Life is Strange to koronny reprezentant złotego okresu przygodówek – recenzja Spider’s Web
Jestem przekonany, że jeszcze kilka lat temu gra przygodowa o 18-letniej, zagubionej dziewczynie nie miałaby szans na solidny rynkowy debiut. Dzisiaj zderzenie Heavy Rain z The Walking Dead publikuje samo Square-Enix, z kolei gracze już nie mogą się doczekać kolejnych odcinków Life is Strange. Twórcy gier przygodowych bez dwóch zdań przeżywają drugi złoty okres w całej branży.
„Gry przygodowe umierają!” – kojarzymy posępnych wieszczy, którzy obiecywali, że już zaraz, już za moment, zapomnimy o skostniałym, niezbyt efektownym gatunku. Przygodówki jednak przetrwały. Tytuły z tego miotu nie tylko zdążyły przekształcić się w bardziej filmowe, spektakularne historie, ale są dzisiaj silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Studia Quantic Dream (Heavy Rain) oraz Telltale Games (The Walking Dead) tchnęły nowe życie w obumierający gatunek, czego owocami są właśnie tak nietuzinkowe projekty jak Life is Strange.
Co powiecie na połączenie przygodowego The Walking Dead oraz Beyond: Dwie Dusze z filmowym Efektem Motyla? To właśnie Life is Strange.
Po umiarkowanej porażce wypełnionego akcją Remember Me Francuzi ze studia Dontnod Entertainment zmienili kurs o 180 stopni i postanowili zająć się grami przygodowymi. Wzorem świetnych The Walking Dead oraz The Wolf Among Us od Telltale Games producenci stworzyli epizodyczną przygodę, w której dwa zupełnie odmienne światy zderzają się ze sobą za sprawą głównej bohaterki.
Max to zupełnie przeciętna dziewczyna. Na tyle szara, że najprawdopodobniej nie zauważyłbyś jej na ulicy. Nijaki wygląd, brak wyjątkowych osiągnięć, zainteresowanie muzyką i fotografią, do tego umiarkowana popularność w szkole – na tle reszty 18-latków młoda kobieta nie wyróżnia się absolutnie niczym. No, do czasu, aż gracz nie chwyci za kontroler i nie wskoczy w buty introwertyczki. Ta, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, odkrywa bowiem, że posiada wyjątkową zdolność – potrafi cofać czas.
Nie macie pojęcia, ile razy marzyłem o specjalnej zdolności, jaką posiada bohaterka Life is Strange. Chyba nikt z nas nie pogardziłby możliwością cofania czasu. Max również jest nią zachwycona.
Jak łatwo się domyślić, manipulacje czasem w przygodówce, w której każda podjęta przez gracza decyzja ma swoje konsekwencje, to kapitalna sprawa. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wybrać niekorzystną opcję dialogową, po czym cofnąć świat niczym kasetę VHS i zastosować inną odpowiedź. Dostałeś piłką w głowę? Żaden problem. Wciskasz jeden przycisk, cofasz czas i robisz efektowny unik. Potencjał jest wręcz nieograniczony.
W okamgnieniu Max przestaje być „nikim”. Na podstawie podjętych przez gracza decyzji zaczyna być popularna w szkole, wyrasta na prymusa bądź charakternego zawadiakę. Dzięki cofaniu czasu jesteśmy w stanie odpowiednio kształtować relacje z rówieśnikami, pomagać im bądź wręcz przeciwnie – mścić się na dotychczasowych oprawcach i osobach, które zatruwały nam życie. The Sims z zupełnie nowym poziomem zaawansowania.
Muszę przyznać, że szwendanie się po szkole i rozmawianie z postaciami niezależnymi przy akompaniamencie rockowych ballad było zaskakująco sympatyczne. Naiwne, wręcz dziecięce.
Jako gracz, który liceum ma już dawno za sobą, Life is Strange przeniosło mnie na moment do znacznie bardziej beztroskich czasów. Producentom nie można odmówić umiejętności w budowaniu naturalnego, wręcz „ludzkiego” klimatu i takiej samej otoczki. Chociaż przenosimy się do wirtualnego świata, ten bardzo szybko staje się naszym własnym.
Z oczywistych względów trudno utożsamiać mi się z 18-letnią dziewczyną. Mimo tego w całej tej grze pozorów było coś ujmującego, dzięki czemu ochoczo rozmawiałem z każdym bohaterem niezależnym. Life is Strange to pod tym względem bardzo miłe połączenie prostej, sympatycznej dla oka warstwy wizualnej, młodzieżowej muzyki oraz zaskakującej naturalności fikcyjnych, dobrze granych postaci.
Wybory, wybory, wszędzie wybory
Współczesne gry przygodowe przedkładają filmową narrację oraz podejmowanie decyzji nad rozwiązywanie łamigłówek i eksplorację otoczenia. Dokładnie tak samo jest z Life is Strange. W grze roi się od moralnych decyzji, przed którymi staje gracz. Część z nich jest stosunkowo trudna, ale za sprawą możliwości cofania czasu nigdy nie będziemy żałować, że źle wybraliśmy. Na tym polu manipulacje czasem świetnie się sprawdzają i korzystanie z nich to sama przyjemność.
Niestety, po przejściu pierwszego epizodu niełatwo mi stwierdzić, czy podejmowane przeze mnie decyzje naprawdę będą miały ogromny wpływ na dalszą rozgrywkę. Na pewno nie jest to kosmetyka, jak w przypadku rozczarowującego, przygodowego Game of Thrones. Dziełu Dontnod Entertainment jest pod tym względem znacznie bliżej do The Walking Dead czy The Wolf Among Us, co bez dwóch zdań trzeba uznać za plus na konto producentów. Ułuda możliwości wpływu na świat gry to coś, co po prostu uwielbiam.
...i nagle wszystko zaczyna się komplikować
The Life is Strange przez długi czas przypominało mi rewelacyjne, niedocenione Bully od Rockstara. W obu tych produkcjach odwiedzaliśmy szkolne tereny, budowaliśmy relacje z rówieśnikami, robiliśmy kawały lub pomagaliśmy bliskim znajomym. Omawiana produkcja wprowadza jednak wątek nadprzyrodzonych zdolności oraz większej tajemnicy, wzorem Beyond: Dwie Dusze budując atmosferę na podstawie niemożliwych do wyjaśnienia zjawisk.
Life is Strange to znacznie szersza perspektywa niż szkolne perypetie. Już w pierwszym epizodzie dowiadujemy się o ogromnym zagrożeniu które wisi nad mieszkańcami miasta. Stajemy przed obliczem niezrozumiałego, chcemy zrobić coś naprawdę ważnego i… pojawiają się napisy końcowe. Nie cierpię tego! Po prostu nie cierpię. Produkcja Dontnod niczym rasowy serial każe mi czekać na kolejny odcinek, który zadebiutuje dopiero w marcu. W tym miejscu powinniście słyszeć zgrzytanie zębów.
Jestem zaintrygowany. Również powinniście być, o ile The Walking Dead, The Wolf Among Us, Game of Thrones bądź Beyond: Dwie Dusze przypadły wam do gustu. Life is Strange to żadne arcydzieło, ale produkcja przyjemna, naiwna i bardzo miła w odbiorze. Kolejny solidny przedstawiciel odrodzonego gatunku przygodowego i kolejna historia, którą z chęcią doprowadzę do samego końca. Pięć euro na platformie Steam to żaden majątek, a właśnie tyle kosztuje pierwszy epizod produkcji.