REKLAMA

Rosja płonie, a oni i tak nie wierzą w katastrofę klimatyczną. Będzie jak z koronawirusem

Rosja to świat w pigułce: katastrofa klimatyczna dzieje się na ich oczach, ale nawet to nie przekonuje mieszkańców, że to konsekwencja działalności człowieka. Jeśli koronawirus czegoś miał nas nauczyć, to już wiadomo, że mu się nie udało: jeszcze bardziej świat jest głuchy na naukę.

katastrofa klimatyczna
REKLAMA

Mem z pożarem i siedzącym bohaterem mówiącym „jest wszystko w porządku” doczekał się trafnej przeróbki. W niej postać ogłasza, że nie sięgnie po gaśnice, bo nie wie, jakie skutki będzie miało jej użycie za pięć lat. A poza tym to więcej osób i tak ginie w innych wypadkach.

REKLAMA

Można się śmiać, ale raczej przez łzy, bo obrazek idealnie podsumowuje logikę antyszczepionkowców, a w zasadzie to szerzej – wszystkich tych, którzy zaprzeczają naukowym faktom nawet wtedy, gdy te podchodzą do nich, by kopnąć je w cztery litery.

Postacią z obrazka są Rosjanie

Jak wynika z badania, o którym pisze „Rzeczpostpolita”, jedynie „51 proc. zadeklarowało, że wierzy w pogłębianie się zmian klimatycznych”. Co więcej, aż 26 proc. ankietowanych „zaprzeczyło prawdziwości kryzysu klimatycznego”. Natomiast 23 proc. wybrało bezpieczną wypowiedź w stylu „nie znam się, więc się nie wypowiem”.  

Trochę to przerażające biorąc pod uwagę fakt, że płomienie trawiące lasy Syberii są rozleglejsze niż wszystkie inne trwające aktualnie pożary na Ziemi razem wzięte. Co więcej – o ile pożary tajgi pojawiają się regularnie co roku, to w tym są wyjątkowo silne.

Dodajmy do tego falę upałów z czerwca – w Moskwie nie odnotowano tak wysokiej temperatury w tym miesiącu od przeszło stu lat; termometry pokazywały prawie 35 stopni – by stało się jasne, że powinna zapalić się lampka ostrzegawcza.

Tymczasem Rosjanie machają ręką. Jakucja? Ten najmniej zamieszkany i najtrudniej dostępny rejon? Przecież od Moskwy leży jakieś ponad 4 tys. km.

Ale zakładając, że właśnie tym kierują się wątpiący Rosjanie, dojdziemy o wniosku, że tak postępuje cały świat.

Ignoruje fakty, macha ręką: to przecież daleko. To nas nie dotyczy

A tych zdarzeń jest coraz więcej. W ubiegłym roku dziesiątki tysięcy ton ropy zanieczyściły tundrę. Coraz wyższe temperatury na Syberii doprowadziły do topnienia wiecznej zmarzliny i osiadania fundamentów wszystkich tamtejszych budowli. Autorzy raportu Rady Arktycznej Programu Monitoringu i Oceny Arktyki z 2017 r. szacowali, że od 2010 r. siła nośna wiecznej zmarzliny zmniejszyła się o ok. 20 proc. Trend ten będzie postępował, co oznacza, że w przyszłości Syberię może czekać jeszcze kilka katastrof ekologicznych.

Nawet pożary w Grecji czy Turcji nie robią nas takiego wrażenia, jak powinny. Owszem, Polacy widzieli je na własne oczy, nawet celebryci relacjonowali ucieczki z płonących hoteli, ale to ciągle gdzieś dalej.

To moim zdaniem największy problem z katastrofą klimatyczną. Każdy będzie przeżywał ją na swój sposób. Nawet w Polsce widzimy, jak różne części kraju cierpią inaczej: w jednym regionie susza przez miesiące, w innych gwałtowne powodzie, bo coraz częściej dochodzi do ekstremalnych opadów deszczu. Wszystko ma wspólny mianownik, ale nikt nie chce na przyczynę zwrócić uwagi.

Kiedy zaczęła się pandemia, szybko pojawiły się głosy, że koronawirus jest sprawdzianem przed tym, jak poradzimy sobie właśnie z efektami globalnego ocieplenia. „Być może opanujemy Covid-19, ale globalne ocieplenie będzie wymagało bardziej radykalnych działań” – notował w swoich pamiętnikach z pierwszych miesięcy pandemii filozof Slavoj Zizek. „Ta sama globalna mobilizacja, którą udało nam się wdrożyć w reakcji na kryzys koronawirusa, jest jeszcze bardziej konieczna w kontekście globalnego ocieplenia” – uważał Słoweński myśliciel, słusznie zauważając, że „my wciąż nie potrafimy działać w tym kierunku”. 1,5 roku po wybuchu pandemii widać to jeszcze dobitniej.

Jej początek faktycznie mógł dawać nadzieję, że jakoś to będzie – skoro świat wypowiedział walkę wirusowi i wydawało się, że może jej sprostać (globalny lockdown, szybkie wdrożenie programu szczepień), to z na fali optymizmu pokonamy kolejny duży problem. Oczywiście bardzo szybko okazało się, że „wcale nie płyniemy na tej samej łodzi”, że każde państwo zaczęło radzić sobie (albo raczej: nie radzić) z wirusem po swojemu.

Koronawirus nie doprowadził do wielkiej społecznej debaty na temat prowadzonej polityki. Za to stworzył nową linię podziału, pozwolił wzmocnić się ruchom antyszczepionkowym i zaprzeczającym naukowym faktom.

Wydaje się więc, że idziemy dokładnie w tym samym kierunku w sprawie globalnego ocieplenia

REKLAMA

Na nic zdadzą się apele o ograniczanie wody, rzadsze wychodzenie w upalne dni, niespacerowanie po lasach, kiedy zagrożenie pożarowe będzie duże – bo przecież wolność jednostki jest ważniejsza. Mogę się domyślać, że na nakaz pomalowania dachu na biało, żeby domy się nie nagrzewały – który został wprowadzony w Australii – wielu zareaguje tak, jak na konieczność noszenia mastki: nie, i już. Posadzić drzewo w okolicy, nie ścinać trawy? Moja działka, moje zasady.

Skoro podzielił nas koronawirusowy kryzys, skoro świat nie wierzył naukowcom i nie przyjął szczepionek, to nie ma niczego, co przekonałoby mnie do tego, że globalnie jesteśmy w stanie powstrzymać ocieplenie się klimatu. Co najwyżej na własną rękę każdy będzie szukał sposobu, żeby ograniczyć jego skutki.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA