Wyśmienity stosunek wyglądu do możliwości. Garmin Lily - recenzja
To nie będzie długa recenzja. Głównie dlatego, że podejrzewam, że większość decyzji zakupowych dotyczących Lily została już dawno podjęta.
Przyczyna moich podejrzeń jest dość prosta. To chyba jeden z niewielu tak drobnych i tak zaprojektowanych z myślą o kobiecej estetyce zegarków sportowych na rynku. I wyjątkowo nie jest tak, że napisałem to „bo jestem facetem i wydaje mi się, że to się powinno kobietom podobać”. Po prostu żaden zegarek - a już szczególnie Garmina - nie wzbudził w kobietach z mojego otoczenia aż takiego zainteresowania jak właśnie Lily.
Czyli to się Garminowi udało - przynajmniej w przypadku niektórych potencjalnych klientów. Przejdźmy dalej do tego, co się udało, a co nie. I co w ogóle oferuje Lily.
Garmin Lily - krótka ściągawka
Jeśli chodzi o typowo Garminowe funkcje, to Lily oferuje:
- całodobowy pomiar tętna
- monitorowanie kroków + alerty, żeby się ruszyć
- zliczanie spalonych kalorii
- zliczanie minut aktywności
- zliczanie wypitej wody (ręczne, oczywiście)
- poziom stresu
- Body Battery
- monitorowanie oddechu + ćwiczenia oddechowe
- pulsoksymetr/pomiar wysycenia krwi tlenem
- monitorowanie cyklu menstruacyjnego i ciąży (ręczne)
- kalkulację VO2max
- wodoszczelność
- GPS z wykorzystaniem podłączonego przez Bluetooth telefonu
- alarmy bezpieczeństwa z opcją powiadamiania wybranych kontaktów
- sterowanie muzyką
- powiadomienia z telefonu, kalendarz
- alerty dla wybranych aktywności (np. czas, dystans, kalorie, tętno)
- autolap (ale tylko 1 km / 1 mila - bez opcji ustawienia własnych)
- LiveTrack
- wyliczanie tętna spoczynkowego
- wiek sprawnościowy
- monitorowanie snu
- alerty nietypowego tętna
- do 5 dni bez ładowania (w moim przypadku bliżej 3-4)
- konfigurowalne strefy tętna (tylko jeden zestaw, brak podziału na dyscypliny)
- Move IQ
- automatyczne rozpoczynanie aktywności
Do tego dochodzi oczywiście kilka profili aktywności:
- chód
- bieg
- kardio
- trening siłowy (z automatycznym kończeniem/zaczynaniem serii)
- pływanie na basenie
- jazdę rowerem
- bieżnię
- stepper
- pilates
- joga
- oddech
- orbitrek
- inne
Największe braki? Przede wszystkim GPS. Jeżeli chcemy mieć elegancki ślad naszej trasy, musimy zabrać ze sobą telefon. Tyle dobrze, że złapanie w ten sposób naszej lokalizacji zajmuje często... mniej czasu niż na zegarku Garmina z GPS. Tyle gorzej, że raz podczas kilkunastu treningów Lily teoretycznie połączyła się z telefonem, znalazła lokalizację, a po wykonanym treningu... mapy nie było. Szczęśliwie okazało się, że i bez GPS dystans był całkiem zbliżony do tego zmierzonego na urządzeniu z GPS.
Drugi potencjalnie brakujący element - barometr. Lily nie jest więc w stanie np. zmierzyć liczby pięter, które pokonujemy.
Trzeci brak, i ten wyjątkowo mnie smuci, to brak opcji synchronizacji z Lily treningów np. z Garmin Coach. Mało tego, niewiele ustawimy nawet z poziomu zegarka - profil biegowy nie pozwala nawet na zdefiniowanie najbardziej prymitywnych interwałów. Nic, zero. Co jest o tyle intrygujące, że profil ćwiczeń Kardio od razu pyta, czy ustawić interwały - więc to nie jest niemożliwe.
Czwarte, choć może drobne - nie ma tutaj trybu automatycznego pauzowania aktywności (przynajmniej biegowej). Trochę szkoda, biorąc pod uwagę, że Lily obsługujemy wyłącznie z wykorzystaniem ekranu dotykowego (kompletne zero fizycznych przycisków), więc np. w zimie podczas biegania można się trochę zirytować.
Piąte, trochę mniej drobne - do Lily nie można podłączyć żadnego zewnętrznego czujnika tętna. Nie i już.
Wreszcie szóste - to nie jest zegarek dla tych, którzy szukają sportowego kombajnu, który zasypie ich tonami danych po każdym treningu. Dane, które generuje Lily, są bardzo, bardzo podstawowe:
Żadnego obciążenia treningowego, rodzaju obciążenia, etc.
Nie ma też płatności Garmin Pay.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o to, co jest, a czego brakuje. Można przejść do tego, jak to działa.
Jak to się nosi i jak to wygląda? I o co chodzi z tym ekranem?
Estetykę zegarka niech każdy oceni sam - w końcu to głównie od tego zależy, czy ktoś się nim zainteresuje czy nie. Na plus od siebie dodam, że ramka w kolorze złotym wygląda naprawdę przyjemnie - a dodatkowo podczas złotej godziny mieni się nawet bardziej na różowozłoto niż złoto.
Jeśli chodzi o samą jakość wykonania, to trudno mi się do czegoś przyczepić. Ekran pokryty jest szkłem Gorilla Glass 3, ramkę wykonano z aluminium w wersji Sport (testowana) lub ze stali w wersji ze skórzanym paskiem, natomiast reszta obudowy wykonana została z tworzywa wzmacnianego włóknem szklanym. Całość spasowana jest bardzo dobrze i robi solidne wrażenie, chociaż mam odczucie, że Lily próbuje wyglądać trochę bardziej premium, niż faktycznie jest. Możliwe, że to kwestia gumowego paska.
Na komfort noszenia też trudno narzekać. 24 g (!) masy i koperta 34,5 x 34,5 mm to chyba jeden z najmniejszych zegarków w ofercie Garmina. Gwarantuję - będzie pasował nawet na naprawdę delikatne nadgarstki.
Dla porównania rozmiarowego - tutaj Lily obok nie tak gigantycznego przecież 945. Zdjęcie niezbyt ładne, ale może się przydać:
Ok, to teraz możemy przejść do ekranu. I do tego, dlaczego czasem go nie widać.
Na początek może jedno wyjaśnienie. To tło, które widać na zdjęciach, czyli to:
To nie jest żadna wyświetlana na ekranie grafika ani nic w tym rodzaju. To wzór na stałe, który zresztą - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - znajduje się nad wyświetlanymi treściami. Jeśli więc kupujecie Lily, dobrze przemyślcie, którą wersję bierzecie - tej tapety zmienić się nie da.
Bezdyskusyjnym plusem takiego rozwiązania jest to, że po wyłączeniu ekranu - a Lily nie ma trybu always on - wygląda to jakoś, zamiast standardowego dla wielu smart zegarków czarnego okręgu lub prostokąta.
Minus? Automatyczne wybudzanie przez podniesienie nadgarstka nie zawsze działa idealnie i trzeba się wspomagać albo jeszcze jednym machnięciem ręką, albo dwukrotnym dotknięciem ekranu palcem. Nie są to zbyt częste sytuacje, ale jednak zapadają w pamięć.
Kiedy już wybudzimy ekran, naszym oczom ukaże się mniej więcej taki widok:
I w tym miejscu trzeba wyjaśnić jedną rzecz. Ten wzór na tarczy nie jest podświetlany - stąd na niektórych zdjęciach w tym tekście tarcza jest jasna, a na niektórych ciemna. Jej jasność zależy w pełni od tego, ile światła na nią padnie - proste.
Przez większość dnia nie zwrócimy na to uwagi. Zauważymy to głównie wtedy, kiedy chcemy sprawdzić np. godzinę po ciemku, podniesiemy zegarek do oczu i zobaczymy... właściwie nie zobaczymy tego efektownego tła. Naszym oczom ukaże się wyłącznie podcięty ekran o wymiarach 1,00” x 0,84”. Nie wygląda to jakoś porywająco dobrze - a już na pewno nie tak dobrze, jak z kolorowym tłem.
Co jednak najważniejsze, od strony użytkowej to zaskakująco dobry ekran.
Przykładowo czytelność w słońcu jest porażająco dobra, a automatyczna regulacja natężenie podświetlenia działa całkiem poprawnie. Fakt, że wskazania wyświetlacza wyświetlane są po fakturką też nie jest problemem - widać to, jeśli się przyjrzymy, ale nie rozprasza, nie zaburza czytelności i nie powoduje żadnych niechcianych skutków ubocznych.
Nawet względnie małe ikony są jak najbardziej czytelne we wszystkich warunkach:
Nawigacja po urządzeniu jest przy tym banalnie prosta - choć oczywiście mogę być nieco skażony logiką garminowych interfejsów.
Na ekranie głównym przeciągnięcie palcem z góry prowadzi nas do widocznego powyżej menu skrótów. Pojedynczym dotknięciem ekranu głównej przełączamy miniwidgety na tarczy zegara (o ile dana tarcza ma widgety), np. z dzisiejszą liczbą kroków czy aktualnym tętnem. Przewijanie w prawo i w lewo przenosi nas do dużych widgetów, takich jak ten z tętnem, poziomem stresu, Body Battery czy kalendarzem.
Tutaj lista wszystkich dostępnych dużych widgetów:
Jeśli chcemy więcej, musimy wcisnąć okrągły, wirtualny przycisk (wyświetlany jest na stałe, ale to tyle) na dole ekranu. Przenosi nas do kolejnego menu - z ustawieniami, profilami sportowymi i tak dalej. Poza tym pełni rolę przycisku powrotu do poprzedniego ekranu.
Przy okazji - z poziomu zegarka nie zmienimy zbyt wielu rzeczy. Nawet edycja pól danych w profilach sportowych realizowana jest z poziomu aplikacji Garmin Connect.
Do obsługi dotykowej nie mam żadnych zastrzeżeń - nawet moje stosunkowo duże palce radziły sobie z malutkim wyświetlaczem Lily bez trudu.
A jak jest z GPS?
Mniej więcej tak, jak z GPS z naszego telefonu - Lily nie ma w końcu własnego modułu. Przy czy też niekoniecznie ślad aktywności z Lily będzie taki sam, jak z każdej innej aplikacji na telefonie.
Tutaj przykładowo 945 (zielony), Lily (czerwonawy), Apple Watch (fioletowy) i Polar OH1 (niebieski):
Lily i Polar OH1 podłączone były do tego samego telefonu, mimo to zapisując trochę inny przebieg trasy na zakręcie, a także przed nim i za nim.
Inne były też dystanse - Polar z GPS z telefonu wskazał na koniec 11,5 km, Lily z GPS z telefonu - 11 km. Apple Watch pokazał 10,9 km, natomiast 945 - 11,1 km.
Jeśli chodzi natomiast o liczbę zapisywanych punktów w trakcie aktywności z GPS, to podczas trwającego 56 minut biegu Lily zapisała 3359, 945 - 3351, Apple Watch - 3350, natomiast Polar OH1 (a właściwie to Polar Beat) - 3391.
Czujnik tętna
Dobra wiadomość - Lily korzysta z bieżącej wersji czujnika Elevate, więc na dobrą sprawę nie ma większego znaczenia, czy korzystamy z Lily, czy z któregoś innego, dużo droższego Garmina. Wyniki będą w dużej mierze takie same. Z tego też powodu nie porównywałem Lily do innych Garminów, a do zupełnie innych urządzeń i czujników:
Początek tego dziwnego biegu by zaskakująco trudny dla chyba wszystkich czujników, przy czym optyczne mniej więcej zgadzały się ze sobą, natomiast HRM-Run na klatkę piersiową miał swój plan. W okolicach 4 minuty Lily uznała, że przeżywam jakiś naprawdę intensywny wysiłek, natomiast ok. 7 minuty to samo uznał HRM-Run, z kolei OH1 uznał, że zaczynam sobie odpoczywać.
Dopiero koło 11 minuty wszystkie czujniki się dogadały co do mojego stanu i z minimalnymi tylko różnicami w zgodzie wskazywały tętno podczas spokojnego biegu.
Przejdźmy więc do pierwszych interwałów, czyli 3 x 2 minuty „dość mocno”:
Przyjmując HRM-Run jako wzorzec, wiele Lily zarzucić nie można. Opóźnienie jest prawie niezauważalne i wszystkie 3 interwały, a także odpoczynki, zarejestrowane są prawidłowo. Trochę potknął się Apple Watch na zejściu z drugiego interwału, ale to nie jego test.
Potem przyszła kolej na 4 jednominutowe interwały:
Albo może wyeliminujmy Apple Watcha, bo trochę zaburza (zdecydowanie nie poszedł mu ten bieg):
Trzeci interwał wygląda bardzo ładnie, drugi jest ok, jeśli chodzi o kształt, ale trochę duże są różnice (7 BPM), pierwszy jest dość zauważalnie spóźniony (choć to raptem pojedyncze sekundy), natomiast czwarty jest ok, choć HRM-Run wskazywał na zejściu tętno niższe o kilkanaście BPM. Nie mogę jednak w tym miejscu wykluczyć jakiegoś chwilowego błędu HRM-Run, tym bardziej że wskazania Lily były prawie tożsame z OH1.
Zerknijmy na jeszcze jeden bieg - krótka rozgrzewka, 5 minut ogniem i potem na spokojnie:
W tym przypadku mamy zgodność prawie od samego początku - zarówno, jeśli chodzi o przebieg wykresu, jak i wartości tętna. Może z wyjątkiem małej zapaści pod sam koniec, ale poza tym - właściwie idealnie.
Czyli jest dobrze, ale moim zdaniem i tak na minusa zasługuje decyzja o tym, że nie można z Lily korzystać z zewnętrznych czujników tętna. Zima wprawdzie się kończy, ale przyjdzie przecież kolejna...
LiveTrack i wykrywanie zdarzeń
Tutaj z kolei duży plus - wprawdzie nie napiszę, że LiveTrack uratował mi kiedykolwiek życie, ale i tak lepiej się czuję, wiedząc, że osoby, które ewentualnie mogą mi pomóc, znają moją lokalizację w czasie prawie że rzeczywistym.
Możemy przy tym ustalić, żeby LiveTrack włączał się automatycznie przy rozpoczęciu aktywności. Z oczywistych powodów nie możemy pokazywać znajomym zaplanowanego kursu - Lily ich po prostu nie obsługuje.
Drugi plus - za opcję wzywania pomocy, również aktywowaną automatycznie lub manualnie (np. z poziomu menu skrótów). Rozwiązanie to działa w prosty sposób - jeśli wykryje np. upadek (lub ręcznie wybierzemy odpowiednią opcję), wyśle do zdefiniowanych wcześniej kontaktów wiadomość alarmową, wyglądającą tak:
Przy czym zarówno przy automatycznym jak i manualnym aktywowaniu wzywania pomocy, mamy określony czas (5-10 sekund) na ewentualne anulowanie wezwania. W przeciwnym wypadku zegarek przechodzi w tryb nadawania lokalizacji (w tym przypadku - z podłączonym telefonem) i trzeba go ręcznie wyłączyć. Jeśli to zrobimy, nawet kontakty dostają taką wiadomość:
I ciekawostka: takie zdarzenia są też zapisywane w Garmin Connect:
Pulsoksymetr
Nie mam żadnego sposobu na to, żeby zweryfikować dokładność tych pomiarów, więc napiszę tyle - jest. Jest i podaje wyniki.
Przy czym, co istotne, nie może działać np. w trybie całodobowym - działa wyłącznie w podczas snu lub po ręcznej aktywacji jednostkowego pomiaru (trzeba wybrać widget pulsoksymetru i odczekać na pomiar). Również podczas snu mierzona jest częstotliwość oddechu:
Pomiary częstotliwości oddechu są również dokonywane w trakcie dnia - możemy nawet porównać, czy częściej oddychamy przez sen, czy kiedy jesteśmy wybudzeni. Nie mam z tym problemów, więc nie zagłębiałem się w to, do czego te dane mogą być potrzebne.
VO2max
Tego już raczej nie trzeba tłumaczyć - Lily jest w stanie szacować nasz pułap tlenowy i przy okazji, bazując na tabeli, określa, czy to dobry czy niedobry pułap, a także jak jest nasz wiek sprawnościowy.
Uwaga: pułap tlenowy dla jazdy rowerem nie jest oczywiście z Lily. Nie da się podłączyć czujnika mocy do tego zegarka.
Kupować czy nie?
Miała być krótka recenzja, a wyszło jak zwykle...
Zacznijmy od cen - Lily Sport kosztuje ok. 950 zł, natomiast Lily ze stalową ramką i skórzanym paskiem - ok. 1150 zł. Paski można przy tym dokupić - silikonowe kosztują w sklepie Garmina 30 euro, natomiast skórzane - 60 euro.
I jeśli chodzi o bezwzględną opłacalność, to jest dość mało argumentów za tym, żeby kupić Lily. Garmin Forerunner kosztuje 759 zł, a oferuje chociażby wsparcie dla planów treningowych przy bieganiu i możliwość podpięcia czujnika tętna. Garmin Forerunner 245 kosztuje około 1200 zł, a oferuje zdecydowanie więcej statystyk biegowych. Ok. 1200 zł kosztuje też Vivoactive 4/4S, który oferuje Garmin Pay i np. wyświetlanie animowanych wskazówek do ćwiczeń (chociaż nie kupowałbym akurat zegarka dla tych funkcji). Nie wspominając o tym, że za 900 zł można teraz kupić Apple Watcha 3, który dalej będzie lepszym smart zegarkiem niż dowolny Garmin - i dodatkowo ma GPS.
Natomiast Lily nigdy nie miał być raczej produktem wybieranym ze względu na stosunek ceny do możliwości. Raczej ze względu na stosunek wyglądu do możliwości, szczególnie w raczej mało kobiecym estetycznie segmencie zegarków sportowych i sportowawych.
To, czy warto kupić Lily, zależy więc głównie od tego, co jest dla nas najważniejsze. Jeśli chcemy dostać jak najwięcej (sportowych rzeczy) za jak najmniej - to tak niezbyt. Jeśli nie liczy się dla nas cena, ale dalej chcemy jak najwięcej sportowości - dalej tak średnio.
Jeśli natomiast po prostu piekielnie nam się Lily podoba i nie przeszkadza nam np. to, że musimy ze sobą zabierać telefon, żeby mieć zapis śladu, a także nie mamy chociażby płatności czy muzyki na pokładzie - to jest naprawdę ciekawa opcja. Tym bardziej, że chyba ładniejszego zegarka dla kobiet w ofercie Garmina nie ma - próbowałem już podczas testów różnych sprzętów proponować żonie ich zakup i zawsze odmawiała. Niezależnie od tego, czy chodziło o Fenixa 6 czy Forerunnera 45.
Natomiast o Lily zapytała sama z siebie. I teraz poważnie ten zakup rozważa.