Zamiast łapać Pokemony, robiłem im zdjęcia i dobrze się bawiłem. New Pokemon Snap - recenzja
Nowa gra na Switcha trafiła do sprzedaży w ubiegły piątek i przez Majówkę nie wypuszczałem konsoli z rąk. New Pokemon Snap to w końcu taki shooter na szynach, w którym celujemy do kolorowych stworków — ale nie z pistoletu, tylko z aparatu.
Seria gier Pokemon powstała już dwie dekady temu i od tego czasu doczekała się kilkunastu kontynuacji oraz spin-offów zahaczających o najróżniejsze gatunki. Podczas gdy w kolejnych mainstreamowych odsłonach zaliczanych do głównego cyklu jRPG-ów zawsze chodzi z grubsza o to samo, czyli złapanie ich wszystkich oraz bycie najlepszym z nich, tak w pozostałych produkcjach twórcy często eksperymentują — tak jak w przypadku pierwszego Pokemon Snap z 1999 r.
W tej produkcji wydanej na konsolę Nintendo 64 pod koniec ubiegłego wieku zadaniem graczy było… robienie zdjęć Pokemonom. W trakcie rozgrywki modele renderowane w trójwymiarze w czasie rzeczywistym pojawiały się na ekranie w określonym przez programistów miejscu, ale to od gracza zależało, jak skadruje ujęcie i kiedy wciśnie przycisk migawki. Głównym bohaterem był niejaki Todd Snap, który poruszał się po świecie gry na tzw. szynach.
New Pokemon Snap to sequel Pokemon Snap wydany po 22 latach od premiery oryginału, który zapowiedziano rok temu.
Na starcie rozgrywki tworzymy tym razem zupełnie nowego bohatera, a Todd Snap pojawia się dopiero później jako bohater niezależny. Naszym przewodnikiem po krainie Lental jest z kolei Profesor Mirror, któremu pomaga asystentka Rita. Zadaniem gracza jest z kolei wysyłanie swojego awatara co rusz na pokład amfibii o wdzięcznej nazwie Neo-One na… coś w rodzaju Safari. Pojazd porusza się automatycznie po z góry ustalonej trasie, a my możemy obserwować otoczenie.
Różnic względem głównej serii jest tutaj zresztą znacznie więcej niż tryb FPP. Okazuje się, że w regionie Lental, na który składa się kilka wysp, Pokémonów się nie łapie w Poke Balle, ani tym bardziej nie wystawia się ich do walk. Gracze w dodatku nie zbierają informacji na ich temat w takim klasycznym Pokedeksie, tylko w tzw. Photodeksie, który zapełniają kolejnymi zdjęciami. Dla każdego gatunku Pokémonów przewidziano w albumie miejsce na cztery fotografie.
Gra zachęca do robienia coraz lepszych zdjęć, którym Profesor Mirror wystawia ocenę punktową.
Photodex ma miejsce na cztery zdjęcia dla każdego gatunku, które mają pokazywać Pokemony podczas różnych aktywności — aby dostać jedną gwiazdkę wystarczy, że sfotografujemy stworka podczas spaceru albo snu, ale na dwie gwiazdki musimy go uchwycić, gdy np. je; aby zdobyć trzy lub cztery gwiazdki trzeba się z kolei nieco bardziej postarać. To, co musimy zrobić, żeby skłonić Pokemona do zapozowaniu do zdjęcia, różni się w zależności od gatunku.
Każde zdjęcie w ramach swojej gwiazdkowej kategorii otrzymuje ocenę, a brane pod uwagę są takie parametry jak kadrowanie (Pokemon powinien być w centrum fotografii), przyjęta poza (im ciekawsza, tym lepiej), kierunek patrzenia (najlepiej prosto w obiektyw) itp. Im więcej punktów, tym lepsza ranga gwiazdek — od brązowych, przez srebrne, aż po złote i platynowe. Gracz jest zachęcany, by zdobyć po cztery takie platynki na każdy gatunek dostępny w grze.
Do dyspozycji gracza zostały oddane różne trasy zabierające nas na wycieczki w regionie Lental.
W ramach każdej z wysp realizujemy różne predefiniowane kursy. Neo-One porusza się cały czas po takiej samej trasie (z opcją wybrania ukrytych alternatywnych ścieżek), z taką samą prędkością, ale mamy pełną dowolność w sterowaniu kamerą — czasem ciekawe rzeczy dzieją się za nami. Nie wszystkie kadry da się uchwycić podczas jednego przejazdu, dlatego będziemy je powtarzać, wbijając na trasie punkty doświadczenia oraz wykonując wyzwania.
Trasy są różnorodne, tak samo jak biomy wysp — raz poruszamy się po parku w okolicach rzeczki, innym razem po dżungli, a na mapie archipelagu składającego się na region Lental widać też wyspę wulkaniczną oraz plażę. Co ciekawe, do tego samego miejsca można wrócić w nocy i odkrywać je na nowo, a im wyższy poziom danego kursu wbijemy, tym ciekawsze stworki w ciekawszych pozach zobaczymy. Oprócz tego dostępne są trasy specjalne.
Fotografie ustrzelone na trasach można potem modyfikować.
Na każde zdjęcie wykonane i przesłane do profesora oraz na każdą fotografię zapisaną w Photodeksie lub albumie ulubionych możemy nakładać filtry, ramki, naklejki itp. Zdjęciami możemy dzielić się potem w naszym profilu bezpośrednio w grze — jest w nim dostępne miejsce na sześć fotografii wybranych przez nas oraz na dwie wybrane przez profesora. Inni gracze mogą przyznawać nam za nie nagrody, tak samo jak my możemy przesyłać je innym graczom.
Każdą swoją fotografię da się też zapisać do albumu zrzutów ekranu w konsoli Nintendo Switch z watermarkiem w postaci nazwy gry (aby go uniknąć, wystarczy zrobić zrzut ręcznie). Potem zdjęcia można albo wydrukować, albo przesłać prosto na Facebooka lub Twittera bądź też na smartfona. Konsola generuje kolejno dwa kody QR: jeden do nawiązania połączenia Wi-Fi Direct, a drugi do wejścia na udostępnianą lokalnie stronę w przeglądarce. Z jej poziomu zapisuje się screenshoty do rolki aparatu.
I te zdjęcia to jest właśnie gwóźdź programu!
Zdaję sobie sprawę, że z opisu wyłania się mini-gierka, ale rozciągnięta do pełnowymiarowych wymiarów, bo… w zasadzie tak to właśnie wygląda. Nie traktowałbym tego jednak jako wadę, a New Pokemon Snap przypomina mi nieco… Wojnę krwi: Wiedźmińskie opowieści, czyli samodzielnego cRPG-a bazującego na mini-grze Gwint z Wiedźmina 3 (którą można znaleźć na Swichu pod tytułem Thronebreaker). W obu przypadkach coś, co miłośnicy głównej serii traktują jako aktywnością poboczną, stało się clou rozgrywki.
Oczywiście trzeba pamiętać, że New Pokemon Snap jest de facto kontynuacją Pokemon Snap sprzed dwóch dekad, ale robienie zdjęć swoim stworkom to aktywność poboczna w wielu grach z głównego cyklu Pokemon oraz w Pokemon GO. Z tego powodu trzeba otwarcie powiedzieć, że nowa produkcja na wyłączność na konsole Nintendo to nie jest tytułem dla każdego. Ba, chociaż jestem ogromnym fanem głównej serii, to bym ją ominął, gdybym nie został poproszony o przygotowanie recenzji!
Teraz z perspektywy czasu uznaję New Pokemon Snap za ciekawe doświadczenie, bo to pierwsza gra, w której na serio badałem Pokemony.
Może i w głównej serii profesorowie proszą nas o pomoc w swoich badaniach, ale nie oszukujmy się – tak jak i czasem trzeba jakiegoś Pokemona wytropić w terenie, tak zwykle nasza pomoc sprowadza się to do śledzenia, krzywdzenia i łapania kolejnych okazów. Do tego wyrywa się je siłą z ich naturalnego środowiska, a potem każemy tym świeżo upieczonym kolorowym przyjaciołom niewolnikom brać udział w dopuszczalnym społecznie odpowiedniku walk w klatce.
W ramach New Pokemon Snap stajemy się z kolei takim biernym obserwatorem ekosystemu, a nasz wpływ na środowisko jest minimalny — możemy co prawda rzucić stworkowi owoc albo puścić mu melodyjkę, ale to w zasadzie tyle. Z biegiem czasu dostajemy też zadania, które wymagają od nas sporo spostrzegawczości – często mamy tylko ułamek sekundy na to, by uchwycić np. ziewającego Torterrę, błyskającego prądem Pichu lub Pidgeota, który w locie chwyta Magikarpia.
Gra, która na pierwszy rzut oka wydaje się powtarzalna i nudna, potrafi zaskoczyć, bo chociaż brakuje tu elementu losowości (trasy i animacje stworków w ramach kursów się powtarzają), tak twórcom udało się przygotować mechanizmy dające frajdę. Jeśli w ubiegłym roku spędziliście wiosnę na zbieraniu jabłek i sadzeniu kwiatków w Animal Crossing, to w tym możecie dać New Pokemon Snap szansę. Jest spora szansa, że będziecie zadowoleni!