Jestem chory, jeśli codziennie nie odpalę Destiny 2: Witch Queen. Szkoda tylko fanów PvP - recenzja
Pogoń za Światłem już dawno nie była tak przyjemna. Z Destiny jestem od samego początku, ale dopiero dodatek Witch Queen na nowo rozbudził we mnie pasję do kosmicznej strzelaniny. Bungie zaserwowało rewelacyjne rozszerzenie, o ile jesteś graczem PvE. Fani rozgrywek PvP mogą się poczuć jak na stypie.
Ile można walczyć z tymi samymi przeciwnikami, korzystając z podobnych broni? Prawie dekadę, bez wytchnienia. Rozszerzenie Destiny 2: Witch Queen ponownie rzuca mnie naprzeciw hordom Roju. Tego samego, z którym walczę od 2014 roku, wtedy jeszcze na PlayStation 3. Nowa head honcho w postaci tytułowej Królowej Wiedźmy stanowi następne zagrożenie dla ludzkości, stłoczonej za wielkimi murami ostatniego Miasta.
Legendarna kampania w Destiny 2: Witch Queen powinna być nowym standardem. Obowiązkowym elementem każdego dodatku.
W sieci można przeczytać wiele pozytywnych opinii na temat nowej kampanii fabularnej. Faktycznie, jest bardzo dobra. Jedna z najlepszych, jakie dotychczas wyprodukowało Bungie. Nie uważam jednak, aby znacząco odstawała od tego, co twórcy zaserwowali przy rozbudowanym narracyjnie Forsakenie. Nie odczułem tego "zupełnie nowego wymiaru", zachwalanego w części zachodnich mediów. Przynajmniej nie w obszarze scenariusza.
Zachwyciłem się natomiast możliwością rozgrywania kampanii na nowym, legendarnym poziomie trudności. Legendarne misje to idealnie wyważona mieszanka wyzwania i satysfakcji. Kampania na tym poziomie zmusza do eksperymentowania. Żonglowania mocami oraz broniami. Instalowania modyfikatorów pancerza. To pierwszy raz, kiedy nowe misje dla Destiny 2 nie przebiegniesz z palcem w uchu, zostawiając za plecami setki poległych wrogów. Wyzwanie jest na tyle duże, aby doceniać poszczególne mechaniki oraz unikalnych bossów, ale jednocześnie na tyle rozsądnie zbalansowane, by nie zniechęcać do zabawy.
Legendarny poziom trudności z Destiny 2: Witch Queen powinien być nowym standardem. Obowiązkowym elementem dla każdego nowego rozszerzenia. Gra nabiera tutaj prawdziwych rumieńców. Sukcesy lepiej smakują, porażki silniej doskwierają, a gracz jest zmuszany do wychodzenia ze strefy komfortu, zbudowanej wokół ulubionych typów broni oraz tego samego zestawu umiejętności, stosowanego nieustannie od premiery podstawowej wersji gry.
Najlepsze w Destiny 2: Witch Queen jest jednak to, co dzieje się po przejściu głównego wątku.
Dla wielu graczy przygoda z D2 kończy się w kilka godzin po przejściu głównej linii narracyjnej. Ubijają tego złego, pokręcą się trochę po otwartym świecie, a następnie odkładają grę na półkę. Nie dziwi mnie to, jeśli są bez klanu z którym mogą iść na trialsy albo sześcioosobowe rajdy. W Witch Queen ta rajdowo-trialowa bariera wciąż istnieje, ale samotni gracze PvE mają teraz więcej atrakcji niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie tylko strajki, nightfalle, sektory, gambit czy kolejna wariacja trybu hordy. Witch Queen kontynuuje główny wątek fabularny już po przejściu głównych misji. To nie pierwszy raz, kiedy Bungie rozrzuca narracyjne puzzle po pokonaniu głównego bossa, ale nigdy wcześniej "narracyjny end-game" dostępny dla jednego gracza nie był tak ciekawy. Tak zróżnicowany. Tak istotny fabularnie. Jeden z najciekawszych kąsków dotyczących całego uniwersum Destiny otrzymujemy w misji tak daleko poza fabularną klamrą misji narracyjnych, że dotarcie do niej to kilka dni rozgrywki.
Co najlepsze, aby poznawać kolejne sekrety Witch Queen, gracze nie muszą męczyć się z tymi trybami, za którymi nie przepadają. Bungie opanowało do perfekcji system dystrybucji Światła (poziom mocy w grze), rozkładając go na więcej aktywności niż kiedykolwiek. Fioletowe przedmioty podnoszące Światło wypadają z większej liczby aktywności. Mogę bez żadnego problemu omijać rozgrywki PvP, wciąż nadążając za średnim tempem rozwoju w klanie. To coś, co nie zawsze było możliwe.
Uruchamiając Destiny 2: Witch Queen jestem rozpieszczany liczbą dróg do celu, jakim jest zwiększenie zdolności bojowych awatara. Cotygodniowa rutyna wyzwań jest przyjemniejsza niż kiedykolwiek. Jestem wręcz chory, jeśli raz na dzień nie uruchomię Destiny 2. Tutaj zawsze jest coś do zrobienia. Bungie perfekcyjnie zazębiło ze sobą wszystkie systemy - progresji, ekonomii, nagród, wyzwań - rozbudowywane przez lata.
Nareszcie wszystko kliknęło i jest na swoim miejscu. Gra niezwykle z tego korzysta.
Do tego Witch Queen jest zdumiewająco świeże, jak na grę wykorzystującą starte motywy i znanych przeciwników.
Po raz pierwszy w historii serii wrogowie również mogą korzystać z mocy Światła. Widok czempionów Roju miotających tzw. superami w kierunku graczy potrafi zatkać. Coś, co wyróżniało Strażników na tle ich przeciwników przez tyle lat, zostało wykorzystane jako bat na graczy. Nowa mechanika wymusza zniszczenie nie tylko wroga, ale również ducha wyposażającego go w moc Światła. To duża zmiana. Ileż to razy wróg wracał zza grobu, bo zapomniałem zmiażdżyć jego ghosta.
Nowy typ broni białej - glewie - jest znacznie ciekawszy od mieczy, oferując dodatkowe możliwości walki defensywnej i walki dystansowej. Chociaż Witch Queen nie wprowadza żadnych nowych umiejętności ani żywiołów, przemodelowanie dwóch już istniejących subklas odświeża skostniałe buildy. Nowi bohaterowie niezależni zaliczają świetny debiut i mam nadzieję, że zostaną z graczami na dłużej. Z kolei nowa otwarta lokacja - chociaż niezbyt wielka - stanowi ciekawą wizualną odskocznię, rzucając gracza w środek gęstych bagien.
Szkoda tylko, że Bungie zrobiło tak mało dla graczy preferujących rozgrywkę PvP.
Destiny 2: Witch Queen nie dodaje do rywalizacyjnego modułu sieciowego żadnych nowych map ani trybów. Jeśli poprawnie czytam zmiany zawartości, baza aren została wręcz uszczuplona. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Bungie tak bardzo marginalizuje PvP w najnowszym dodatku. Przecież to właśnie społeczność skupiona wokół rywalizacyjnego multiplayera przez długi czas utrzymywała Destiny przy życiu. Przed premierą Witch Queen mogłem porozmawiać z Bungie, ale temat PvP nie został poruszony przez deweloperów.
Podczas naszej rozmowy deweloperzy zapewnili za to, że fabularna ofensywa będzie trwała. W przyszłości znajdziemy rozwiązanie wielu nurtujących społeczność zagadek, na przykład tego, co stało się z porwanym Ozyrysem. Deweloperzy potwierdzają również, że Xivu Arath - brat Królowej Wiedźmy oraz niesławnego Oryxa - wciąż żyje i czyha na graczy.
Najlepsze Destiny od czasów Forsakena. Rozszerzenie jest o kilka długości lepsze od podstawki.
W przeciwieństwie do wielu recenzentów, nie podzielam w pełni peanów na cześć nowej opowieści. Jestem za to zachwycony legendarnym poziomem wyzwania dla misji kampanii. Wrażenie robi na mnie także udane zazębienie wielu zróżnicowanych mechanik oraz trybów w jeden spójny, uzależniający system progresji. Tutaj każdy strzał daje frajdę i czemuś służy. Tak zwany game loop to coś, co Bungie opanowało niemal do perfekcji.
Największe zalety:
- Bardzo dobra (chociaż niekoniecznie najlepsza) opowieść ze świata Destiny
- Masa atrakcji PvE po przejściu głównego wątku fabularnego
- Świetnie zazębiające się mechaniki progresji, wiele dróg do celu
- Bungie jak zwykle zachwyca projektami statków, planet czy jaskiń
- Udane rozwinięcie gry craftingiem broni i glewiami
- Wrogowie korzystający ze Światła to coś bardzo odświeżającego
Największe wady:
- Nie rozumiem, dlaczego gracze PvP nie dostali niczego dla siebie
- Bungie wciąż nie uporało się w pełni z problemów z HDR
- Gra kradnie czas jak nigdy, kolejny dzień chodzę niewyspany
Gdy połączymy to wszystko z mistrzowskim modelem wymiany ognia na konsoli, z którego od lat znane jest Bungie, wychodzi nam naprawdę satysfakcjonujące rozszerzenie. Tak dobrze nie bawiłem się z Destiny 2 od czasu Forsakena. Dodatek jest znacznie lepszy od podstawki i w przeciwieństwie do wielu poprzednich rozszerzeń, stanowi satysfakcjonującą porcję nowej zawartości. Destiny 2 znajduje się w szczytowej formie. Rekordy aktywnych użytkowników na serwerach tej produkcji kompletnie mnie nie dziwią.
Destiny 2: Witch Queen jest znacznie lepsze od dwóch poprzednich dodatków - Shadowkeep oraz Beyond Light. Rozszerzenie wnosi serię na wysoki poziom, jaki pamiętamy z czasów Forsakena oraz The Taken Kinga.