Apple’owi nie wyszło. Zainstalowałem kilkadziesiąt apek z iOS-a na Maku z M1, zostawiłem pięć
Jednym z jej atutów komputerów z chipem Apple M1 jest opcja uruchamiania natywnie oprogramowania z iPhone’ów i iPadów. Problem w tym, że ani jednej takiej aplikacji, którą chciałem używać na desktopie, nie ma w App Storze. Na szczęście jednak i na to jest aplikacja.
Pierwszy egzemplarz komputera Mac mini kupiłem w lipcu i od początku wiedziałem, że to maszyna przejściowa. Nie spodziewałem się, że wymienię ją po zaledwie kilku miesiącach! Prezentacja procesorów M1 sprawiła jednak, że zaryzykowałem i złożyłem zamówienie na nową wersję tego komputera jeszcze zanim do sieci trafiły pierwsze benchmarki. Po dwóch tygodniach, które z nim spędziłem, mogę już powiedzieć, że niczego nie żałuję.
Mac mini z chipem Apple M1 to, tak po prostu, rakieta. Już pierwsze syntetyczne testy zresztą na to wskazywały, a praktyczne obserwacje potwierdziły: komputery wyposażone w układy M1 od Apple’a rozkładają na łopatki, jeśli chodzi o moc obliczeniową i kulturę pracy, zarówno konkurencję, jak i… wszystkie poprzednie komputery Apple’a. Do tego translacja aplikacji x86 na architekturę ARM działa wzorowo, a to nie koniec zalet tego chipu.
macOS Big Sur na Makach z Apple M1 uruchamia natywnie aplikacje mobilne z iPhone’ów i iPadów
Nie przeczę, że dostępność dodatkowego oprogramowania to był to jeden z powodów, by wymienić Maca mini z 2018 r. na nowszy model. W decyzji pomógł fakt, iż Apple uznał, że sprawdzi się tu model opt-out, a nie opt-in. W przeciwieństwie do Catalysta, który pozwala przenosić aplikacje z iPadów ma macOS-a minimalnym nakładem pracy. Domyślnie wszystkie aplikacje mobilne mają działać out of the box na Makach z M1.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że teoretyczna kompatybilność wcale nie oznacza, iż mobilne oprogramowanie będzie działało na komputerach zadowalająco. Mimo to po cichu liczyłem na to, że deweloperzy, skoro i tak nie muszą nic robić, pozwolą użytkownikom zadecydować, czy chcą używać frankensteinowych aplikacji, czy też nie. Niestety tak jak zwykle programiści macOS-a ignorują, tak teraz sobie o nim przypomnieli.
W rezultacie na Maku mini z M1 nie korzystam (oficjalnie) z żadnej aplikacji mobilnej.
Jeszcze przed premierą komputerów Apple’a wielu deweloperów uznało, że nie chce oferować swoich programów w Mac App Storze i to na czele z Google’em i Facebookiem. W sukurs poszło im wiele innych firm, co było o tyle łatwe, że zablokowanie pobierania aplikacji mobilnej nie wymaga aktualizacji takiego programu per se, a jedynie przestawienia prztyczka w ustawieniach konta deweloperskiego.
W wielu przypadkach takie działanie jest uzasadnione, w tym biznesowo, jeśli np. deweloper oferuje płatne oprogramowanie w wersji mobilnej i desktopowej osobno. Opcja pobrania tej pierwszej na komputer godzi w jego interesy. W dodatku wiele aplikacji nie ma wersji iPadowej w ogóle lub ma sztywne proporcje, co oznacza, że na desktopie uruchomi się bez opcji zmiany rozmiaru okna (przez co większość aplikacji VOD jest całkowicie nieprzydatna).
Na szczęście macOS Big Sur, pomimo przejścia na architekturę ARM, nadal jest systemem desktopowym.
Oznacza to, że użytkownicy mają znacznie więcej możliwości niż na platformach mobilnych i okazało się, że ograniczenia nałożone przez deweloperów można łatwo obejść. macOS Big Sur na komputerach z procesorami Apple M1, do których należą najnowsze wersje Maca mini, MacBooka Pro i MacBooka Air, potrafi zainstalować aplikacje z odpowiednio podpisanych plików IPA. Tylko jak je zdobyć? Okazuje się, że nie jest to żadnym problemem.
Pliki instalacyjne aplikacji z iOS-a i iPadOS-a, które zostały przypisane do danego konta iCloud, można pobrać na wiele różnych sposobów — w tym np. ze starej wersji iTunesa. Ja zdecydowałem się na wykorzystanie programu iMazing, którego główną funkcją jest robienie kopii zapasowych telefonu. Oprócz tego program potrafi, i to w bezpłatnej wersji, pobierać odpowiednio podpisane pliki IPA prosto z serwerów Apple’a.
Dzięki temu rozwiązaniu przetestowałem dziesiątki aplikacji z iPhone’a i iPada na Maku mini.
Na stałe zostawiłem sobie jedynie pięć takich aplikacji, ale znacząco podniosły one mój komfort życia — są to konkretnie Facebook, Instagram, Trello, Kindle oraz iComics. Co ciekawe, żadnej z nich nie da się pobrać z Mac App Store’a i wszystkie musiałem pobrać ręcznie z wykorzystaniem iMazingu, a w dodatku aż dwie z nich nie pozwalają na zmianę rozmiaru okna. Na pierwszy ogień poszedł zaś u mnie Facebook.
Największy portal społecznościowy świata aż nie doczekał się oficjalnej aplikacji na macOS. Do tej pory korzystałem z przypiętej karty w przeglądarce, ale dzięki wersji rodem z iPadOS-a mogę wreszcie odbierać powiadomienia na komputerze. Niestety system domyślnie instaluje wersję z tabletu, która z jakiegoś powodu Dark Mode’a nie wspiera, instalacji wersji z iPhone’a wymusić się nie da.
Na plus zaliczam możliwość dowolnego zmiany rozmiaru okna Facebooka, czego nie można powiedzieć o Instagramie.
Facebook co prawda nie został przystosowany do panoramicznych proporcji 16:9 i na pełnym ekranie ma ogromne białe pasy po bokach kolumny treści, ale dzięki temu można go rozciągnąć tak, jak nam pasuje. Instagram z kolei dostępny jest jedynie w wersji iPhone’owej, co oznacza, że ma wielkość jedynie 512 na 288 punktów przy proporcjach 16:9, czyli rodem ze starych telefonów z Touch ID, sprzed ery Face ID.
Przy renderowaniu interfejsu macOS-a w rozdzielczości 2560 na 1440 punktów program z iOS-a bez wersji iPadowej zajmuje tym jedynie kilka procent powierzchni i nie da się tego w żaden sposób zmienić. Ogromna szkoda, że Apple nie zdecydował się na opcję wymuszenia proporcji 19,5:9 z nowszych iPhone’ów lub przeskalowania interfejsu aplikacji bez zmian jego proporcji, chociażby dwukrotnego, jak na tabletach.
Mimo to z tego maciupeńkiego Instagrama korzystam, bo dzięki temu mogę z komputera odbierać powiadomienia i… dodawać nowe Stories.
Oprócz tego wgrałem mobilne Trello, chociaż w Mac App Storze dostępna jest jego klasyczna wersja. Zrobiłem to z jednego powodu: dla ciemnego motywu. Twórcy desktopowej wersji korzystają z frameworku Electron, czyli robią w uproszczeniu nakładkę na stronę internetową. Support mówi zaś wprost, że deweloperzy nie planują wprowadzania w witrynie Dark Mode’a, a tym samym nie będzie go również w aplikacji na komputery Mac.
Na przykładzie Trello mogłem sprawdzić, jak wypada mobilna wersja aplikacji w porównaniu do tej destkopowej i odkryłem kilka różnic. Największą z nich, co potwierdziłem zresztą później na kilku innych przykładach, jest to, iż program rodem z iPada na komputerach z macOS ma o rząd wielkości mniejszy font. Analogiczne elementy interfejsu — w tym przypadku kafelki z zadaniami — również są nieco mniejsze.
Poza tym wszystko działa tak, jak można byłoby tego oczekiwać.
Niektóre funkcje realizuję teraz po prostu nieco inaczej, ale w zasadzie to doceniam spójność pomiędzy wersją tabletową Trello używana na komputerze z w zasadzie tym samym Trello na iPadzie i iPhonie. Wcześniej te wersje się od siebie nieco różniły. Program z iPadOS-a na macOS-ie bez problemu obsługuje się przy tym myszą — co zawdzięczamy pewnie temu, że Apple od kilku miesięcy natywnie wspiera w sprzętach mobilnych myszy i gładziki.
Nie w każdym przypadku jest jednak tak różowo. Miałem nadzieję, że mobilny Slack sprawdzi się równie dobrze, co Trello, ale w tym przypadku pozostałem przy wersji desktopowej. Ta co prawda ona nie respektuje w pełni systemowego trybu Nie przeszkadzać (od lat wysyła dźwięki powiadomień po jego aktywacji…), ale za to mobilna wersja nie pozwala na drag-and-drop świeżo wykonanych zrzutów ekranu i nie ma trzeciej kolumny.
Zamiast tego wgrałem na Maka dwa programy do czytania.
Pierwszym z nich jest… Kindle. W wersji mobilnej pozwala pobierać z chmury książki dodane do konta użytkownika pochodzące z innych księgarni, czego wersja na desktopy nie potrafi. Aplikacja wspiera też zmianę rozmiaru okna, wyświetla dwie strony obok siebie i można przerzucać je palcami. Do minusów zaliczam przy tym niestety fakt, że przy pierwszym pobraniu niektórych książek program potrafił się zawiesić, a nawigacja myszą bywa… uciążliwa.
Drugą pozycją z podobnej kategorii jest płatny program do czytania komiksów w formatach CBZ i CBR. iComics, bo o nim mowa, niestety długo u mnie raczej nie posiedzi — program nie pozwala na zmianę rozmiaru okna, a jedynie zmianę układu z poziomego na pionowy. Jeśli zapowiadana od dawna nowa wersja się prędko nie pojawi, to albo wrócę do makowego DrawnStrips Readera, albo przesiądę się na każdej platformie na konkurencyjne Panels.
Pobrałem też na chwilę kilka innych programów tylko po to, by… podmienić w wersjach desktopowych ikonki na nowsze.
Wspomniany wcześniej Slack, a także wykorzystywane przeze mnie aplikacje Wordpress, PS Remote Play, Shazam i Speedtest cały czas lepiej sprawdzają się w wersji klasycznej, ale jednocześnie ich twórcy nadal nie przygotowali aktualizacji ikon. Na szczęście wystarczy zainstalować daną aplikację mobilną, a potem zaznaczyć ją oraz jej desktopowy odpowiednik w Finderze i wcisnąć kombinację klawiszy Cmd-I.
Po wyskoczeniu dwóch wyskakujących okien z informacjami na temat tych aplikacji wystarczy zaznaczyć jedną ikonę w lewym górnym rogu, wcisnąć klawisze Cmd-C, a następnie zaznaczyć analogiczną ikonkę w drugim okienku i wcisnąć Cmd-V. Niestety proces ten trzeba powtarzać niestety po każdej aktualizacji desktopowego programu, ale mam nadzieję, że za kilka miesięcy nie będę o tym musiał już myśleć.
Mam też nadzieję, że błędy uda się wyeliminować i pojawią się kolejne programy, które okażą się przydatne.
Na kilkadziesiąt sprawdzonych przeze mnie programów zaledwie kilka jest faktycznie użytecznych, a i w ich przypadku pojawiają się problemy. Mimo to już teraz sporo rzeczy zaskoczyło mnie na plus. Procentuje unifikacja API, a programy mobilne potrafią już teraz zmieniać motyw automatycznie, a także dobrać się do biblioteki zdjęć, danych z chmury oraz dysku, informacji lokalizacji itp. na zupełnie nowej dla siebie platformie.
Natywne wsparcie dla aplikacji mobilnych na komputerach z procesorami o architekturze ARM wygląda przy tym na przeciwieństwo Catalysta, który dużo obiecywał, a mało dał. Doceniam też sposób, w jaki Apple w locie „tłumaczy” kliknięcia myszą na interfejs dotykowy — firma przygotowała zresztą specjalny tryb alternatywnego sterowania, który w niektórych przypadkach może być wygodniejszy od klasycznego.
Obawiam się tylko, że programiści mogą podnieść larum, iż ich soft w wersji iPadowej da się w prosty sposób wgrać na Maki z pominięciem sklepu.
Apple może w każdej chwili zablokować opcję wgrywania aplikacji z plików IPA z pominięciem Mac App Store’u, by nie narażać się na gniew swoich partnerów — a ci partnerzy mogą sami wprowadzić do swoich programów błędy, które nie pozwolą ich odpalić na desktopie. Mam jednak nadzieję, że zamiast tego zastanowią się, co warto poprawić, by jednym sumptem oferować lepsze oprogramowanie na smartfonach, tabletach i komputerach Apple’a jednocześnie.
Jak na razie jednak trzeba pamiętać, że aplikacje z iPhone’a i iPada na komputerach to nisza w niszy dla geeków i nerdów. Ręczne wyciąganie plików IPA przez iMazing jest mało eleganckie, a o aktualizacji aplikacji trzeba pamiętać. No ale kto wiem — może doczekamy się jakiegoś Mac Crack Store’a, który zajmowałby się tym wszystkim sam? Opakowanie istniejących funkcji w inny interfejs to nie jest w końcu rocket science…
Z której strony zresztą nie patrzeć, potencjał jest tu ogromny — jak już Maki z Intelem umrą śmiercią naturalną, aplikacje mobilne na desktopie mogą być tymi domyślnymi. Przyznam też, że nie przypuszczałem, że zajaram się w takim stopniu nowymi technologiami nie za sprawą smartfonów i konsol do gier, tylko komputera stacjonarnego. Takiego powiewu świeżości nam bardzo brakowało i z ekscytacją patrzę w przyszłość.