Polska szkoła gier, czyli przeszedłem Dying Light 2 i z chęcią opowiem wam o bugach
Tak, Dying Light 2 jest wypełnione błędami. Nie, sytuacja nie jest tak zła jak w przypadku Cyberpunka 2077, przynajmniej na PlayStation 5. Przeszedłem najnowszą grę Techlandu i z chęcią wam opowiem o jej stanie technicznym.
Liczne błędy wymieniamy w naszej recenzji jako jedną z najwiekszych wad Dying Light 2. Bugów jest naprawdę wiele. Na szczęście nie są tak poważne, by permanentnie blokować graczowi progres bądź obrzydzać mu rozgrywkę. Techland ma wielkie pole do poprawy, ale porównania do premierowego Cyberpunka 2077 jednak bym unikał. W grze CD Projektu na skutek błędów traciłem dostęp do zadań i nie mogłem wykonywać misji. Problemy Techlandu - chociaż kompromitujące - mniej dają się we znaki.
Dying Light 2 pięć razy wysypał się do systemu na ponad pięćdziesiąt godzin zabawy.
Grając na PlayStation 5, kilkukrotnie wylądowałem w głównym menu konsoli. Dying Light 2 potrafi zaliczyć krytyczny błąd, a aplikacja kompletnie się sypała. Najczęściej miało to miejsce podczas zmiany trybów działania gry z poziomu zakładki ustawień graficznych. Czasem po takim wykopaniu mnie do systemu DL2 odmawiał ponownego wczytania za pierwszym razem. Pomagało dopiero drugie uruchomienie.
Na szczęście system progresji w Dying Light 2 działa w taki sposób, by gracz zachowywał wszystkie zdobyte przedmioty. Gra niemal w czasie rzeczywistym zapamiętuje otworzone skrzynie i pokonanych wrogów. Chociaż musiałem rozpoczynać misję od głównego wejścia do budynku, wcześniej wyeliminowani przeciwnicy gryźli ziemię, sejfy zostawały otwarte, a ich zawartość znajdowała się w moich kieszeniach. Ani razu nie poczułem, że tracę znaczną część postępu.
Nie mogłem stoczyć finalnej walki z bossem, bo ten… zapadł się w zbiorniku.
Techland poszedł w klasykę, serwując kilkuetapowe starcie jeden na jeden z głównym złym. Niestety, za pierwszym razem nie mogliśmy dokończyć naszego pojedynku, gdyż boss utknął wewnątrz ogromnego zbiornika. Na nic zdały się moje wybuchające strzały, własnoręcznie robione granaty czy nawet ładunki C4. Kanister zapewniał wrogowi ochronę idealną, a ten ani myślał wychodzić zza bezpiecznej osłony.
Kolizje to szerszy problem w Dying Light 2. Chociaż system parkouru zazwyczaj poprawnie wyznacza i wykorzystuje krawędzie oraz ściany, podczas walki nie jest już tak dobrze. Zdarzało się, że przeciwnik wbijał mnie wielkim młotem na moment pod podłogę, a ja mogłem podziwiać pustkę ziejąca pod Villedorem. Co ciekawe, po ułamku sekundy w takim czyśćcu zawsze wracałem do pomieszczenia z przeciwnikami. Doświadczenie było bardzo dezorientujące.
Śmiałem się w głos, gdy gra nie doczytała postaci, a heros dusił powietrze.
Początkowo nie wiedziałem, co się dzieje. Bohater rzucił się na powietrze tygrysim susem, po czym zaczął się szamotać po podłodze. Dopiero inny głos wypowiadający własne kwestie dialogowe uzmysłowił mi, że w tej scenie znajduje się ktoś jeszcze. Gra jednak nie wczytała modelu postaci. To tylko moje przypuszczenie, ale być może winnym jest tryb Rest Mode na PlayStation 5. Część gier nie lubi takiego usypiania i nie działa później optymalnie.
Poza gubieniem modeli postaci, Dying Light 2 gubi również pliki audio. Widzimy na ekranie linie dialogowe, NPC poruszają ustami, ale z ich gardeł nie wydobywa się żaden dźwięk. Widziałem mężczyznę grającego na fortepianie, lecz instrument w żaden sposób nie odpowiadał na dotyk muzyka. Kilkukrotnie napotkałem na postać, która twierdziła, że mnie wołała. Gdyby nie wykrzyknik nad jej głową, w ogóle bym jej nie odnotował. Przypuszczam, że twórcy chcieli przesadnie zaoszczędzić na pamięci, czego kosztem są właśnie braki w audio.
Do tego dochodzi maaasa pomniejszych potknięć oraz baboli.
Postać podająca mi przedmiot najpierw przywołała go niczym Jedi, korzystając z Mocy. W barze można spotkać NPC pijących z niewidzialnych kufli. Utknąłem między ścianą i stelażem, a pomogło dopiero wyjście do menu gry i ponowne wczytanie. Z przerażeniem obserwowałem, jak banda rabusiów została wessana przez krwiożerczy kontener, ginąc w jego ścianach. Takich osobliwych przygód będziecie mieli w Dying Light 2 sporo.
Zaryzykuję stwierdzenie, że przejście tej gry bez natknięcie się na chociaż jeden mały bug, nie jest możliwe.
Z drugiej strony skala problemów zdaje się nie wykraczać rażąco poza średnią dla współczesnych gier z otwartym światem. Skyrim, Fallout 4, Assassin's Creed Origins - każdy z nas natknął się na grę najeżoną błędami, w której frajda znacząco przewyższa tego typu niedogodności. Tak samo jest z Dying Light 2.
Porównanie Dying Light 2 do Cyberpunka 2077 w okresie jego premiery uważam za nietrafione.
W Cyberpunku błędy sprawiały, że traciłem dostęp do fabularnych zadań, a części pobocznych misji nie mogłem zrealizować. Gra CD Projektu potrafiła nieoczekiwanie wyrzucić mnie w powietrze, kończąc mój żywot. Widziałem samochody prowadzone przez zwłoki, bohaterowie znikali na moich oczach, a windy okazywały się śmiertelnymi pułapkami. Dying Light 2 cierpi na wiele baboli, ale nie są to błędy tego samego kalibru. Mniej frustrują, mniej doskwierają, rzadziej się zdarzają.
W przypadku Cyberpunka 2077 cieszyłem się, gdy po kilku aktualizacjach gra uruchamiana na PS5 stawała się grywalna. Przy Dying Light 2 taki dyskomfort się nie pojawia. Techland balansuje na krawędzi, ale nie przekracza tej kompromitującej linii, za którą wyszedł premierowy Cyberpunk 2077 czy Battlefield 2042. To istotna, fundamentalna różnica, która znacząco wpływa na odbiór obu gier.
Techland podjął doskonałą decyzję, opóźniając debiut swojej gry o kilka miesięcy. Dodatkowy czas został wykorzystany na łatanie produktu, dzięki czemu studio uniknie premierowego blamażu. W Dying Light 2 jest jeszcze bardzo wiele do naprawienia, lecz grę można uruchamiać bez strachu o komfort rozgrywki już w dniu premiery.
No, przynajmniej w wersji na PlayStation 5.