Znaleziono go na trawniku. Nie żyje mors arktyczny, który wygrzewał się na polskiej plaży
Pojawienie się morsa arktycznego w polskiej części Bałtyku było nie lada sensacją. Był to w końcu pierwszy przypadek w historii. Wodny ssak kontynuował swoją podróż, ale zakończyła się dla niego tragicznie.
W ciągu ostatnich kilku tygodni pojawiał się na wybrzeżu Niemiec, Polski, Łotwy i Finlandii – relacjonował na Facebooku Robert Maślak. Ostatni jego przystanek to Kotka, miasto w południowej Finlandii nad Zatoką Fińską, oddalone o 40 km od granicy z Federacją Rosyjską. Mors znalazł się na prywatnej posesji.
Właściciel próbował pomóc, ale było już za późno
Zwierzę było w kiepskim stanie. Zostało uśpione, aby można było przeprowadzić badania pozwalające ustalić jego stan. Mors miał być przetransportowany do szpitala dla dzikich zwierząt, ale nie przeżył drogi.
Sekcja zwłok potwierdziła to, co właściwie wiadome było już wcześniej – zwierzę było w kiepskim stanie. Jeszcze gdy dał się sfotografować na plaży, wielu podejrzewało, że może mieć pewne problemy zdrowotne. Sam fakt, że znalazł się w tej części Bałtyku, był niepokojący.
Długa podróż sprawiła, że w chwili śmierci mors ważył 600 kg. Jak pisze Maślak, nie posiadał podskórnego tłuszczu, choć powinno go być ok. 100 kg. Żołądek i przewód pokarmowy były puste, co każe podejrzewać, że zwierzę od dawna nie jadło. Badanie pozostałych tkanek pozwoli ustalić, czy przyczyną śmierci było wygłodzenie, czy inne czynniki decydowały o zgonie.
Czy dało się cokolwiek zrobić?
Pod postem Roberta Maślaka piszącego o ochronie przyrody rozpętała się gorąca dyskusja. Adam Wajrak, dziennikarz przyrodniczy, zasugerował, że zwierzę było po prostu stare – o czym świadczyć mogły jego duże kły. Z tego też powodu nie było już na tyle sprawny, by móc zdobyć pożywienie.
Skoro ten staruszek zabłądził, to znaczy, że gdzieś istnieje populacja, w której można dożyć sędziwego wieku.
Pojawiły się też głosy, że jego obecność może być z kolei dowodem na istnienie bałtyckiej populacji. Za wcześnie na tego typu dywagacje, bo pomyłki w trasach zwierząt zdarzają się często. Nie o wszystkich słyszymy, bo nie każdy zagubiony turysta jest tak łatwo zauważalny i wyjątkowy jak mors arktyczny.
Skoro zwierzę było wychudzone, to dlaczego go nie złapano i nie dano mu pokarmu? Przeciwnicy takiego rozwiązania wskazują, że schwytanie ssaka byłoby dla niego olbrzymim stresem. Ewentualna podróż do Norwegii czy innego bardziej naturalnego środowiska nie jest zaś prosta w organizacji.
Słowem: ciągle nie wiemy, czy to czysty przypadek, czy może efekt zmian klimatu lub innych czynników. W związku z tym trudno ocenić, jak powinno się postępować. Zrobiono tak, jak reaguje się na inne dzikie zwierzęta – skoro nie miał poważnych ran ani nie był zaplątany, jedyną sensowną pomocą było zostawienie go samemu.
Niektórzy powiedzą, że to okrutne
Z drugiej strony nie wiadomo, czy gorsze dla niego nie byłoby schwytanie i związany z tym stres. Wydaje się, że im dłużej dzikie zwierzę wolne jest od kontaktu z człowiekiem, tym lepiej dla niego.
Tyle że bardzo łatwo odbić piłeczkę i powiedzieć, że człowiek w jego życiu na wiele sposobów już był obecny. Może więc naszą odpowiedzialnością jest reagowanie? Trudno mi o jednoznaczną opinię, gdy chodzi o gatunek, który u nas nie występuje.