REKLAMA

Dobry wujaszek YouTube. Wpędza artystów w depresję, ale w zamian daje im dużo pieniążków

Tu trzeba bić brawo - YouTube wypłacił branży muzycznej kolosalne pieniądze w ostatnim roku. A teraz, kiedy oklaski umilkły, porozmawiajmy poważnie.

YouTube płaci muzykom mnóstwo pieniędzy. I wpędza ich w depresję
REKLAMA

4 mld dol. Tyle pieniędzy YouTube przekazał artystom, wytwórniom i właścicielom praw autorskich między 2020 a 2021 rokiem. 30 proc. tej kwoty to pieniądze wygenerowane przez filmy twórców działających w serwisie.

REKLAMA
YouTube zapłacił branży muzycznej 4 mld dol. class="wp-image-1735626"

To kolosalna suma pieniędzy i kolejny dowód na to, że YouTube - chyba bardziej niż streaming - rewolucjonizuje współczesną muzykę i sztukę. Na przestrzeni ostatniej dekady na YouTubie debiutowały setki artystów, którzy zdobyli dziś międzynarodową sławę. Ot, sprawdźcie choćby fenomenalną Tash Sultanę, której kariera zaczęła się od domowego nagrania na YT. Utalentowani ludzie budują swoje kariery w serwisie należącym do Google’a i monetyzują swój talent w sposób, który jeszcze 10 lat temu wymagałby olbrzymich nakładów finansowych, wsparcia wytwórni muzycznej i solidnej ekipy współpracowników.

Nie sposób przecenić wkładu YouTube’a w rozwój dzisiejszej sztuki i branży rozrywkowej. Serwis wideo nr 1 na świecie jest dziś docelową platformą dla niemal każdego typu kreacji - od muzyki popularnej po tworzenie aranżacji a’capella utworów z niszowych gier wideo (polecam Smooth McGroove - doskonałe).

Jednak doceniając wkład YouTube’a we współczesną branżę artystyczną, nie można zapomnieć o drugiej, ciemnej stronie medalu.

YouTube płaci artystom mnóstwo pieniędzy, jednocześnie wpędzając ich w depresję.

Spróbujcie wpisać w wyszukiwarkę YouTube’a różne formy słowa burnout (wypalenie). Serwis wyrzuca setki, jeśli nie tysiące wyników z filmami, na których twórcy mówią o wypaleniu zawodowym, depresji i niemożności dalszej pracy. Niektórzy mówią, że to „choroba zawodowa YouTuberów”, która dopada wszystkich - zarówno niszowego twórcę z kilkoma tysiącami subskrybentów, jak i będącego na szczycie oglądalności PewDiePie.

W przypadku artystów zajmujących się muzyką algorytm wyznacza rytm ich artystycznego życia. Pokrótce tłumacząc, jak to działa: algorytmy YouTube’a promują treści, które się dobrze oglądają. Jeśli twórca udostępni na swoim kanale kilka filmów pod rząd, które znajdą posłuch u ludzi, YouTube będzie te filmy proponował widzom przy innych materiałach i/lub promował je na stronie głównej. To oczywiście wymaga regularnych publikacji i regularnego publikowania treści, które mogą się podobać szerokiej publiczności.

Dla artystów-muzyków w znakomitej większości przypadków oznacza to konieczność coverowania znanych i lubianych piosenek, bo w ten sposób zwiększają szansę na to, że postronny widz kliknie w ich wideo. Względnie mogą nagrywać też popularne ostatnio „reaction videos”, pokazując swoją reakcję na inny popularny utwór.

W czym zatem tkwi problem? Ano w tym, że wystarczy jeden film, który „nie kliknie się” tak jak poprzednie, a YouTube już zakopuje film i nie promuje go tak, jak promuje te lepiej „klikające się”. Co to zaś oznacza dla artystów? Ano tyle, że muszą utrzymywać regularną produkcję filmów, które się „klikną”, zamiast pracować nad oryginalnymi kompozycjami, bo te siłą rzeczy klikną się gorzej. To z kolei sprawia, że wielu twórców zwyczajnie nie ma czasu pracować nad własnym materiałem, bo musi ścigać się z algorytmem YouTube’a, od którego kaprysów zależy ich utrzymanie. A długotrwały brak pracy nad własną twórczością prowadzi z kolei do wypalenia, depresji i - w wielu przypadkach - porzucenia kariery.

Dla YouTube'a jest to zresztą doskonała sytuacja, wszak spora część z tych 4 mld dol., które serwis zapłacił branży muzycznej, to opłata za prawa autorskie. A te... opłacają de facto artyści tworzący covery.

To, jak bardzo zepsuty jest mechanizm funkcjonowania muzyków na YouTubie, doskonale zilustrował ostatnio Jonathan Young. Artysta coverujący na rockowo piosenki m.in. z gier, filmów Disneya, który zgromadził na YouTubie widownię liczącą blisko 2 mln subskrybentów. Możecie go znać np. z najpopularniejszego na YouTubie (35 mln odtworzeń) coveru openingu do anime Tokyo Ghoul czy najlepszego wykonania Pokemon Theme Song, jakie istnieje:

Jonathan wydał w ostatnim czasie swój pierwszy oryginalny album, absolutnie genialne dzieło, pokazujące pełnię jego muzycznego potencjału. Gdy jednak opublikował wideo promujące jeden z singli tego albumu, uzyskało ono promil odsłon, które uzyskują nawet najsłabiej klikające się filmy na jego kanale.

Po bliższej inspekcji tego zjawiska Jonathan odkrył, iż YouTube nie tylko nie pokazał filmów osobom postronnym, ale także nie pokazał go ogromnej części ludzi subskrybujących jego kanał - ponad połowie. Ba, jakby tego było mało, Young zrobił potem ankietę na YouTubie między swoimi subskrybentami, by wypytać, ilu z nich zobaczyło jego film w panelu subskrypcji. Ankietę zobaczyło więcej subskrybentów niż jego nowy film.

Przytaczam tu przykład Jonathana Younga, bo jest on jednym z najgłośniej wypowiadających się artystów punktujących ułomność YouTube’owego algorytmu. Ale nie on jeden ma tego typu problemy. Pod każdym postem artysty mówiącym o słabości algorytmu YouTube’a, odzywają się inni twórcy, potwierdzający jego słowa. Dotyczy to zresztą nie tylko muzyków, ale praktycznie każdej branży, nawet technologicznej. Łaska YouTube’a na pstrym koniu jeździ - jeśli nie grasz według (bliżej nieokreślonych) zasad algorytmu, ten może zakopać twój film bez wyraźnego powodu, przy byle okazji. A potem będzie wymagał ogromnego wysiłku, by przywrócić dobre wyniki w kolejnych filmach.

YouTube to błogosławieństwo i przekleństwo artystów.

Szef sekcji muzycznej w YouTubie chwali się w komunikacie, że „jego zadaniem jest sprawiać, żeby kolejny Kurt Cobain nie musiał zostać dentystą”. I nie da się z tym polemizować - YouTube pozwolił artystom z całego świata budować kariery, często nawet nie wychodząc z domu.

REKLAMA

Niestety równie prawdziwe jest stwierdzenie, że nigdy nie zobaczymy „kolejnego Kurta Cobaina”, bo algorytm nam na to nie pozwoli. Grając według reguł algorytmu niemożliwym jest zbudowanie kariery od zera tworząc własną muzykę. Nie da się tego zrobić, bo anonimowy artysta nikogo nie interesuje - zwłaszcza algorytmu. Żeby zainteresować algorytm, muzyk musi zacząć od coverów i odniesień do popularnych utworów. A idąc tą drogą, musi tańczyć tak, jak algorytm zagra, co koniec końców może doprowadzić do sytuacji, że zanim artysta pokaże światu własną muzykę, dopadnie go burnout.

To spirala, z której na ten moment nie ma drogi ucieczki. A musi być, bo liczba wypalających się i popadających w depresję twórców na YouTubie jest alarmująca. I bardzo bym chciał, żebyśmy za rok, obok przechwałek, ile to branża muzyczna zarobiła dzięki YouTube’owi, zobaczyli też przechwałki, jakie kroki poczynił YouTube, żeby zadbać o ludzi, którzy te pieniądze zarobili.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA