Kapitalna promocja Tokio, ale takie sobie PvP - Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 - recenzja
Mijają lata, a Track & Field z 1983 r. pozostaje niepokonane jako najlepsza (chociaż nieoficjalna) gra olimpijska. Nie to, żeby Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 było złą produkcją. Wręcz przeciwnie - jestem pozytywnie zaskoczony tym, ile pracy włożono w kampanię dla jednego gracza.
Stworzyć kampanię fabularną w grze sportowej to nie taka łatwa sprawa. Producenci pięknie się na tym polu rozwinęli, patrząc na scenariusze nowych odsłon NBA 2K czy FIFY. Wciągająca przygoda sportowa to jednak wciąż wielkie wyzwanie dla dewelopera, z którego trudno wyjść zwycięsko. Twórcom Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 się to udało, chociaż sama gra na pewno nie jest idealna.
Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 cudownie miesza nadchodzące igrzyska z 1964 r.
Tokio to jedno z pięciu miast świata, które mają zaszczyt organizować igrzyska olimpijskie więcej niż jeden raz. W bardzo ciekawy, naprawdę kreatywny sposób podkreślają to twórcy gry wideo. Oto bowiem obok współczesnego Tokio 2020 istnieje dwuwymiarowy świat retro, do którego zostają wessani Mario, Sonic, Bowser i Dr. Eggman. Trójwymiarowe modele znanych i lubianych postaci zostają zamienione w oryginalne sprite’y z pierwszych gier o Soniku i Mario. Scenie 2D towarzyszy 8-bitowy dźwięk, a wspomnienia z NES-a odżywają.
Jednocześnie w trójwymiarowym świecie pozostali bohaterowie obu franczyz starają się wydostać swoich przyjaciół. Dochodzi do rywalizacji, która trwa w obu światach, wyrażona w postaci zróżnicowanych rozgrywek sportowych. Co świetne, kampania fabularna otrzymała własne niepowtarzalne aktywności o unikalnych mechanikach, jak wspinaczka na Tokio Tower czy wyścig z japońskim superszybkim pociągiem.
Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 odwala świetną robotę w promowaniu stolicy.
Gracz dostaje mapę miasta, po której może się niemal swobodnie poruszać. Co ważne, odwiedzamy nie tylko obiekty olimpijskie, ale również ważne tokijskie centra turystyczne. Jest tutaj doskonale znane skrzyżowanie Shibuya, przepiękny klasyczny dworzec Tōkyō oraz oczywiście Tokyo Skytree. Gra pokazuje wyłącznie prawdziwe obiekty zlokalizowane w stolicy Japonii, robiąc to naprawdę ładnie i okazale. Oczywiście jak na uproszczoną graficznie produkcję z Mario dla przenośnej konsoli.
Spacerując po Tokio można natknąć się na jedną z wielu kart z ciekawostkami. Te dotyczą Japonii, stolicy, igrzysk olimpijskich oraz postaci z franczyz Mario i Sonika. Wyselekcjonowane fakty są naprawdę ciekawe i zapadają w pamięci. Na sporcie znam się tyle co na fizyce kwantowej, ale czytanie o kolejnych obiektach i budynkach w Tokio było dla mnie ciekawą odskocznią od walki o złote medale.
Jako broszura turystyczna, Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 spisuje się doskonale. Człowiek naprawdę ma ochotę zobaczyć na żywo wszystkie atrakcje, które odkrył podczas rozgrywki. To kapitalne, że gra wideo może w tak ciekawy sposób promować prawdziwe miejsca, prawdziwą imprezę oraz prawdziwe zmagania. Dodatkową gratką jest możliwość porównania miasta z 1964 oraz 2019 roku. Nic tylko zwiedzać. Ten moduł wyszedł twórcom naprawdę, naprawdę dobrze.
Niestety, same zmagania nie dają już tyle frajdy co powinny.
Do gry zmieszczono 30 zróżnicowanych dyscyplin. W tym debiutujące na igrzyskach karate, a także kilka zmagań w oprawie retro. Dobór sportów jest bardzo dyskusyjny. Znalazło się tutaj miejsce dla piłki nożnej, rugby, surfowania czy deskorolki. Z drugiej strony próżno szukać takich klasyków jak siatkówka, skok o tyczce (!) czy podnoszenie ciężarów (!!). Czuć, że twórcy chcieli się otworzyć na nową generację. Cierpi na tym dinozaur zagrywający się w pierwsze Track & Field.
Oczywiście piłka nożna to tylko namiastka PES-a, a skateboard ma się nijak do rozgrywki z THPS-a. Można wręcz odnieść wrażenie, że im bardziej rozbudowana i wszechstronna dyscyplina, tym mniej czasu poświęcili jej producenci. Całe to poskramianie fal na desce do surfingu ma się nijak wobec klasycznego, prostego, dającego wiele radości biegu przez płotki. Czuć to zwłaszcza podczas rozgrywki co-op ze znajomymi. Nowe dyscypliny nie mają tego powera, a i wielu starszym go brakuje.
Powodem takiego stanu rzeczy może być sterowanie. W Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 mamy do wyboru aż trzy sposoby nawigacji: za pomocą klasycznego kontrolera i jego przycisków, za pomocą jednego Joy-Cona oraz dwóch Joy-Conów. Oznacza to, że większość z 30 dyscyplin jest obsługiwana zarówno manualnie, jak również przy użyciu gestów ruchowych. Na papierze brzmi to dobrze, ale w praktyce czuć, że twórcom zabrakło pomysłu. Kompletnie inaczej niż w Super Mario Party, gdzie każda ruchowa aktywność była instynktowna, zrozumiała, stosunkowo precyzyjna oraz przede wszystkim ciekawa.
Dyscypliny w Mario & Sonic at the Olympic Games rozgrywa się bardzo powierzchownie.
Konieczność wsparcia kontrolerów ruchowych sprawiła, że gra nie może wymagać na nas zbyt wielu komend w zbyt krótkim czasie. Inaczej sensory oszaleją. Dlatego przeskakując z Joy-Cona na pada ma się wrażenie ospałości. Dyscypliny zamieniają się w aktywności QTE, gdzie wciskamy odpowiedni przycisk w odpowiednim czasie. Nijak ma się to do czasów gier olimpijskich z Pegasusa czy PSX-a, gdzie trzeba było katować kontroler aż do bólu palców. Mario & Sonic jest znacznie wygodniejsze, ale też znacznie mniej angażujące.
Oczywiście pokonanie trójki znajomych w biegu na 100 metrów wciąż daje frajdę. Wątpię jednak, aby udało wam się znaleźć komplet znajomych chętnych do gry w Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020. Nie kiedy na Switchu jest tyle ciekawszych, pełniejszych gier kooperacyjnych. Super Mario Party, Diablo III, nawet Monopoly - wszystko nagle stawało się ciekawsze niż przygoda w wiosce olimpijskiej.
Nie mogę za to napisać złego słowa o organizacji rozgrywki za pomocą sieci. Jest tutaj wszystko, czego potrzeba. Możemy szukać rywali według dyscypliny albo założyć pokój na 2 - 4 graczy. Wtedy uczestnicy rozgrywki online głosują nad kolejną dyscypliną podobnie jak głosuje się nad następną trasą w Mario Kart 8 Deluxe. Do tego dochodzi lobby wyłącznie dla znajomych oraz podział na rozgrywki treningowe i rankingowe. Nasz ranking rośnie lub maleje z każdą rozgrywką, co odzwierciedla pula punktów. Miły dodatek, chociaż nic uzależniającego.
Trudno jest polecić Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 w pełnej cenie.
Jak pisałem wcześniej, nowy Mario & Sonic nie jest złą grą. Zadziwiająco rozbudowana i pomysłowa kampania gra na korzyść produktu, tak samo jak bogactwo dyscyplin. To jednak wciąż za mało, aby wytłumaczyć racjonalnie zakup poprawnego tytułu za 250 zł. Nie, kiedy na rynku istnieje o wiele bogatsze, o wiele ciekawsze Super Mario Party. Nie mam wątpliwości, że to jedna z lepszym olimpijskich odsłon jeża i hydraulika, lecz do poziomu klasyków Nintendo wciąż brakuje dwóch oczek.
Największe zalety:
- Zadziwiająco dobra kampania fabularna
- Dodatek w postaci retro igrzysk z 1964 r.
- Zabawa 4 znajomych na jednym ekranie
- Trzy rodzaje sterowania do wyboru
- Podstawowe, ale wystarczające narzędzia online
- Kapitalna promocja Tokio
Największe wady:
- Sterowanie najczęściej oparte o proste sekwencje QTE
- Nietypowy wybór dyscyplin sportowych
- Gra nie broni się zawartością w pełnej cenie
- Grafika odczuwalnie gorsza od innych trójwymiarowych przygód Mario dla Switcha
- Brak klimatu igrzysk, brak medalowej oprawy
Jedno nie podlega żadnej wątpliwości - Mario & Sonic at the Olympic Games Tokyo 2020 na pewno będzie lepsze niż oficjalna gra olimpijska z realistyczną oprawą. Dlatego jeśli planujecie zakup sportowej produkcji z okazji igrzysk w Tokio, lepiej i bezpieczniej sięgnąć po niebiesko-czerwony duet. Oczywiście o ile posiadacie Switcha.