Mac mini z procesorem M1, czyli stacjonarka z ARM - pierwsze wrażenia
Dotarł do mnie wreszcie nowy Mac mini z procesorem Apple M1. Sprawdziłem, jak radzi sobie z pracą biurową i jakie faktycznie aplikacje z iPada można na nim zainstalować.
Komputery z procesorami Apple M1 trafiły w tym tygodniu do pierwszych klientów. Jedną z tych maszyn (konkretnie MacBooka Pro 13” z 8 GB RAM-u) od kilku dni testuje Marcin Połowianiuk, który jest naszym nadwornym specem od foto i wideo. Dzięki temu wiemy, jak nowy układ sprawdza się nie tylko w benchmarkach, ale również podczas pracy z programami Final Cut Pro i Lightroom.
Fakt, iż Marcin nowym komputerem jest na tyle oczarowany, że anulował swoje zamówienie na wymarzonego iMaca na rzecz komputera przenośnego, nieco mnie uspokoił — sam w końcu wiedziony impulsem zamówiłem zaraz po tegorocznej konferencji jeden z nowych sprzętów. W moim przypadku padło na pierwszy stacjonarny komputer z Apple M1 w ofercie firmy.
Mac mini (late-2020) z Apple M1 i praca biurowa
Na co dzień nie zajmuje się obróbką filmów ani zdjęć, tylko pisaniem, ale uznałem, że lepiej dmuchać na zimne. Tuż po zakończeniu konferencji zamówiłem model z dyskiem o pojemności 256 GB i 16 GB RAM. Komputer zmieniłem przede wszystkim z… ciekawości. Jestem early-adopterem, a ARM w komputerach Apple’a to pierwszy powiew świeżości na skostniałym rynku od lat.
Co prawda 1000 zł dopłaty podnoszące cenę z 3699 zł na 4699 zł za 8 GB pamięci operacyjnej boli mnie nawet teraz, no ale do tej pory miałem Maka mini z 2018 r. w wersji z układem Intel Core i3, dyskiem 128 GB i 16 GB RAM-u. Głupio byłoby w nowym komputerze mieć tej pamięci dwukrotnie mniej, tym bardziej że do tego modelu RAM-u nie da się już dołożyć na własną rękę.
Pod moją szafką RTV wylądowały w tym miesiącu Xbox Series X oraz PlayStation 5, ale oba te sprzęty dziś poszły na chwilę w odstawkę. Od rana instaluję programy w wersji uniwersalnej oraz te emulowane przez Rosettę 2, testuję aplikacje z iOS-a/iPadOS-a, a w tle odtwarzam swoje pliki i z doskoku ręcznie modyfikuje preferencje, bo zdecydowałem się skonfigurować komputer od zera.
Nowy sprzęt mnie przy tym, tak po prostu, jara — ale nie za sprawą wyglądu, który urzekł mnie w nowym iPhonie 12 Pro Max. Mac mini tak na dobrą sprawę jest identyczny jak poprzednik. Ma te same gabaryty, a różni się od niego tylko… liczbą portów. Co smutne — na minus! Sprzęty z chipami M1 mają jedynie po dwa gniazda USB-C, podczas gdy poprzedni Mac mini miał ich dwukrotnie więcej.
Musiałem podpiąć stację dokującą od telefonu do USB-A, z którego telefon wolniej się ładuje.
Oprócz tego Apple zdecydował się na nowy kolor, ale jest tu pewien minus. O ile MacBooki Air i MacBooki Pro można kupić w wersji zarówno Silver, jak i Space Grey, tak w przypadku stacjonarnego miniacza są one powiązane z architekturą procesora. Ten stary, intelowski wariant ma obudowę Space Grey, a ten z chipem ARM jest tylko srebrny (i nie pasuje mi do podstawki pod monitor).
Mimo to kompletnie nie żałuję, bo nieco wolniejsze ładowanie telefonu i inny kolor obudowy to naprawdę mała cena za to, jak Mac mini z M1 działa — a co tu dużo mówić, ten komputer w porównaniu do swojego poprzednika zasuwa jak rakieta. Byłem pod dużym wrażeniem tempa uruchamiania programów, bo co innego o tym czytać i to oglądać, a co innego tej płynności doświadczyć.
Są w tym wszystkim jednak dwie łyżki dziegciu.
Z jednej strony jestem oczarowany tym, w jaki sposób Apple sobie poradził z przeniesieniem całego systemu operacyjnego na nową architekturę, ale z drugiej nie ma co patrzeć na to przez różowe okulary. Są pewne obszary, w których oczekiwałbym od firmy rychłej poprawy. Tymczasem tu taż, tak samo, jak w macOS są pewne bolączki, których zmiana architektury nie rozwiązała.
Mam przy tym wrażenie, iż recenzenci skupiają się teraz na benchmarkach oraz oprogramowaniu do obróbki zdjęć i filmów, ale zapominają, że nowe komputery kierowane są tak naprawdę do tzw. prosumerów. W ich przypadkach istotne jest również to, jak sprzęt radzi sobie z renderem 4K i eksportem obrobionych zdjęć z lustrzanki, ale też to, jaka jest jego kultura pracy.
W moim nowym Maku mini aż czuć, że coś pod maską chrupie i łupie — oczywiście metaforycznie.
Komputery jest bezgłośny i w ogóle się nie nagrzewa, za to takie pierwsze wrażenie tej niesamowitej płynności gdzieś się ulotniło — i wraca dopiero po restarcie. Najwidoczniej pomimo przejścia na architekturę ARM system macOS jak zawsze musi sobie poindeksować od nowa wszystkie pobrane z chmury dane, a dopiero po dwóch dniach procesy analizujące zdjęcia, które pożerały naprawdę sporo zasobów, się uspokoiły.
W moim przypadku po zalogowaniu na konto iCloud system zaczął pobierać gigabajty plików tekstowych oraz grafik z iCloud Drive, a także zaczął mielić ważącą na serwerze blisko 300 GB bibliotekę zdjęć i filmów w ramach usługi iCloud Photos. Działające w tle najróżniejsze procesy analizowały dane, co może nie zarzynało komputera, ale zabierało mu na pierwszym naszym spotkaniu sporo magii.
Zanim będę mógł obiektywnie ocenić wydajność kompa podczas pracy biurowej, minie pewnie kilka dni.
Nieco pociesza fakt, iż mój poprzedni Mac mini po aktualizacji do macOS Big Sur (dodajmy jednak dla porządku, że w wersji beta, co mogło mieć na to wpływ) ledwo zipał przez pierwsze dwa dni. Dopiero po „ułożeniu się” danych mogłem na nim normalnie pracować. Tutaj również po dwóch dniach sytuacja się poprawiła, aczkolwiek muszę przyznać, że trochę to wszystko popsuło dobre pierwsze wrażenie.
Oprócz tego będę z pewnością sprawdzał kwestię rozdzielczości. Oba moje poprzednie komputery, czyli wspomniany Mac mini oraz 13-calowy MacBook Pro (2017), nie radziły sobie ze skalowaniem interfejsu, aby wyglądał na monitorze 4K tak jak na Maku 5K, gdyż wymagało to renderowania obrazu w rozdzielczości 5120 na 2880 pikseli i skalowania go w locie do 3840 na 2160 pikseli.
Wygląda na to, że Mac mini z Apple M1 ze skalowaniem interfejsu radzi sobie bez większego problemu.
Po przełączeniu trybu skalowania na taki, który wyświetla więcej treści na ekranie, wreszcie nie widzę spadków płynności animacji. Na razie jednak wróciłem do rozdzielczości 4K z interfejsem 1080p, żeby na start ustawić swoje okna tak, jak na poprzednim komputerze. Dopiero jak znajdę nieco czasu, to będę eksperymentował z innym układem wirtualnych pulpitów.
Na ten moment bardziej ciekawiła mnie kwestia samego działania aplikacji oraz ich wydajności — jak sprawują się te, które pisano z myślą o procesorach ARM, oraz te, które uruchamiane są z użyciem Rosetty 2. Do tego przetestowałem kilkadziesiąt aplikacji prosto z urządzeń mobilnych, które mogą być uruchamiane natywne. Efekty były… różne.
Jak sprawują się aplikacje na Maku mini z M1?
W przypadku programów natywnych nie mam żadnych zastrzeżeń — uruchamiają się błyskawicznie na czele z Safari, które ładuje strony momentalnie. Podobnie ma się sprawa z Kalendarzem, Zdjęciami, TV, Muzyką itp. Aplikacje uruchamiane w trybie Rosetta potrafią się z kolei uruchamiać nawet kilka-kilkanaście sekund, aczkolwiek następnym razem trwa to już dużo mniej.
Jestem miło zaskoczony tym, jak działają na komputerze z procesorem ARM aplikacji pisane na procesory Intela. Plotki o tym, że Office uruchamia się 20 sekund, okazały się przesadzone, bo trwa to nieco krócej, a w dodatku opóźnienie jest widoczne tylko za pierwszym uruchomieniem tej aplikacji. W dodatku wiele programów firm trzecich już teraz nie wymaga stosowania Rosetty 2.
Mnie najbardziej cieszy natywne wsparcie ARM w trzech programach:
- Magnet — narzędzie do rozmieszczania okien a la funkcja Aero Snap z Windowsa, które zastąpiło mi Cincha;
- iA Writer — edytor tekstowy markdown, w którym od lat powstają wszystkie moje teksty;
- Reeder 5 — mój ulubiony czytnik RSS-ów, drugie z podstawowych narzędzi w mojej pracy.
Nie zainstalowałem na nowym komputerze co prawda jeszcze wszystkich programów, które używałem na starym sprzęcie, ale już teraz widzę, że w niektórych z dość istotnych programów wersji ARM zabrakło. Wśród nich są niestety Slack i Trello, kolejne dwa bardzo istotne dla mnie narzędzia. Natywnej wersji na nowe komputery Apple’a nie ma też Messenger od Facebooka oraz… apple’owy Shazam.
A co z tymi aplikacjami z iPhone’a i iPada w systemie macOS Big Sur?
Z początku bardzo się ucieszyłem, że aplikacje mobilne można uruchamiać na komputerach Apple’a z procesorami ARM natywnie, a w dodatku to rozwiązanie typu opt-out, a nie opt-in, a więc domyślnie każda smartfonowa i tabletowa aplikacja powinna być dostępna. Liczyłem po cicho na to, że deweloperzy nie będą się trudzić z wyłączaniem tej opcji no i… przeliczyłem się.
Aplikacji mobilnych przypisanych do swojego konta, które mogę pobrać, mam mnóstwo, ale takich faktycznie przydatnych jest tu niestety na lekarstwo. Z listy, którą układałem sobie w głowie, nie ostało się chyba nic — ani Netflix i inne globalne serwisy VOD, ani Comixology i inne programy do czytania książek komiksów, ani Facebook i inne serwisy społecznościowe.
Pierwszy jednak raz w życiu cieszę się, że polscy deweloperzy są opieszali.
Jak globalne firmy rozwijające oprogramowanie na smartfony i tablety w wielu przypadkach już zdążyły porezygnować z obecności w Mac App Storze, tak używane przeze mnie aplikacje z Polski są w większości przypadków dostępne (przynajmniej jeszcze). Niestety jakość programów tego typu, które na nowym Maku z M1 zainstalować można, jest… no w najlepszym razie dyskusyjna.
Zdarzają się co prawda perełki, takie jak InPost, który działa poprawnie i można go dowolnie skalować, ale w wielu innych rozjeżdża się interfejs, a inne są dostępne jedynie w oknach. Takim oknom nie można zaś dowolnie zmienić rozmiaru, a zielony przycisk w lewym górnym rogu służy jedynie do zmiany orientacji z poziomej na pionową (a czasem i tego brakuje).
W rezultacie Ipla i Player.pl niby są dostępne, ale i tak nie da się w nich oglądać filmów i seriali na pełnym ekranie.
Doceniam jednak, ile pracy Apple wykonał, by aplikacje korzystające z systemowych kontrolek, a nie w pełni autorskich rozwiązań, działały out-of-the-box. W wielu z nich już teraz działa scrollowanie, wprowadzanie tekstu, powiadomienia, dostęp do modułu Bluetooth itp. Mam nadzieję, że wreszcie przekona do programistów, by nie wyważali już więcej otwartych drzwi.
W aplikacjach rodem z iPhone’a i iPada na macOS widzę ogromny potencjał, ale to raczej perspektywa lat, a nie miesięcy, zanim programiści zaczną się tym interesować. Ciekawe też, którą stronę pójdą deweloperzy takich usług jak Slack czy Trello — czy docelowo postawią na ARM-ową natywną aplikację pisaną na bazie wersji intelowskiej, czy też spróbują dopakować wersję iPadową?
Tego na razie nie wiemy, ale jak na razie nie mam jednak żadnych wątpliwości, iż zmiana komputera na taki z chipem M1 tylko po to, by instalować na nim aplikacje mobilne, nie ma, przynajmniej jeszcze, sensu. Jeśli jednak ciekawi Was, czy jakaś konkretna aplikacja jest dostępna, czy nie, to dajcie znać w komentarzach. Te bezpłatne postaram się też sprawdzić w praktyce!