Moc jest silna ze Star Wars Jedi: Fallen Order. 7 rzeczy, które mnie zaskoczyły
Jedi: Fallen Order trafiło dziś w nocy do sprzedaży, ale z nową grą w uniwersum Star Wars spędziłem sporo czasu jeszcze przed premierą. 7 rzeczy mnie totalnie zaskoczyło.
Na dobrą grę w odległej galaktyce, która stawia przede wszystkim na fabułę i rozgrywkę singleplayer, czekaliśmy latami. Electronic Arts przejęło przecież prawa do tej marki w świecie gier wideo już w 2013 r., ale do tej pory dostaliśmy jedynie kilka produkcji mobilnych oraz dwie części sieciowego Battlefronta. Innych gier z kategorii AAA próżno szukać.
W dodatku tylko druga część zrebootowanej serii Battlefront miała kampanię fabularną, a nie było to wcale gwiezdnowojenne Call of Duty. Na domiar złego jeden duży projekt w tym uniwersum został skasowany. To niepozorne Jedi: Fallen Order od Respawn Entertainment było naszą jedyną nadzieją. I na całe szczęście nie zawiodło wygórowanych oczekiwań.
1. Jedi: Fallen Order niczym Dark Souls
Opisanie gry Jedi: Fallen Order słowami „to takie Dark Souls, ale w świecie Gwiezdnych wojen” jest nieco krzywdzące, ale i tak sporo w tym prawdy. Tytuł przypomina też nieco najnowszego God of Wara z domieszką zagadek rodem z Tomb Raidera lub serii Uncharted. Twórcy z Respawn Entertainment zresztą od początku mówili, że ich gra to taka metroidvania. I to jest super!
Na wstępie trzeba tylko zaznaczyć, że Jedi: Fallen Order to nie jest gra akcji z otwartym światem a la Assassin’s Creed. Mapa to taki system rozbudowanych korytarzy z wieloma odnogami. Wraz z rozwojem fabuły gracz otrzymuje nowe umiejętności, które otwierają przed nim niedostępne wcześniej ścieżki w labiryncie. Pomiędzy kolejnymi segmentami otwierają się zaś skróty.
Nie da się w Star Wars Jedi: Fallen Order oczyścić mapy z wrogów.
Szturmowcy i potwory się odradzają za każdym razem, gdy gracz zginie lub odpocznie przy ognisku w obszarze medytacji. A robi się to dość często, bo to jedyny sposób na przywrócenie zdrowia i stimpaków stimów, dzięki którym towarzyszący nam Buddy (czyli droid BD-1) leczy bohatera. No i uwaga! Po śmierci gracz traci doświadczenie, a by je odzyskać, trzeba pokonać wroga, który nas powalił.
Walki są bardzo wymagające, ale gra ma kilka poziomów trudności. Dla masochistów, którzy lubią serię Dark Souls, przewidziano poziom Jedi Grand Master. Sam gram na poziomie Jedi Master i jest to sporym wyzwaniem, ale Szymon zaczął kampanię na poziomie Jedi Knight i bez większego wygrywał problemu pojedynki. Do tego jest jeszcze tzw. story mode dla osób, które męczyć się nie lubią.
2. Klimat jak z KOTOR-a i Jedi Outcast
Czy odradzający się rycerz Jedi i powracający na mapę szturmowcy po każdym odpoczynku mają sens z punktu widzenia realizmu? Nic a nic, ale to… nie przeszkadza. Nie w momencie, gdy czuję, że to taki powrót do czasów gier Knights of the Old Republic albo Jedi Outcast - nie pod względem rozgrywki, ale klimatu. Zapomniałem, że produkcje na licencji Star Wars mogą być tak wciągające!
Głównym bohaterem nowej produkcji Electronic Arts jest Cal Ketsis, czyli wykreowany na potrzeby tej opowieści młody chłopak wrażliwy na Moc, który przeżył Rozkaz 66. Ścigają go imperialni Inkwizytorzy. Nie są to Sithowie, ale również i oni posługują się Mocą oraz pomagają Imperatorowi i Vaderowi tropić niedobitków, którzy przetrwali Czystkę rozpoczętą po proklamacji Imperium.
Misją głównego bohatera jest odbudowanie Zakonu Jedi.
Cal nie dołącza jednak do Rebelii. Zamiast tego w towarzystwie droida oraz jedynie dwójki towarzyszy lata od planety do planety, gdzie szuka artefaktów oraz pradawnych świątyń - trochę jak Kyle Katarn z serii Jedi Knight i główni bohaterowie cyklu KoTOR. Jego misja jest, jak wiemy, skazana na porażkę (i z tym mam lekki zgrzyt), ale cieszy mnie, że działa na uboczu.
Doceniam też fakt, że Jedi: Fallen Order łączy się fabularnie z filmami i animacjami z cyklu Star Wars w niewielkim zakresie, ale te nawiązania są… po prostu fajne. Już na zwiastunach widzieliśmy, że w grze pojawi się Saw Gerrera, a w jednej ze świątyń widziałem malowidła, które przypominały motyw Ojca, Córki i Syna z Mortis. Takich smaczków jest zresztą dużo, dużo więcej.
3. Jak ta gra pięknie wygląda!
Jedi: Fallen Order wydaje Electronic Arts, ale tworzą ją deweloperzy z Respawn Entertainment, a to relatywnie małe studio, które w dodatku ma inne projekty. Obawiałem się, że pod względem oprawy graficznej gra będzie co najwyżej poprawna - a tu proszę. Gra jest śliczna, a ponieważ nie mamy tutaj otwartego świata, to twórcy dopieścili nie tylko scenografię, ale również grę świateł i cieni.
Podoba mi się też praca kamery. Bardzo często w delikatny sposób się przesuwa i sugeruje, w którym kierunku gracz powinien spojrzeć, żeby nie przegapić istotnego detalu. Oczywiście możemy też swobodnie poruszać prawym analogiem i oglądać świat z dowolnej strony, a chociaż zdarza się, że wyjedzie ona poza mapę i pojawią się jakieś artefakty, to dzieje się tak sporadycznie.
4. Potwory da się przeciąć na pół
Właścicielem praw do marki Star Wars jest Disney, więc nic dziwnego, iż wrogów nie da się pociąć na kawałki, tak jak było to możliwe w Jedi Outcast i Jedi Academy po wpisaniu odpowiedniej sekretnej komendy w terminalu. Okazuje się jednak, że tak jak na ludziach po mieczach świetlnych zostają tylko kolorowe blizny, tak z fauną można postępować w dużo bardziej brutalny sposób.
Szkoda tylko, że środowisko w Jedi: Fallen Order jest niemal niewrażliwe na miecz świetlny. Jedynie w wybranych przez twórców miejscach można przeciąć nim jakieś pionowe rury, by przejść do kolejnego pomieszczenia, a czasem świecące ostrze skosi trawę dookoła postaci - ale to tyle. Chociaż w filmach broń rycerzy Jedi przetnie każde drzwi, tak tutaj musimy szukać włącznika.
5. Brakuje za to podwójnego skoku
Gry z serii Star Wars przyzwyczaiły nas do tego, że Jedi są bardzo zwinni i potrafią skakać na dużo wyżej niż zwykli ludzie. Cal Ketsis - przynajmniej na początku - takiej zdolności jednak nie ma, jak i wielu innych. Długo mi zajęło przyzwyczajenie się do tego, że nie mogę wykonać dłuższego albo podwójnego skoku. I w sumie liczę trochę na to, że tę zdolność będzie się dało odblokować…
Trochę to bowiem trwa, ale bohater zdobywa kolejne umiejętności, w tym takie jak ikoniczne pchnięcie mocy. Niszczy nim np. skały, ale również i w tym przypadku trzeba pamiętać, że działa to wyłącznie w wybranych przez deweloperów lokalizacjach. Jeśli nie przewidzieli możliwości zniszczenia betonowej kolumny, to nie nie ma co próbować. Nie ruszy jej ani miecz świetlny, ani Moc.
6. Cieszy specjalna zdolność głównego bohatera
Jedi to nie tylko wojownicy. Są członkami istniejącego od tysiącleci Zakonu i wzorowani byli na mnichach. Gry wideo skupiają się zwykle na ich zdolnosciach ofensywnych, ale to tylko jedna strona medalu. Cal Ketsis dysponuje zdolnością, rzadką nawet wśród prominentnych przedstawicieli zakonu. Nazywa się ją psychometrią.
Dzięki tej zdolności Ketsis jest w stanie wyczuć tzw. echo Mocy po dotknięciu przedmiotu i dowiedzieć się czegoś na temat ludzi, którzy wcześniej się nim posługiwali. Innym znanym Jedi, który w znaczącym stopniu rozwinął podobną umiejętność, był Quinlan Vos. To była bardzo ważna postać w Expanded Universe - zwłaszcza w komiksach.
7. Brak craftingu i przyjemna customizacja
Współczesne gry wideo zmuszają gracza do tzw. craftingu. Trzeba zbierać wirtualne śmieci lub płacić za nie prawdziwe pieniądze, żeby odblokować nowe przedmioty - zarówno przydatne w grze, jak i te kosmetyczne. Rzadko kiedy sprawia to frajdę. Częściej jest to przykry obowiązek.
Na szczęście w Jedi: Fallen Order tego nie ma. Za odkrywanie sekretów dostaje się nie jakieś wydumane krysztaliki wymieniane potem na przedmioty, a zwykłe znajdźki. Są to np. szaty dla głównego bohatera, malowania dla statku i robota i części miecza świetlnego. Trafia się na nie, przynajmniej na początku, często.
Nie wkurzają, tylko cieszą - a to nie lada osiągnięcie.
A wiecie, co jest najlepsze? Nie ma tutaj mikrotransakcji. Żadnych. Skórek dla statku, droida oraz miecza świetlnego nie da się dokupić za prawdziwe pieniądze. Nie ma ich zbyt wiele ale wszystkie - no, nie licząc tych dodawanych do edycji Deluxe oraz do zamówień przedpremierowych, ale to już można wybaczyć - da się odblokować w toku rozgrywki.
Respawn Entertainment miało świetny plan. Firma zarabia sobie teraz na spokojnie pieniądze na skrzynkach ze skórkami w Apex Legends, czyli bezpłatną strzelaniną z gatunku battle royale na modłę Fortnite’a i PUBG, a moje dobre przeczucia się sprawdziły i ich gwiezdnowojenna gra jest taka, jak gracze oczekiwali. Chociażby z tego względu nie sposób nie docenić Jedi: Fallen Order.
Nowa gra jest dla uniwersum Star Wars tym, czym Spider-Man na PS4 był dla Marvela. Jej twórcy odnoszą się do gracza z szacunkiem i to produkcja od fanów dla fanów. Więcej przeczytacie na jej temat w recenzji Star Wars Jedi: Fallen Order, którą przygotował Szymon Radzewicz. Ja z kolei gorąco zachęcam do zabawy - i to nie tylko fanom Dark Souls oraz Gwiezdnych wojen.