Apple ma skarpetę za 1100 zł. To kpina, ale i tak się wyprzedała
Nowy iPhone Pocket od Apple'a to wykonana w 85 proc. z poliestru "skarpeta" za ponad 1100 zł. To oderwany od rzeczywistości gadżet, który jest kpiną z idei prostoty i już zdążył się wyprzedać.

Kiedyś Apple potrafił wzbudzać ekscytację nie tylko premierami komputerów czy telefonów, ale też całym otaczającym je ekosystemem. Firma miała w ofercie nawet własną linię ubrań – dziś kultowe, choć wtedy nieco kiczowate bluzy i t-shirty z kolorowym logo. Były symbolem przynależności do pewnej subkultury, manifestem kreatywności. Dzisiaj zdobycie ubrań Apple'a graniczy z cudem i jest zarezerwowane niemal wyłącznie dla odwiedzających specjalne eventy w Cupertino.
Ten smutny trend widać niestety nie tylko w niedostępnych ubraniach, ale też w akcesoriach, które są dostępne. W ostatnich latach firma zaliczyła kilka spektakularnych wpadek, próbując łączyć luksus z ekologią. Fani iPhone'a 17 muszą znać rozpadające się smyczki, które w absurdalnej cenie miały być modnym dodatkiem.
Podobnie było z materiałami zastępującymi skórę – czy to osławiona eko-skórka (FineWoven), czy nowszy TechWoven. Pierwszy okazał się parodią ekologii, bo po roku był do kosza. A drugi? Tu jeszcze czekamy na opinie, chociaż pierwsi użytkownicy i tak woleliby starą, dobrą skórę (albo gumowe etui).
Skarpeta za 1100 zł od Apple’a: iPhone Pocket

A teraz Apple idzie o krok dalej we współpracy z japońskim domem mody ISSEY MIYAKE, wypuszczając iPhone Pocket. Jest to limitowane akcesorium wykonane techniką dzianiny 3D, mające być nowoczesną interpretacją kultowej skarpety do iPoda (iPod Sock).

Akcesorium ma formę elastycznej kieszonki zintegrowanej z paskiem, a jego „żebrowana siateczkowa struktura” ma nawiązywać do oryginalnych plis opatentowanych przez ISSEY MIYAKE. Pozwala to zajrzeć na ekran telefonu bez wyjmowania go. Dyrektor projektu, Yoshiyuki Miyamae, stwierdził, że inspiracją była „koncepcja kawałka materiału”. Oficjalna specyfikacja techniczna uściśla, że ten „kawałek materiału” to w 85 proc. poliester, 14 proc. nylon i 1 proc. poliuretan.

To, co najbardziej szokuje, to cena i warianty. Krótki pasek (o długości 40 cm), dostępny w ośmiu kolorach, wyceniono na 149,95 dolarów. Wersja długa (o długości 80 cm), dostępna już tylko w trzech kolorach (Sapphire, Cinnamon, Black), kosztuje zawrotne 229,95 dol. Akcesorium pasuje do każdego modelu (wow) iPhone'a i ma być noszone na różne sposoby – w dłoni, przywiązane do torby lub bezpośrednio na ciele.

W Polsce produkt nie będzie oficjalnie - na szczęście - dostępny, ale przeliczając ceny i dodając typowy podatek Apple, mówilibyśmy prawdopodobnie o kwotach rzędu 700-750 zł za wersję krótką i ponad 1100-1150 zł za długą.

Fani już się rzucili na nowość
Molly Anderson, wiceprezeska Apple ds. wzornictwa , podkreśliła, że obie firmy łączy „podejście do projektowania, które celebruje kunszt, prostotę i zachwyt”. Kolorystyka ma pasować do wszystkich modeli iPhone'a, pozwalając na personalizację.
Limitowana edycja trafiła do sprzedaży 14 listopada w wybranych krajach (m.in. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Japonia, Chiny) oraz w 10 flagowych sklepach Apple Store na świecie. Jak można się było spodziewać, w momencie sprawdzania, dłuższa wersja za 229,9 dol. była już na stronie Apple „Obecnie niedostępna” zarówno do wysyłki, jak i odbioru w sklepie.

Co ciekawe, protoplasta Pocketa, iPod Socks kosztowały 29 dol. Za sześć sztuk. Czyli gdzieś pi razy drzwi z inflacją, 200 zł. I to pokazuje wyraźnie, na co nastawiona jest gigakorporacja Tima Cooka. Hajs, hajs i jeszcze więcej hajsu, bo ludzie kupią nawet zegarek, który codziennie trzeba ładować. Albo smukły i drogi telefon, którego jedyną zaletą jest smukłość.
Apple wydał w tym roku też sensowne produkty:
Apple Pocket to Balenciaga Apple’a

Nowy iPhone Pocket to prawdopodobnie jeden z najgłupszych i najbardziej absurdalnych produktów, jakie Apple wypuścił w swojej historii. To uosobienie oderwania firmy od rzeczywistości. W czasach, gdy użytkownicy narzekają na trwałość materiałów „eko” w etui za 300 złotych, Apple wchodzi we współpracę z luksusowym domem mody, by sprzedawać... dzierganą skarpetę zrobioną w 85 proc. z poliestru za ponad 1100 złotych. To akcesorium kosztuje więcej niż nowy Apple Watch SE 3 lub AirPodsy Pro 3.

To jest myślenie w stylu Balenciagi – sprzedawanie absurdalnie drogich toreb na śmieci lub toreb wyglądających jak torba z Ikei za tysiące złotych. Wartość tego produktu nie leży w jego funkcjonalności (bo jest znikoma i wręcz niebezpieczna – przecież ułatwia kradzież), ale wyłącznie w metce. To produkt-mem, stworzony dla influencerów i kolekcjonerów, a nie dla realnych użytkowników. Jest to cyniczny test na to, ile logo Apple jest w stanie wycisnąć z portfeli najwierniejszych fanów.
Symboliczne jest to, że ISSEY MIYAKE to marka, której założyciel projektował kultowe czarne golfy Steve'a Jobsa. Tamten golf był symbolem prostoty, skupienia na pracy i odcięcia się od błahych decyzji (jak wybór ubrania). Dzisiejsza skarpeta jest tego absolutnym przeciwieństwem – jest czystą, luksusową błahostką, pozbawioną jakiejkolwiek praktycznej wartości, za to maksymalizującą marżę i status.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten produkt bez wątpienia wyprzedał się na pniu – co potwierdza status „Obecnie niedostępny” na stronie sklepu. Limitowana edycja, znane nazwiska i sama absurdalność tej koncepcji gwarantują natychmiastowy sukces marketingowy.







































