jednak ryzyko, że spełniłaby się jego obawa. Zmarł śmiercią samobójczą w 1845 roku po tym, jak został oskarżony o malwersacje przy budowie kaplicy w Katedrze Poznańskiej. Wpadał w depresję, która doprowadziła go do ostatecznej decyzji: strzału w głowę.

"Przysionek śmierci" otwarto trzy lata później, 1 stycznia 1848 roku. Wbrew pozorom konstrukcja nie okazała się potrzebna i o jej rozbiórce zdecydowano już w 1852 roku.

Teoretycznie obawa wśród mieszkańców była mniejsza, ale pamięć o ekshumowanych ciałach musiała zostać. W innym przypadku nie powstałby wynalazek Adalberta Kwiatkowskiego z poznańskiej Wildy, o którego dziele wspomniała Małgorzata Litwinowicz-Droździel we wstępie do książki "Praktyka, utopia, metafora. Wynalazek w XIX wieku".

Jego rozwiązanie było proste i całkiem logiczne, jak zresztą wiele genialnych opracowań z tamtego okresu

Z trumny wystawałaby rura ciągnąca się aż nad powierzchnię. Niedoszły zmarły, gdyby obudził się ze snu nie do końca wiecznego, uruchamiałby sprężynę, która nie tylko otwierałaby rurę dając dostęp do powietrza, ale przede wszystkim wyskakiwałby "kłębek jaskrawej materii". I tak na cmentarzu łatwo byłoby zobaczyć, że doszło do cudu zmartwychwstania.

 class="wp-image-2284992"

"Aparat i jego umieszczenie ani z wielkimi kosztami ani trudnościami nie są połączone" - zachwalał wynalazek Dziennik Poznański, cytowany po latach przez serwis poznan.naszemiasto.pl. Choć wynalazek zdobył uznanie w Paryżu, gdzie tamtejsza komisja przyznała Kwiatkowskiemu złoty medal i dyplom członka honorowego, to nie ma dowodów na to, aby ktokolwiek został w trumnie pochowany. A skoro tak, to nie da się też powiedzieć, czy jego patent był skuteczny.

Co ciekawe, strach przed pochowaniem żywcem obecny jest do dzisiaj, choć przecież dysponujemy znacznie skuteczniejszą wiedzą i techniką niż w XIX wieku. Branża pogrzebowa robiła użytek z tego lęku, sprzedając przed laty trumny z telefonem.

Jeżeli jakiś zakład nie miał jej w ofercie, o pozostawienie komórki prosili bliscy. Jak w 2006 roku pisała gazeta.pl:

REKLAMA

Wówczas podejrzewano, że trend się utrzyma, a zwyczaj stanie się powszechny, ale chyba tak się nie stało.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA