Lepiej nie było. Destiny 2 Forsaken przywraca blask serii, która zbłądziła w ciemnościach - recenzja Spider’s Web
Najpierw dostaliśmy przeciętną podstawkę. Później fatalne DLC, będące okropnym skokiem na kasę. Dopiero drugi dodatek zaczął wyprowadzać serię na prostą. Teraz, dzięki rozszerzeniu Destiny 2 Forsaken, sieciowa strzelanina jest lepsza niż kiedykolwiek. Odważne twierdzenie, ale Bungie naprawdę stanęło na wysokości zadania.
Większość DLC i rozszerzeń dla Destiny pozostawia u gracza to samo uczucie: niedosyt. Kilka misji, szczypta patroli, garść nowych map PvP, skrzynka świeżych broni oraz malutka strefa do zwiedzania. To standardowy pakiet, który zawsze ląduje głęboko poniżej oczekiwań fanów. Tym razem jest inaczej. W Forsaken zawartości dodano tyle, że po kilku dniach zabawy wciąż nie wiem, za co się zabrać. Nowych aktywności jest masa.
Destiny 2 Forsaken jest jak kiedyś The Taken King - wielkie, spektakularne i naprawdę dobre.
Tym razem motyw przewodni to zemsta. Gracz ściga mordercę swojego przyjaciela - Cayde’a 6 - wykonując misje na zupełnie nowym obszarze. Splątany Brzeg jest miejscem niegościnnym. Pełnym dryfujących platform oraz pozostałości po dawnej wojnie. To fantazyjna wariacja na temat pustkowi z Mad Maksa, polanych kosmicznym sosem. O dziwo na zapomnianym przez Boga i Strażników miejscu nie wszystko chce nas zabić. W Forsaken możemy liczyć na zaskakujących sojuszników.
Jeżeli graliście w którekolwiek Destiny, na pewno pamiętacie Upadłych (The Fallen). Jeden z klanów tych bestii staje po stronie gracza. Chociaż potwory pojawiają się u mego boku bardzo sporadycznie, jakaż to miła odmiana! Jakie to przyjemne, nie musieć strzelać do wszystkiego, co tylko się rusza. Zaprzyjaźniony klan nie tylko skupia na sobie uwagę wrogów, ale sam potrafi ubić słabszego przeciwnika. Chociaż świat Destiny 2 wciąż jest statyczny, miło widzieć, jak twórcy próbują tchnąć w niego odrobinę życia.
Cieszy również, że po raz pierwszy dokładnie wiem, z kim walczę. Koniec z bezimiennymi, pozbawionymi charakteru bossami. Banda zabójcy Cayde’a 6 to najlepiej przedstawieni antagoniści w historii Destiny. Każdy z nich się wyróżnia, dzięki czemu polowanie na uciekinierów z więzienia to coś więcej niż tylko odhaczenie pozycji z listy zadań. Gdy ruszasz na łowy, doskonale wiesz, kto jest twoim celem. Niby banał, ale pod względem narracji w Destiny to gigantyczny skok jakościowy. Momentami czułem się jak w porządnym westernie.
Tam, gdzie myślisz, że Destiny 2 Forsaken się kończy, rozszerzenie dopiero startuje.
Właśnie to jest w dodatku Porzuceni najlepsze. Łapiesz zabójcę, stajesz oko w oko z mordercą przyjaciela, wymierzasz (nie)sprawiedliwość i czekasz na napisy końcowe. Wtem BANG - producenci zaskakują zupełnie nową strefą do eksploracji. Nowymi postaciami, nagłymi zwrotami akcji oraz unikalnymi aktywnościami. Tam, gdzie kończyły się wcześniejsze DLC do Destiny 2, Forsaken tak naprawdę rozwija skrzydła. Jak gdyby twórcy mówili do gracza: - okej, pobawiłeś się, teraz czas na prawdziwe wyzwanie.
Posępny Splątany Brzeg z początku kampanii ustępuje miejsca wysokopoziomowemu Śniącemu Miastu. To majestatyczna, wyglądające niemal jak kraina elfów lokacja, która ugina się od sekretów. Niczym krążownik w The Taken King, Śniące Miasto skrywa wiele niespodzianek, które będą odkrywane przez kolejne dni oraz tygodnie. Warto zaglądać pod każdy kamień i za każdą skrzynkę. Nigdy nie wiadomo, czy nie leży tam tajemniczy artefakt. Fani eksploracji powinni być zadowoleni. Tylko ostrzegam - na początku będziecie mieć znacznie więcej pytań niż odpowiedzi. W Śniącym Mieście nie wszystko jest bowiem takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka <w tym miejscu wstaw złowieszczy rechot>.
W Destiny 2 Forsaken najlepsze jest to, że do gry codziennie warto się zalogować.
Bungie nareszcie ma dobry pomysł na zróżnicowany recykling zawartości. Wszystkie aktywności - patrole, wydarzenia publiczne, tygiel, misje, szturmy oraz nowy gambit - zostały podzielone względem dziennych oraz tygodniowych wyzwań. Każde dzienne wyzwanie (np. rozegraj misję fabularną na poziomie heroicznym, zagraj w gambit) dają przedmioty z nieco większym poziomem światła. Wyzwania tygodniowe są o wiele trudniejsze, ale wypadają z nich naprawdę potężne engramy. Dzięki temu w Forsaken nieustannie czuć to, co najważniejsze: progres.
Progres to słowo - klucz, które przyciąga do ekranu. Przykładowo, wczoraj uruchomiłem Destiny 2 na kilka meczów PvP w Tyglu. Tylko i wyłącznie dzięki tej aktywności podskoczyłem o dwa punkty światła. Dzisiaj miałem kolejny wzrost światła, dzięki wykonaniu trzech heroicznych misji fabularnych. Jutro planuję ogrywać gambit, dzięki któremu znowu będę potężniejszy. To jest świetne. Fani Destiny nareszcie dostali marchewkę, której nie da się zjeść w kilkanaście - kilkadziesiąt godzin. Codziennie jest coś do zrobienia, ale nie codziennie możesz liczyć na gigantyczny skok mocy.
Pomyśleć, że będzie jeszcze przyjemniej i bardziej zróżnicowanie. Jest tylko kwestią czasu, kiedy przekroczę granicę 540 punktów światła i będę mógł brać udział w nocnych szturmach (nightfall). Za tydzień pojawi się również zupełnie nowy najazd (raid) na sześć osób. Jeżeli poprawnie zgaduję, kto będzie w nim ostatnim bossem, to fani pierwszego Destiny dostaną nie lada gratkę. Część z nich czeka na tę konfrontację w zasadzie od premiery pierwszej odsłony! Fora tematyczne fanów Destiny rozpalą się do czerwoności.
Jako gracz przekładający PvE nad PvP nareszcie mam co robić. Zwłaszcza w Gambicie.
W nowy tryb grałem już podczas targów Gamescom 2018. Po kilku godzinach z tym modułem tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że Bungie znalazło idealny balans między rozgrywką kooperacyjną i rywalizacyjną. Gambit jest ryzykowny. Jest niebezpieczny. Jest satysfakcjonujący i cholernie emocjonujący. Nie będę was po raz kolejny zanudzał zasadami, bo te macie w odnośniku powyżej. Dosyć napisać, że to najlepszy nowy tryb w Destiny od czasów… bo ja wiem, Prison of Elders! Masz pod ręką konsolę, Destiny 2 i tylko 30 min. wolnego czasu? Gambit będzie idealny.
Niestety, Bungie wciąż zdarza się wykorzystywać męczące, zazwyczaj nielubiane mechanizmy rozgrywki. Zwłaszcza podczas osobnych zadań na najpotężniejsze bronie egzotyczne. „Zabij X przeciwników w PvP bronią Y”, potem „pokonaj A przeciwników umiejętnością B” i tak dalej. Zdobywanie ekwipunku na rajd oraz nightfalle to w dalszym ciagu mozolna orka przy pomocy starego pługa. Znacznie wydłuża to rozgrywkę, ale zabawa zamienia się wtedy w nudną powinność.
Wykonanie tych zleceń przy okazji właściwej, niewymuszonej rozgrywki to świetna sprawa. Jednak granie typowo pod zadania na bronie to najgorsze, z czym kojarzy się Destiny. Bywały dni, w których nienawidziłem siebie za to, że marnuję mnóstwo czasu grindując pod wirtualną broń. Czuję, że przy Forsaken będzie podobnie. Rozszerzenie postawi grubą kreskę między weteranami z setkami godzin na koncie, a miłośnikami kampanii fabularnej.
Mimo mych zachwytów trzeba pamiętać, że Forsaken to rasowe Destiny 2. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Wciąż mówimy o sieciowej strzelaninie, która nie jest w stanie wykorzystać bogactwa uniwersum, jakie zostało stworzone przez pierwszy zespół scenarzystów. Mówimy o grze, której sednem jest strzelanie do setek takich samych wrogów, licząc na kolorową nagrodę wypadającą z końcowej skrzynki. Destiny 2 Forsaken jest powtarzalne i monotonne. Nie jest jednak nudne. Złote okno progresu, które rozpoczyna się wraz ze złapaniem mordercy Cayde’a 6, zadziałało idealnie. Kolejne poziomy światła trzymają przy telewizorze jak najmocniejszy łańcuch. Na nowo stałem się niewolnikiem Bungie.
Destiny 2 posiada najlepszy, najbardziej satysfakcjonujący mechanizm strzelania, jaki kiedykolwiek pojawił się na konsolach. Jeśli szukasz pretekstu, aby do niego powrócić, Forsaken będzie strzałem w dziesiątkę. Jeżeli zaś sparzyłeś się na pierwszym DLC, to będziesz zachwycony tym jak większe, lepsze i bardziej dopracowane jest najnowsze rozszerzenie. Oczywiście o ile dasz mu szansę. Do jego działania potrzebna jest podstawowa wersja gry oraz dwa DLC. To prawie pół tysiąca zł, biorąc pod uwagę ceny na premierę. Bycie fanem Destiny naprawdę nie jest łatwe.
Bungie nareszcie osiągnęło wiele zadowalających kompromisów. Pogodziło interesy wydawcy z tym, czego chcą gracze. Znalazło odpowiedni środek ciężkości między graniem ulubionymi broniami, a poszerzaniem arsenału. Twórcy wyważyli potrzeby graczy PvP oraz PvE, bez spychania tych drugich na margines. Producenci znaleźli dobre pomysły na recykling zawartości, przy jednoczesnym zachowaniu względnej świeżości.
Destiny 2 Forsaken to świetna szkoła kompromisu, z korzyściami dla każdego. Tymczasem wracam zarwać trzecią nockę z moim Tytanem. W końcu 540 poziom światła nie wbije się sam.
Największe zalety:
- W końcu dobry balans między modułami PvP oraz PvE
- Kończysz kampanię fabularną, a gra tak naprawdę dopiero się zaczyna
- Masa zawartości
- Jest po co logować się dzień w dzień, marchewka zawsze wisi przed nosem
- Nowe bronie i pancerze są potężne. Naprawdę potężne
- Dobry pomysł na recykling starej zawartości
- Gambit to jest sztos!
- Niespodzianki Śniącego Miasta
- Fani uniwersum dostali wiele dodatkowych wątków i opowieści
Największe wady:
- Pół tysiąca - tyle trzeba było wydać na grę i dodatki, żeby Destiny 2 stało się świetne
- Żmudne zlecenia na bronie
- Matchmaking działa poniżej oczekiwań
- Kampania to zbyt mało nowych misji, a zbyt wiele nowych przygód (mniejsze aktywności na mapie eksploracji)