Terabajt w kieszeni. WD My Passport SSD 2020 - recenzja
Im szybciej kurczy się wolna przestrzeń na dysku mojego MacBooka, tym intensywniej szukam jak najlepszego rozwiązania, by ją powiększyć. I chyba właśnie je znalazłem.
Przechowywanie danych po zakończeniu pracy nad projektem to pestka. Wystarczy tani HDD, najzwyklejszy NAS czy dostęp do chmury, żeby ogarnąć temat archiwizacji. Nieco trudniej jest z zarządzaniem bieżącymi projektami, zwłaszcza gdy jest ich tak dużo, że ledwo wystarcza miejsca na wbudowanym nośniku w laptopie.
Gdy kupowałem MacBooka Pro 16 nie spodziewałem się, jak szybko 1 TB przestrzeni przestanie mi wystarczać. Zwłaszcza gdy zdarza mi się montować kilka projektów wideo naraz, wolnych gigabajtów ubywa w zastraszającym tempie.
Do niedawna w celu poszerzenia aktywnej przestrzeni dyskowej używałem dysku WD My Passport SSD, który kupiłem dwa lata temu. To świetne rozwiązanie, ale odkąd mój program do edycji wideo jest zoptymalizowany tak dobrze, że mogę montować 4K bez korzystania z Proxy, prędkość dysku na poziomie 500 MB/s zwyczajnie przestała wystarczać.
Rozwiązanie idealne tego problemu testowałem niedawno w formie napędu G-Drive Mobile Pro SSD, który rozwija prędkość bliską tej, jaką dysponuje wewnętrzny nośnik w MacBooku Pro. Niestety G-Drive leży poza moim zasięgiem finansowym.
Na horyzoncie pojawiła się jednak nowa wersja WD My Passport SSD i po kilku tygodniach testów widzę już, że to rozwiązanie w sam raz.
Nowy WD My Passport SSD wizualnie w ogóle nie przypomina starej wersji.
Poprzedni dysk wykonano z tworzywa sztucznego, co dawało mu ultra-lekką masę, a całość była odporna na wstrząsy i upadki. Plastik jednak dość kiepsko zniósł próbę czasu - blisko dwa lata intensywnego użytkowania sprawiły, że obudowa skrzypi w dotyku, a port USB jest poluzowany i czasem nie łączy się z przewodem.
W nowym modelu taki problem nie będzie miał miejsca, gdyż jego obudowa wykonana jest z metalu i robi naprawdę solidne wrażenie. Nadal jest też odporna na wstrząsy i drgania, jak również upadek z wysokości nawet 2 metrów.
Konstrukcja jest przy tym nieco większa od poprzednika. Dysk mierzy 100,08 x 55,12 x 8,89 mm, więc choć nieznacznie urósł od poprzedniej generacji, tak nadal bez problemu mieści się w kieszeni spodni, o torbach fotograficznych nie wspominając. Ba, udało mi się go wcisnąć nawet do smukłego portfela Manumi.
Jeśli dysk może się podobać, to muszę powiedzieć, że ten dysk naprawdę mi się podoba. Dostępny jest w czterech kolorach i świetnie obrazuje, jak długą drogę przeszły dyski WD My Passport. Korzystam z nich nieprzerwanie od pierwszej generacji, która ukazała się w 2009 r. Do dziś gdzieś mam poszarzałą ze starości, plastikową obudowę z dyskiem HDD, która - choć funkcjonalna - nie była wielką pięknością. Podobnie jak kolejna generacja, która była po prostu funkcjonalnym narzędziem, nie eleganckim akcesorium. Dopiero w 2016 r. seria WD My Passport zrobiła się naprawdę elegancka, czego zwieńczeniem był WD My Passport SSD, którego nabyłem tuż po premierze, podobnie jak kilka wersji HDD o nowym wzornictwie, na których przechowuję lokalne pliki w ramach drugiego stopnia backupu.
Nowy WD My Passport SSD to najładniejsze jak dotąd wcielenie dysków z serii i mam nadzieję, że dyski HDD rychło przejmą jego design, bo na starych pomału kończy mi się miejsce.
Podobnie jak było z poprzednią wersją, także tutaj w zestawie znajdziemy króciutki kabel USB-C oraz adapter USB-C do USB-A. Miło by było, gdyby do zestawu dołączano jeszcze jeden, dłuższy przewód, bo czasem trudno jest podłączyć dysk mając do dyspozycji raptem 10 cm kabla.
Największa nowość w WD My Passport SSD to prędkość.
Poprzedni My Passport SSD pracował z szybkością sięgającą około 500 MB/s. Nowy My Passport SSD jest dwukrotnie szybszy, dzięki zastosowaniu nośnika NVMe i nowej generacji portu USB 3.2 gen. 2.
Według wskazań producenta WD My Passport SSD powinien osiągać 1050 MB/s w odczycie i do 1000 MB/s w zapisie. Takie prędkości uzyskać można jednak tylko podłączając dysk do portu USB 3.2 gen. 2, którym niestety nie dysponuję w żadnym komputerze, który mam pod ręką. Po podłączeniu do portu Thunderbolt 3 w MacBooku Pro 16 lub ZenBooku Pro Duo udawało mi się jednak uzyskać prędkości około 950 MB/s w zapisie i odczycie.
A to już wystarczająca prędkość, by móc pracować na plikach wideo z Sony A7III/rIII, nawet nagrywanych w profilu HLG i nie korzystać z proxy. Oczywiście czuć różnicę w prędkości odczytu względem dedykowanego napędu Thunderbolt 3, ale czuć też ogromny przyrost prędkości względem poprzedniej generacji WD My Passport SSD.
Jedyny obiektywny minus tego napędu to jego metalowa konstrukcja, która bardzo się nagrzewa przy długotrwałej pracy. Dysk po kilku godzinach montażu robi się gorący w dotyku, a jego prędkość spada do około 900 MB/s. Ani razu nie miałem jednak żadnych problemów z połączeniem ani spadku prędkości na tyle dotkliwego, by wpłynął on na pracę nad projektem. Gorąca obudowa to cena, jaką płacimy za smukły, elegancki design i kompaktowe wymiary.
Cena? Zupełnie w porządku.
Tak jak G-Drive Mobile Pro SSD leży kompletnie poza moim zasięgiem, tak WD My Passport SSD leży w zasięgu większości entuzjastów i chyba każdego profesjonalnego fotografa czy filmowca.
Nowe dyski nie są jeszcze oficjalnie dostępne w sprzedaży i nie znam ich cen w złotówkach w chwili pisania tego tekstu. Jednak w przedsprzedaży na stronie producenta, przeliczając z euro, wariant 500 GB kosztuje około 700 zł, wariant 1 TB około 1150 zł, a wariant 2 TB około 1970 zł. To ceny bardzo zbliżone do produktów konkurencji i jednocześnie kwoty, które nie odstraszą potencjalnych nabywców.
Czy warto więc kupić nową wersję WD My Passport SSD? Jak najbardziej. Z tym tylko zastrzeżeniem, że aby wykorzystać pełnię jej potencjału konieczny jest komputer ze złączem Thunderbolt 3 lub nowym USB 3.2 gen. 2, którego na razie nie ma zbyt wiele maszyn.