Sprzedałem gandalfa, bagiety sfiskały mnie pod hajzą. Świat w Drug Dealer Simulator nie daje mi spokoju
Widok z okna? Jak nic szare polskie osiedle lat 90. Twórcy gry palą Jana i mówią: witamy w USA. Myślą chyba, że od tego habadżudżu tak spuchły oczy, że nie widzę smartfonu marki Siemasonix i rosyjskiej kuchenki mikrofalowej. Świat w polskiej grze Drug Dealer Simulator jest fascynujący, nawet bez jarania kopru. Jakby ktoś zderzył PRL-owskie blokowisko z kamperem Waltera White'a.
Ta architektoniczna zimna wojna wschodu z zachodem zafascynowała mnie na całego. Oto bowiem polskie studio Byterunners stworzyło za pieniądze MovieGames wątpliwą moralnie produkcję o wszystko-mówiącym tytule Drug Dealer Simulator. Głośność i nośność produkcji, połączona z tzw. Youtube Factorem sprawiła, że sprzedaż polskiego tytułu eksplodowała. Pieniądze wydane na produkcję odzyskano w JEDEN dzień. Potem już tylko zysk, zysk, zysk. Może nie na czysto, bo zespół dalej rozwija i ulepsza produkcję, ale sukces finansowy jest niepodważalny.
Sprzedaż civika to zabawa dosyć monotonna, ale gra zafascynowała mnie w dwóch innych obszarach.
Po pierwsze, stół alchemika. Początkowo mechanika porcjowania i pakowania zielonego wydawała się utrudnieniem nadmiernie spowalniającym rozgrywkę. Później do gry trafiły inne specjały z menu meksykańskiego kartelu. Stół zaczął uginać się od specyfików, słoików oraz narzędzi. I chociaż obywatel ze mnie wzorowy, przez pasy tylko na zielonym, a na kolędę otwieram księdzu drzwi, tak zabawa w mieszanie, gotowanie i dzielnie produktu zaczęła mnie wciągać na całego. Zwłaszcza, gdy pojawia się możliwość kantowania i tworzenia autorskich specyfików.
Po drugie, zwiedzanie miasta. Bo co to za wyjątkowe miejsce! Przez kilka pierwszych minut dacie sobie rękę obciąć, że jesteście gdzieś w Polsce. Wpływ smutnej, szarej, prostej architektury po dziś dzień krzywdzącej nasz kraj był dla mnie oczywisty. Aż tutaj pokonuję kilka ulic, dochodzę do krawędzi mapy i co widzę za ogrodzeniem? Pustynia. Błędów? Chechło? Wtem twórcy szepczą do ucha: Wiesz, to tak jakby… jest w USA.
Świat gry w Drug Dealer Simulator to fascynująca przestrzeń. Uwielbiam ją zwiedzać.
W jakiej innej grze wideo wyjście z mieszkania na klatkę schodową nagradza cię rustykalnym napisem Enjoy the kurwa view. A view jest tak szkaradny, że aż przepiękny. Zaraz po wyjściu w mieszkania wita mnie kilka szarych bloków mieszkalnych. Na pierwszy rzut oka lata 70. w PRL, technologia wielkiej płyty. Azbest aż szczypie w oczy. Nieodzownym elementem wystroju są kraty w oknach na parterze. Wystarczy obrót na pięcie i widzimy gigantyczny komin fabryczny, jakiego nie powstydziłaby się elektrownia Łaziska.
Wchodząc na jedno z blokowisk też jest swojsko. Na ścianach widać kwiecisty język polski. Pomyślano o dzieciach, zachowując masywne, zardzewiałe, metalowe huśtawki i karuzele. Bankowo pamiętają poprzedni ustrój. Wyposażenie tego bieda-placu zabaw nie spełnia żadnych unijnych norm bezpieczeństwa. Tak się jednak składa, że tutaj nikt za normami nie przepada. Dopełnieniem pejzażu jest obdarta drewniana ławka, jak nic przyciągnięta z parku miejskiego. Rysiek sam miał zrobić, ale po co robić, jak stała niezacementowana.
Przystaję przy przystanku, siłą wyrwanym z jakiejś zapyziałej dziury gdzieś pod Ełkiem. Napotkani przechodnie również budują klimat swojskości. W lokalnej modzie silnie dominuje szeleszczący ortalion i sportowy dres. Polskie imiona lub nazwiska kilku postaci NPC dodatkowo umacniają poczucie, że człowiek jest u siebie. Same białe twarze, żadna tam obczyzna.
Na ten socrealizm nałożono pomarańczowy filtr i kadry z Breaking Bad.
Oto bowiem wielka płyta zderza się z kaktusami i jałową, wypaloną słońcem ziemią. Nieopodal bloków zaczynają wyrastać niskie domki, kompletnie niewspółgrające z kolektywną myślą socjalistycznego zagospodarowania przestrzennego. Niby widzimy swojskiego gołębia, ale przysiada jednak na kamiennym masywie podobnym do scenerii z westernu. Jakby tego było mało, na stacji paliw można kupić same zagraniczne marki piwa.
Gros bilbordów i plakatów przekonuje, że jednak nie jesteśmy w Polsce. Dobitnie sugeruje to republikański materiał wyborczy, a także oferty nieruchomościowe na Florydzie. Aglomeracja z Drug Dealer Simulator jest jak sceneria z Breaking Bad, na środku której ktoś wkleił fragment Targówka. Trochę czysta, trochę modżajto. Kulturowo-architektoniczna sałatka, która nie śniła się nawet Hectorowi St. Johnowi.
Za tym przedziwnym miejscem kryje się historia, którą dopiero poznaję.
Czytając gazety i napisy na pomnikach okazuje się, że akcja Drug Dealer Simulatora jest osadzona w 2022 r. lub późniejszych latach. Niedaleka przyszłość Stanów Zjednoczonych maluje się w ciemnych barwach. Z jakiegoś powodu miasta zostały podzielone na sektory, z wielkimi betonowymi murami odgradzającymi ludzi. Patrole policji mają na sobie pełen rynsztunek, łącznie z hełmami i przyłbicami. Pomiędzy przejściami do sektorów ustawione są punkty kontrolne i bramki. Kwitnie przemyt towarów i ludzi kanałami, jak w okupowanej Warszawie. Do tego dochodzi godzina policyjna, niemal puste sklepowe półki i notoryczne przeszukania.
Co sprawiło, że Stany Zjednoczone przypominają totalitarne getto? Co wznieciło uliczne zamieszki, o których wspominają marmurowe miejskie płyty? Za oparami narkotykowego dymu kryje się ciekawa historia z autorytarną władzą w tle. Jestem cholernie ciekaw, czy ją odkryję. Mam co do tego wątpliwości, ale przecież chodzi o to, żeby za króliczkiem biec, nie żeby go łapać. Dlatego karmię oczy ciekawymi i wulgarnymi malunkami ściennymi, często i gęsto nawiązującymi do współczesnej popkultury. Świat w Drug Dealer Simulator jest cały na haju i nie potrzeba narkotyków, żeby poczuć irracjonalność tego miejsca.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.