Strażnicy Galaktyki z superbohaterami Marvela to powtórka z roz(g)rywki - recenzja
Nowa gra z superbohaterami Marvela nie spełnia moich oczekiwań. Niestety, ale nie mogę zgodzić się z większością recenzentów i ich pełnych zachwytów opinii.
Guardians of the Galaxy to kolejne podejście Square Enix do superbohaterów Marvela i już druga inkarnacja Strażników Galaktyki w świecie gier wideo w ostatnich latach. Po założeniu kurtki Star-Lorda nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że to wszystko gdzieś już widziałem, ale produkcja i tak mnie zaskoczyła. Kilka razy nawet pozytywnie.
Mogłoby się wydawać, że licencja Marvela będzie dla Square Enix żyłą złota. Niestety zarówno deweloperzy, jak i marketingowcy upuścili piłeczkę przy Marvel's Avengers - to nie byli superbohaterowie, których fani komiksów szukali w dobie pandemii i zamkniętych kin. Wydawca się jednak nie poddaje i nawet wyciągnął pewne wnioski z tej porażki, dlatego jego kolejna produkcja o superbohaterach to już nie wieloosobowa naparzanka, tylko… rasowa przygodówka.
Strażnicy Galaktyki wracają na pecety i konsole i to po zaledwie czterech latach nieobecności.
Formuła jest niemalże ta sama, co w ostatniej grze o tej grupie. Mimo to nowy tytuł z poprzednikiem, czyli Marvel's Guardians of the Galaxy (2017), nie ma formalnie związku. Poprzednia gra wydawana była w odcinkach powstała nakładem studia Telltale, które słynęło z taśmowej produkcji przygodówek z iluzją wpływu na fabułę. Marvel's Guardians of the Galaxy (2021) to z kolei takie Life is Strange, ale w kosmosie. Czuć to już od pierwszej sceny, w której poznajemy 13-letniego Petera.
Tyle dobrego, że nowi Marvel: Strażnicy Galaktyki od Eidos-Montreal to nie jest kolejne origin story. W prologu co prawda widzimy głównego bohatera jako nastolatka z podbitym okiem i naszywką Star-Lord na plecach, ale już po kilku minutach trafiamy na pokład statku Milano, gdzie czeka na nas barwna plejada postaci tylko nieco podobnych do tych, które znamy z filmów Jamesa Gunna z serii Guardians of the Galaxy wchodzących w skład Marvel Cinematic Universe.
Star-Lord, Gamora, Drax, Rocket i Groot z gry nie mają z dotychczasowymi inkarnacjami grupy Guardians of the Galaxy aż tak wiele wspólnego.
Square Enix wyszło tutaj z podobnego założenia, co przy Marvel's Avengers: zamiast silić się na wtłoczenie ich nowej historii w sztywne ramy wytyczone przez Disneya w ramach jego najbardziej dochodowej franczyzy, twórcy gry dostali wolną rękę w kreowaniu bohaterów i ich przygód. Komiksy i filmy są tu tylko inspiracją (te pierwsze bardziej, te drugie mniej), a deweloperzy dodali do tego masę easter-eggów (jak choćby plakat Dazzler w kajucie Star-Lorda!).
Bardzo podoba mi się też fakt, że zostajemy rzuceni na głęboką wodę. Do nie-tak-odległej galaktyki trafiamy na nieco ponad dekadę od zakończenia paskudnej wojny, w której bohaterowie brali udział (i to nie zawsze po tej samej stronie konfliktu). Thanos już dawno gryzie piach, Nova Corps się mozolnie odbudowuje, a tytułowi Strażnicy Galaktyki, chociaż cały czas się docierają i ścierają, mają za sobą już kilkanaście wspólnych misji. A przed nimi kolejna…
Strażnicy Galaktyki wcale nie ratują galaktyki
Odświeżające jest przy tym to, że bohaterowie wcale nie są bohaterami per se. Protagoniści może i są bandą weteranów (acz raczej takimi z przypadku), ale dziś to wyrzutki o giętkim kręgosłupie moralnym żyjące poza nawiasem pangalaktycznego społeczeństwa. W chwili, gdy ich poznajemy, wcale nie ruszają nikomu na ratunek, tylko próbują się włamać do… pilnie strzeżonego kosmicznego wysypiska śmieci (bo chcą porwać potwora i zarobić na jego odsprzedaży na czarnym rynku).
Oczywiście wraz z rozwojem fabuły gdzieś tam w tle zaczyna się majaczyć jakieś większe zagrożenie, a Strażnicy Galaktyki znajdują w sobie iskrę heroizmu (tak jak ich filmowi kuzyni), ale przez większość czasu próbują jedynie związać koniec z końcem. Brak kasy daje się im we znaki, a kolejne potknięcia prowadzą do napięć pomiędzy członkami zespołu, które gracz próbuje łagodzić (a to niewdzięczna robota przypominająca żonglowanie Kamieniami Nieskończoności w Limbo).
Problem w tym, że Marvel: Strażnicy Galaktyki na papierze brzmi super, ale już nie zachwyca jako gotowa gra wideo.
Jeśli chodzi o świat przedstawiony, to wszystko jest tutaj na swoim miejscu, ale sama gra jest co najwyżej poprawna. Jeśli ktoś, tak jak ja, liczył po cichu na to, że dostaniemy grę-blockbustera na miarę Spider-Mana od Insomniac Games, to się srogo rozczaruje. Guardians of the Galaxy przypomina skórkę Marvela do Life is Strange (mamy tutaj nawet pamiętniczek Petera dostępny w menu!), tyle że bez ekranów podsumowujących rozdziały (a szkoda) oraz ze strzelaniem (takim sobie).
Fabuła gry Marvel: Strażnicy Galaktyki prowadzi nas liniowo przez kolejne rozdziały i przypisane do nich korytarzowe mapy. Na zmianę musimy prowadzić dialogi i podejmować decyzje (które mogą mieć mniejsze lub większe konsekwencje) oraz walczyć z wrogami (zarówno samemu, jak i przy pomocy członków zespołu, którym jako Star-Lord wydajemy rozkazy). Niestety celowanie do kolorowych kulek z kolcami oraz podskakującej galarety nie dostarcza zbyt wielu emocji.
Walki z bossami w Marvel's Guardians of the Galaxy to z kolei typowa stara szkoła.
Podczas starcia z dopakowanym przeciwnikiem, które ma miejsce zwykle na koniec rozdziału, zamykani jesteśmy na arenie i musimy rozpracować skrypty - klasyka klasyki. Problem w tym, że nasz arsenał jest ograniczony do ledwie dwóch pistoletów działających w kilku trybach (dzięki czemu wrogów można np. zamrażać) oraz ledwie zdolności z cooldownami przypadających na każdego bohatera. W dodatku nawet na wysokim poziomie trudności walka nie przysparza problemów.
Trudność sprawia za to sterowanie - ukrycie zdolności Petera pod lewym analogiem naprawdę nie było zbyt dobrym pomysłem. Często łapałem się też na tym, że nie wydałem polecenia postaci, chociaż chciałem to zrobić. Dlaczego? Wymaga to wskazania wroga, wciśnięcia L1, wybrania towarzysza poprzez wciśnięcie kwadratu, kółka, krzyżyka lub trójkąta oraz… ponownego wciśnięcia jednego z tych guzików w celu ustalenia typu ataku. Ten ostatni krok w ferworze walki łatwo pominąć.
Progresja w grze związana jest z punktami doświadczenia oraz dwoma rodzajami śmieci.
Niestety nie liczcie tutaj na jakieś rozbudowane drzewko postaci rodem z Marvel's Ultimate Alliance 3 albo zaawansowany crafting, bo obu tych mechanik równie dobrze w Marvel's Guardians of the Galaxy mogłoby nie być. Tak naprawdę gra jedynie zyskałaby na tym, gdyby przyznawała kolejne elementy wyposażenia i nowe umiejętności bohaterów w ustalonej z góry kolejności za odblokowywanie postępów w fabule, a tak to mam poczucie, że progresję doklejono na siłę.
Możliwe, że dla twórców to był sposób na to, by wydłużyć czas spędzony z grą, bo gdyby nie te craftingowe śmieci, to w zasadzie nie byłoby powodu, by zaglądać pod przysłowiowy każdy kamień. Jedyne inne nagrody za eksplorację to przedmioty pozwalające na wysłuchanie kilku linii dialogowych oraz dodatkowe skórki dla bohaterów (przy czym fajnie, że w przypadku kostiumów inspirowanych komiksami można sprawdzić w menu, w którym zeszycie takowy pojawił się po raz pierwszy!).
Walka to ten najmniej ciekawy aspekt Marvel: Strażnicy Galaktyki i tyle dobrego, że na tym gra się nie kończy.
Pomiędzy starciami Eidos-Montreal zmusza nas do rozwiązywania prostych łamigłówek, które zwykle polegają na skierowaniu Gamory, Groota, Draksa lub Rocketa w konkretne miejsce na mapie - te postaci nie są bowiem grywalne i sterujemy bezpośrednio jedynie poczynaniami Petera Quilla A.K.A. Star-Lorda (czy to dorosłego podczas lwiej części rozgrywki, czy to młodszego w ramach okazjonalnych flashbacków); oprócz tego zdarza się, że zasiadamy za sterami Milano.
To, co flerkeny lubią w Marvel's Guardians of the Galaxy najbardziej, to jednak te wspomniane wcześniej jedynie pokrótce dialogi. Są one największą siłą gry - zostały napisane zostały z jajem właściwym tej bardzo charakterystycznej grupie postaci. Scenariusz nie traktuje samego siebie zbyt serio i dobrze na tym wychodzi (ale to też miecz obosieczny, bo utrudnia identyfikowanie się z postaciami, które przez cały czas oglądamy w krzywym zwierciadle).
Mimo to trudno mi polecić zakup Marvel's Guardians of the Galaxy na premierę.
Nowa gra Square Enix kosztuje w wersji konsolowej na start ponad 250 zł i to całkiem sporo jak za przygodówkę dla jednego gracza, która starczy na raptem kilkanaście godzin - tym bardziej że gra bywa przewidywalna i… bynajmniej nie robi wrażenia pod kątem wizualnym i technicznym. Chociaż tytuł doczekał się osobnej edycji na PS5 i właśnie na tej platformie go testowałem, to produkcja Eidos Montreal twardo stoi obiema nogami w poprzedniej generacji.
Modele postaci wyglądają dobrze głównie w cutscenkach, a do tego dochodzą doczytujące się na oczach gracza tekstury i drewniane animacje - to po prostu nie jest produkcja AAA na nową generację konsol, jakiej moglibyśmy w 2021 r. oczekiwać. Do tego kolejne etapy długa się ładują, a mechanika jest powtarzalna. W krótkich żołnierskich słowach: Marvel's Guardians of the Galaxy to co najwyżej solidna rzemieślnicza robota, a nie dzieło sztuki.
Tyle dobrego, że Strażnicy Galaktyki pozwalają wybrać w ustawieniach tzw. tryb płynności.
W zamian za niewielkie pogorszenie i tak już niezachwycającej grafiki silnik gry potrafi zwiększyć płynność rozgrywki do 60 FPS-ów (i to raczej z gatunku tych stabilnych). Sam głównie z tego trybu korzystałem w ostatnich dniach, gdy w towarzystwie Star-Lorda i spółki tułałem się od planety do planety. Martwi mnie jednak, że nawet w przypadku tak mało imponujących wizualnie tytułów deweloperzy potrafią przerzucić na gracza wybór pomiędzy pikselami i klatkami na sekundę…
Nie sposób przy tym jednak odmówić grze kilku dobrych pomysłów, jak np. licznika czasu od ostatniego automatycznego zapisu stanu rozgrywki w menu (ale za te kilka checkpointów przed niepomijalnymi cutscenkami deweloperom życzę stanięcia w nocy gołą stopą na klocku Lego!). W grze nie było też zbyt wielu sekwencji QTE, a tylko raz się zgubiłem tak, że nie wiedziałem, co robić; zwykle bohaterowie mniej lub bardziej dyskretnie podpowiadali, jaki powinien być mój kolejny krok.
Szkoda tylko, że miodu mamy tu tylko kilka łyżek, podczas gdy w grze za pełną cenę moglibyśmy oczekiwać całej beczki.
Paradoksalnie jednak to wszystko wcale nie oznacza, że rozgrywkę w Marvel's Guardians of the Galaxy odradzam - bo to nie jest gra zła. Oczekiwałem po niej po prostu czegoś nieco ambitniejszego, a dostałem tylko i aż przygodówkę w starym stylu. Z pewnością nie bez wpływu na moją ocenę jest też fakt, że minęły ledwie cztery lata od kiedy wyszła poprzednia, bardzo podobna gra o tych postaciach - więc jeśli ktoś w produkcję Telltale nie grał, to może tego zmęczenia materiału nie czuć.
Na koniec też podkreślę, że jeśli tylko uwielbiacie te barwne postaci z kart komiksów lub z filmów na tyle, że nawet mimo tego mojego narzekactwa czujecie, że musicie w Marvel's Guardians of the Galaxy zagrać, to jestem przekonany, że będziecie bawić się świetnie. Jeśli jednak macie wątpliwości, to lepiej poczekajcie, aż nowi Strażnicy Galaktyki trafią na promocję (lub tropem Marvel's Avengers wlecą do np. biblioteki Xbox Game Passa czy też nawiedzą innego PS Plusa).