REKLAMA

Pieluchomajtki dla mamy i szkolne problemy Brajanka. Mało co wkurza tak jak rozmowy na głośnomówiącym w miejscach publicznych

W 2020 r. działo się globalnie tyle złego, że nieco wstyd było jeszcze narzekać na technologię, dzięki której mogliśmy zachować resztki zdrowego rozsądku, a nierzadko też pracę i perspektywy na przyszłość. W 2021 r. może lepiej nie będzie, ale muszę ponarzekać na jedno zjawisko - rozmowy w trybie głośnomówiącym.

Rozmowy w trybie głośnomówiącym w miejscach publicznych - skąd ten trend?
REKLAMA

Nie wiem, czy to zjawisko lokalne, czy obecne na szerszą skalę. Spotkałem się z nim jednak już w tylu miejscach, że skłaniam się bardziej ku temu drugiemu. Nie do końca też rozumiem jego przyczynę - czy telefony zrobiły się zbyt wielkie i ciężkie, czy słuchawki Bluetooth wciąż są za drogie dla wielu ludzi, czy może zrobiliśmy się tak leniwi, że uniesienie ręki z telefonem do wysokości twarzy stanowi dla wielu z nas nadludzki wysiłek.

REKLAMA

Pukam się jednak w czoło i przewracam oczami za każdym razem, gdy słyszę, jak ktoś w miejscu publicznym rozmawia przez telefon w trybie głośnomówiącym.

Pieluchomajtki dla mamy i szkolne problemy Brajanka.

Pozwólcie, że przytoczę dwie sytuacje, tylko z dziś.

Sytuacja pierwsza - kolejka w aptece.

Apteka niewielka, więc do środka może wejść maksymalnie 5 osób zachowując między sobą względny dystans. Przede mną staje chłopak, na oko w podobnym wieku, tylko włosów na głowie 100 proc. mniej, a pasków na dresie 100 proc. więcej.

- Halo, matka?
- Tak, synek?
- Te pieluchomajtki chciałaś i co tam jeszcze?
- A jakieś tabletki na zatwardzenie, bo zrobić nie mogę.
- Dobra, matka, bo ja już w aptece.
- Pa, synek!

Chłopak chyba nawet nie zauważył, jak cztery osoby w kolejce i trzy farmaceutki za kontuarem zamierają w bezruchu, rzucając po sobie wymowne spojrzenia. Bez skrępowania schował telefon do przepastnej kieszeni dresów, podszedł do kontuaru i kupił pieluchomajtki i środek na zatwardzenie dla mamy. Farmaceutka jakimś cudem zachowała kamienną twarz.

Sytuacja druga - zakupy w Rossmannie.

Dystyngowana pani w okolicach czterdziestki, pikowana kurtka, zgrabnie zapięty kok, koszyk przewieszony przez jedno ramię, na drugim ramieniu siedzi góra dwuletnie dziecko. W dłoni trzymającej koszyk spoczywa zaś telefon, z którego na cały sklep rozlega się głos Brajanka (imię zmienione), odrabiającego pracę domową.

- Bardzo dobrze, Brajanku! - entuzjastycznie krzyczy matka, jakby chciała się upewnić, że wszyscy w okolicy słyszą, jakiego zdolnego ma synka. - to teraz następne zadanie!
- Mamooo, a mogę teraz zrobić tego, no…
- Tak, Brajanku?
- No tego, no…
- O co chodzi?
- No tego, mamo, tego, no…

Mit zdolnego Brajanka upadł bardzo szybko, ale niestety nie doczekałem finału historii i nie dowiedziałem się, czym jest „ten”. Żona odeszła od kasy i trzeba było wychodzić ze sklepu.

samsung galaxy z flip class="wp-image-1102604"

Takich scen mógłbym przytoczyć wiele, a między ich bohaterami nie ma żadnych cech wspólnych. Wczoraj wieczorem minąłem na spacerze z psem chłopaka, który idąc przez park, w trybie głośnomówiącym omawiał ze swoją (tak sądzę) dziewczyną, czy powinna, czy nie powinna się malować wychodząc na wieczór do koleżanki. Kilka dni wcześniej na przystanku autobusowym konwersował w trybie głośnomówiącym na oko 50-letni pan z Ukrainy. Nie widać tu żadnej reguły wiekowej.

W cieplejsze miesiące, gdy na ulicach jest więcej ludzi, widuję takie sytuacje niemal codziennie. Ktoś idzie chodnikiem, stoi na przystanku albo robi zakupy w sklepie. Dookoła pełno postronnych osób, a on/ona jakby nigdy nic gaworzy przez telefon, trzymany 30 cm od twarzy. Mam w bloku nawet jedną sąsiadkę, która - gdy pogoda na to pozwala - ma irytujący zwyczaj wychodzenia na fajkę pod blok i trajkotania ze swoją (tak sądzę) matką na tematy przeróżne – od problemów wychowawczych córki po współżycie z mężem-obcokrajowcem.

Rozmawianie w trybie głośnomówiącym w miejscach publicznych to trend, którego nie potrafię zrozumieć.

Myślałem, że tego typu zachowanie dopadnie nas w przyszłości, która dotąd nie nadeszła - takiej, gdzie smartfony zastąpimy inteligentnymi zegarkami i będziemy rozmawiać przez ich miniaturowe głośniczki, przytykając zegarki do twarzy niczym liche parodie Jamesa Bonda.

Dopadło nas jednak już teraz i choć zastanawiam się nad tym za każdym razem, gdy je widzę, tak nie potrafię umiejscowić jego przyczyny.

Czy już do tego stopnia nie obchodzi nas własna prywatność, że machamy ręką na fakt, że wszyscy ludzie stojący wokół mogą podsłuchać, o czym rozmawiamy? A może faktycznie smartfony stały się tak duże i ciężkie, że łatwiej jest trzymać je 30 cm od twarzy niż przyłożyć do ucha? Bo w argument o drogich słuchawkach bezprzewodowych bardzo trudno mi uwierzyć, podczas gdy prawdziwie bezprzewodowe pchełki możemy kupić za niespełna 50 zł i rozmawiać tak, by nie słyszała nas cała okolica.

 class="wp-image-1471949"
REKLAMA

Sam chętnie korzystam z trybu głośnomówiącego w domu i w aucie. Gdy mam ręce zajęte czymś innym i gdy - przede wszystkim - obok nie ma nikogo, kto mógłby podsłuchać rozmowę lub komu ta rozmowa mogłaby przeszkadzać. Korzystam z tego trybu także w takich sytuacjach, gdzie ma to sens jakościowy. Nie wyobrażam sobie jednak używać go na przykład idąc ulicą, gdy odgłos przejeżdżających obok aut ustawicznie zagłuszałby słowa rozmówcy i pompował do mikrofonów utrudniający konwersację hałas. Gdzie w tym sens, gdzie logika?

I pewnie, ktoś może powiedzieć, że łysy Seba i mama Brajanka mają prawo rozmawiać tak, jak im się żywnie podoba, skoro nie mają problemu z prywatnością. Ale wszyscy wokół mają też pełne prawo nie mieć najmniejszej ochoty słuchać o pieluchomajtkach dla mamy i odrabiać z dzieckiem zadań domowych podczas zakupów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA