DJI Mavic Mini - recenzja i opinie. Ten dron to latający smartfon
DJI Mavic Mini to dron przypominający smartfon. Jest banalnie prosty i intuicyjny w obsłudze. Jego aparat z pewnością nie jest najlepszy na rynku, ale większości użytkowników zupełnie wystarczy.
Praktycznie każdą recenzję nowego drona DJI zaczynam słowami, że to przełomowe urządzenie. Nie inaczej jest w przypadku Mavica Mini. Kiedy widzę, jak wiele udało się zmieścić w tak niewielkim dronie, jestem pełen podziwu dla DJI. Jednocześnie na wielu polach widać mocne cięcia, które sprawiają, że Mavic Mini nie jest tak dobrym dronem, jak mógłby być.
DJI Mavic Mini to obecnie najlepszy dron na rozpoczęcie przygody z lataniem.
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, a jednym z argumentów jest cena. Dron DJI Mavic Mini kosztuje 1799 zł w podstawowym zestawie z kontrolerem, a wersja Fly More Combo z dodatkowymi akumulatorami i kilkoma innymi bonusami kosztuje 2249 zł. Tym samym Mavic Mini to najtańszy prawdziwy dron DJI, pomijając zabawkowy model DJI/Ryze Tello.
W tej cenie dostajemy drona, który w pełni zasługuje na przynależność do rodziny Mavic. Pięć najważniejszych cech Mavica Mini to:
- najlepszy na rynku poziom kultury lotu, nieporównywalny do innych dronów w tym segmencie cenowym,
- rewelacyjne, stabilne i bardzo proste w obsłudze oprogramowanie,
- przyzwoita kamerka umieszczona na trójosiowym gimbalu,
- bardzo długi czas lotu na jednym ładowaniu,
- miniaturowe wymiary i bardzo niska masa, dzięki czemu Mavic Mini będzie świetnym dronem dla podróżników.
To wszystko sprawia, że DJI w przedziale cenowym do 1800 zł zmiótł konkurencję. W tej cenie żaden dron nie będzie ideałem i nie jest nim również Mavic Mini. Jest to jednak propozycja zdecydowanie warta swojej ceny.
Warto dopłacić do zestawu DJI Mavic Mini Fly More Combo.
Testowałem drona w edycji Fly More Combo, w skład której wchodzi wiele dodatków, na czele z trzema akumulatorami, ładowarką mogącą pełnić rolę powerbanku i bardzo praktyczną walizeczką. Do tego dostajemy kilka mniej istotnych akcesoriów, takich jak dodatkowe przewody, o kilka zapasowych śmigieł więcej i osłonki na śmigła, które przydadzą się początkującym.
W zestawie (zarówno podstawowym, jak i Fly More Combo) jest też kontroler, który jest uproszczoną wersją aparatury z Mavica Air.
Różnica cenowa między zestawem podstawowym DJI Mavic Mini a Fly More Combo to 450 zł, więc zestaw jest bardzo opłacalny. Koszt dwóch dodatkowych akumulatorów kupionych osobno to 500 zł, co już przewyższa cenę dopłaty do zestawu. A zestaw oferuje przecież jeszcze wiele dodatków, które w tym wypadku dostajemy za darmo.
Bardzo podoba mi się fakt, że walizeczka dołączona do zestawu mieści absolutnie wszystko: drona, kontroler, trzy akumulatory w ładowarce, zasilacz sieciowy i akcesoria (przewody, śmigła, zapasowe drążki). Jednocześnie rozmiar walizki jest dość duży w porównaniu do drona. Osobiście wolę w podróży rozwiązanie z Mavica Air, czyli świetny sztywny futerał na samego drona. Kontroler i ładowarki muszę co prawda schować osobno, ale dzięki temu mam większą swobodę w układaniu wszystkiego w torbie czy plecaku.
DJI Mavic Mini, czyli dron zaprojektowany przez księgowych.
Wiedziałem, że DJI Mavic Mini jest malutki, ale i tak zrobił na mnie wrażenie kiedy pierwszy raz zobaczyłem go na żywo. Dron wygląda jak miniaturowa kopia Mavica Pro, a w złożonej formie ma obrys mniejszy od smartfona. To robi duże wrażenie. Z kolei po rozłożeniu wymiary znacząco rosną, ponieważ ramiona są dość długie.
Niestety wyraźnie czuć dużo gorszą jakość wykonania niż w dronach Mavic Pro i Mavic Air. Prywatnie przez długi czas korzystałem z pierwszego Mavica Pro, a później z Aira, więc Mavic Mini zrobił na mnie fatalne wrażenie po wzięciu do ręki. Dron po ściśnięciu trzeszczy, a plastik użyty do jego wykonania jest niskiej jakości. Czuć, że jest cienki, a do tego ma nieprzyjemną, chropowatą fakturę.
Na każdym kroku widać, jak konstruktorzy DJI Mavic Mini walczyli o to, by utrzymać masę poniżej 250 g. Widać, że walka toczyła się o każdy gram. Przednie ramiona nie są w pełni plastikowe, bo na jednej ściance mają gumowe zaślepki chroniące przewody. Tylna klapka kryje akumulator, ale porty Micro USB i Micro SD są cały czas odkryte. Za gimbalem widać przewody i drukowane płytki. Śmigła są bardzo cienkie, a mocuje się je nie na szybkozłączki, lecz na śrubki, co jest dużym krokiem wstecz.
Tylko czy jakość wykonania jest w dronie tak istotna? Powiedzmy sobie wprost, jeśli coś pójdzie nie tak, nie ma większego znaczenia, czy latałeś Mavikiem Air, Pro, czy Mini. Jeśli wpadniesz z impetem w mur, albo spadniesz z wysokości 120 m, z drona po kraksie zostanie niewiele, nawet jeśli latałeś ciężkim modelem Pro.
Cel projektantów został osiągnięty. 250 g robi różnicę.
DJI Mavic Mini z akumulatorem waży 248 g. Do tego dochodzi 1 gram na kartę Micro SD i dzięki temu całość mieści się w limicie 250 g. To oznacza, że dron według prawa jest traktowany jak zabawka i nie trzeba go rejestrować w Stanach Zjednoczonych.
Analogiczne zasady prawne zostaną wdrożone w Unii Europejskiej w czerwcu 2020 r. Po tym czasie można będzie legalnie latać w mieście Mavikiem Mini (oczywiście respektując dodatkowe ograniczenia), zaś Mavica Air, Sparka i każdego większego drona najpewniej trzeba będzie zarejestrować.
Latanie Mavikiem Mini jest banalnie proste.
Składają się na to dwa czynniki. Po pierwsze, do obsługi drona służy zupełnie nowa aplikacja DJI Fly, która jest znacznie odchudzona względem DJI Go. Nowsza aplikacja wyświetla na ekranie znacznie mniej treści, choć nadal znajdziemy najpotrzebniejsze informacje. Interfejs wygląda następująco.
Kilka okienek można rozwinąć.
Ustawienia również są o wiele prostsze.
Największe cięcia dotyczyły kamery, o tym jednak dalej.
Po drugie, jak już wspomniałem, kultura lotu stoi na najwyższym poziomie. Pod tym względem dron w pełni zasługuje na przynależność do rodziny Mavic. Sprzęt zachowuje się na niebie bardzo pewnie nawet przy dużym wietrze. Nie ma żadnych tendencji do dryfowania na boki czy do dziwnego zbaczania z trasy.
Tyczy się to wszystkich trzech trybów lotu, czyli P, S i C. Pierwszy służy do standardowego latania. Drugi to tryb Sport, w którym dron jest znacznie bardziej żwawy. W tym trybie udało mi się osiągnąć prędkość 48 km/h, czyli wyższą, niż deklaruje producent. Z kolei w trybie C wszystkie ruchy - w tym wytracanie prędkości - są powolniejsze i bardziej płynne, idealne do nagrywania.
Loty Mavikiem Mini są niestety mniej bezpieczne niż Mavikiem Air czy Pro.
Wszystko za sprawą bardzo uproszczonego systemu wykrywania otoczenia. Sensory znajdują się tylko na dole drona, dzięki czemu urządzenie nie wleci z impetem w chodnik czy dach budynku, bowiem zbliżając się do nich wyhamuje, a następnie będzie próbować lądować.
Nie znajdziemy tu czujników skierowanych w przód i w tył, tak jak ma to miejsce w droższych dronach. Oznacza to, że kiedy robimy ujęcie odlatując w tył, dron nie wie, co się za nim znajduje. Nie zatrzyma się przed ścianą i nie będzie próbował ominąć drzewa. Pełna odpowiedzialność spoczywa na operatorze.
Nie zabrakło jednak procedury RTH (Return To Home), która przydaje się w kryzysowych sytuacjach. Przy utracie zasięgu lub przy wyczerpującym się akumulatorze dron rozpocznie automatyczny powrót do miejsca startu po najprostszej linii. W aplikacji można ustawić wysokość, na jakiej dron ma wracać. Powinniśmy ustawić ją na poziomie wyższym od wszystkich obiektów wokół, ponieważ dron ich nie wykryje.
Cięcia widać też we wbudowanych trybach.
Oprogramowanie dronów Mavic Air i Pro obfituje w dodatkowe funkcje, takie jak automatyczne śledzenie obiektu, sterowanie gestami, czy wiele wbudowanych ujęć Quickshot. DJI Mavic Mini jest pod tym względem bardzo wybrakowany, bowiem znajdziemy tu tylko cztery warianty Quickshot: Dronie, Circle, Helix i Rocket. Są to wbudowane automatyczne scenariusze lotu, odpowiednio: do góry i do tyłu, po okręgu, po spirali i w górę.
Po wybraniu Quickshot musimy zdefiniować środek figury zaznaczając obiekt na ekranie, a następnie ewentualnie wybrać promień i kierunek ruchu. Po tych krokach dron zacznie wykonywać idealnie płynny ruch na wybranym kierunku.
W każdej chwili możemy zatrzymać lot, jeśli widzimy, że coś dzieje się nie tak. Niestety czasami dochodzi do takich sytuacji. Tylko spójrzcie, jak Mavic Mini zgubił śledzoną wieżę kościelną i zamiast ją okrążać, zaczął lecieć wprost na nią. Niestety takie błędy czasami się zdarzają, ale ten problem dotyczy też droższych dronów DJI. Quickshot najlepiej działa w sytuacjach, kiedy wybrany obiekt mocno odcina się od tła.
Czas lotu to jedna z najmocniejszych stron drona DJI Mavic Mini.
Nie można za to narzekać na czas lotu, który jest rewelacyjny. Według producenta jeden akumulator wystarcza na 30 minut lotu. U mnie, przy temperaturze w okolicach 0 stopni i w sytuacjach, kiedy zupełnie nie oszczędzałem akumulatora, osiągałem bez żadnego problemu 22–24 minut. Zaczynałem lądować, kiedy akumulator miał 20 proc. naładowania, więc można ten czas wydłużyć o kolejne 1–2 min., ale jest to dość ryzykowne.
Dla porównania, w tych samych warunkach Mavic Air pozwolił na 12 minut lotu. Według producenta akumulator powinien wystarczyć na 21 minut. Jest to przepaść na korzyść Mavica Mini.
Zasięg Mavika Mini w praktyce jest lepszy, niż można się spodziewać.
Jedną z największych wątpliwości przy zakupie Mavica Mini jest zasięg lotu. Mavic Mini łączy się z kontrolerem poprzez Wi-Fi, podobnie jak Mavic Air. Próżno szukać tu autorskiego, świetnego systemu łączności DJI OcuSync.
Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia. Drony DJI Mavic Mini sprzedawane w Europie (w tym w polskiej dystrybucji) latają w standardzie CE, narzuconym przez Unię Europejską. Amerykańskie wersje latają w standardzie FCC, który - w dużym uproszczeniu - pozwala działać na większej mocy anten. Przekłada się to na większy zasięg i pewniejszą transmisję obrazu.
Tym samym dron w europejskiej wersji CE jest teoretycznie gorszy. Szkopuł polega na tym, że Mavic Mini kupiony w Europie nie pozwala na wymuszenie trybu FCC. Nie działa tu sztuczka z Mavica Air, w której można było przejść na FCC po jednorazowym upozorowaniu swojej lokalizacji z wykorzystaniem Fake GPS. Kontroler drona Mavic Mini ma na sztywno przypisany tryb CE lub FCC.
Czy w takim razie opłaca się kupować drona z polskiej dystrybucji? Jak najbardziej! Z moich testów wynika, że DJI Mavic Mini w wariancie CE ma lepszy zasięg, niż Mavic Air w trybie FCC. Mavic Mini w mieście zaczyna mieć problemy z zasięgiem na odległości 300 m, a na 350 m połączenie jest już zupełnie niestabilne. W tym samym miejscu mój Mavic Air zrywał połączenie na odległości 250 m.
Poza obszarem zabudowanym sprawa wygląda znacznie lepiej. Mavic Mini z powodzeniem odlatuje na 1 km, a łączność zaczyna się zrywać na ok. 1100 m. Mavic Air w tych samych warunkach doleciał do 750 m.
To sprawia, że nie obawiałbym się zakupu Mavica Mini w wersji CE z polskiej dystrybucji. Jednocześnie trzeba pamiętać, że latanie dronem FCC - którego np. możemy sprowadzić z Chin - jest w Europie nielegalne. Poza tym sprowadzany dron oznacza problemy z gwarancją.
Cięcia nie ominęły też kontrolera.
Na pierwszy rzut oka kontroler Mavica Mini nie różni się od tego z Aira. Faktycznie, wymiary i sposób składania są identyczne, ale diabeł tkwi w szczegółach. Po pierwsze, wykręcane drążki mają plastikowy gwint, a nie metalowy, jak w Mavicu Air. Możliwe, że ten element za kilka miesięcy się wyrobi, ale w zestawie jest komplet zapasowych drążków.
Kontroler nie ma też dodatkowych przycisków funkcyjnych. Brakuje przycisku Fn, przełącznika trybu Sport, czy nawet przycisku pauzy, zatrzymującego drona kiedy coś pójdzie nie tak. Na szczęście przycisk RTH pełni tu rolę pauzy. Wciśnięcie go zatrzymuje drona, a przytrzymanie aktywuje procedurę RTH.
Na kontrolerze zabrakło też dodatkowego przycisku pod palcem wskazującym oraz portu USB umożliwiającego np. podłączenie tabletu. Szkoda.
Z drugiej strony, mamy wszystkie najważniejsze elementy. Poza drążkami jest też przycisk migawki do robienia zdjęć, przycisk nagrywania, a także pokrętło odpowiedzialne za nachylanie aparatu. Mamy więc podstawowy zestaw przycisków, który zapewnia w miarę wygodną obsługę drona i bezpieczeństwo lotu.
Przejdźmy do najważniejszego: co potrafi kamerka w DJI Mavic Mini?
Mavic Mini to jak latający smartfon. Ma bardzo podstawowe tryby fotografowania i filmowania, a jakość obrazu po prostu jest „OK”. Po przesiadce z Mavica Air czuję ogromny niedosyt, ale z drugiej strony, nie czuję zażenowania patrząc na zdjęcia z Mavika Mini, co niestety u konkurentów zdarzało się często. Jakość zdjęć jest wystarczająca do zastosowań wakacyjno-rodzinnych, ale nie ma co liczyć na coś więcej.
DJI Mavic Mini ma matrycę w rozmiarze 1/2.3 cala, a więc taką, jak w smartfonie ze średniej półki. Jej rozdzielczość to 12 megapikseli. Obiektyw o świetle f/2.8 ma kąt widzenia 83 stopni (ekwiwalent ogniskowej 24 mm).
Największa wada to brak zdjęć RAW. Co więcej, DJI wykastrowało aplikację z trybu bracketingu, więc nie można zrobić szybko kilku zdjęć na różnych ekspozycjach i połączyć je do HDR-a. Zostajemy ze zwykłym plikiem JPG. Aplikacja umożliwia dobranie w trybie foto czułości ISO i czasu migawki. Na tym kończą się manualne nastawy.
Kamera nagrywa też wideo, ale nie w 4K. Maksymalna rozdzielczość to 2,7K (2720 x 1530 pikseli) w 25 lub 30 kl./s. W trybie Full HD możemy dojść do 50 lub 60 kl./s. Wideo ma zaledwie 40 Mbps, co w porównaniu do 100 Mbps z Mavica Air wygląda bardzo przeciętnie.
W trybie wideo najgorszy jest fakt, że nie mamy żadnego trybu manualnego. Jedyne, co możemy zrobić, to zablokować ekspozycję. Bardzo brakuje możliwości blokady balansu bieli i zablokowania czasu migawki. Można też zapomnieć o histogramie czy liniach pomocniczych do kadrowania.
W takim razie jak wypada jakość zdjęć i filmów?
Pech chciał, że testy Mavica Mini przypadły na najgorszy okres w roku, kiedy szybko się ściemnia, nie ma już kolorowych liści, a do tego za dnia Panuje pochmurna pogoda. Takie warunki uwypuklają wszelkie wady aparatu. Nasi koledzy z zagranicznych redakcji pokazują, że w Kalifornii DJI Mavic Mini potrafi wyprodukować bardzo ładny obrazek. A jak jest w Polsce? Zobaczcie sami. Poniższe zdjęcia są mniej lub bardziej obrobione.
W rozmiarze internetowym zdjęcia całkowicie się bronią. Będą wyglądać świetnie w mediach społecznościowych. Całkiem nieźle prezentują się też przy oglądaniu na tablecie czy domowym telewizorze.
Jest to jednak bardzo przeciętny poziom jakościowy, który daje dość małe pole do obróbki. Można zapomnieć o wyciąganiu informacji z cieni czy ze świateł. Pliki są zupełnie nieplastyczne. Nie ma porównania do tego, co da się wyczarować z Mavica Pro lub Air, szczególnie w trybie RAW, a już zwłaszcza w HDR złożonym z pięciu RAW-ów wykonanych z bracketingiem ekspozycji. To po prostu przepaść.
Podobnie jest z wideo. Nie jest ono tak szczegółowe, jak pliki z większych i droższych dronów. Jest tylko (aż?) „OK”, ale nic poza tym.
Podsumowując, patrząc przez pryzmat ceny: warto!
DJI Mavic Mini to latający smartfon, a nie aparat. Bierzesz to, co wychodzi z matrycy. Możesz lekko podkręcić kolory czy ekspozycję, ale lepiej nie powiększaj zdjęć, bo zobaczysz brak detali. Filmy? Są w porządku, ale nie oczekuj rewelacji. Na pewno nagrasz ładne ujęcia z wakacji, ale zapomnij o klimatycznych ujęciach, kiedy brakuje słońca i panuje szarówka.
Poza tym DJI Mavic Mini to naprawdę solidny i zaskakująco dobry dron. Zachowuje się w powietrzu jakby był prowadzony na sznurkach. Do tego jest bardzo prosty w obsłudze, dzięki uproszczonej aplikacji.
Czy warto go kupić? Zależy, czego oczekujesz. Jeśli jesteś nastawiony na jak najlepszą jakość zdjęć i filmów, zdecydowanie lepiej dopłacić do Mavica Air. Jest to jednak spora dopłata, bowiem Mavic Mini kosztuje 1800 zł, a Mavic Air aż 3000.
Mavic Mini będzie za to doskonałym pierwszym dronem. Będzie też świetnym urządzeniem dla osób, które nie chcą lub nie potrafią wyciskać ostatnich soków z plików RAW. Konkurencja na tej półce cenowej po prostu nie istnieje, a DJI ponownie pokazał, kto tu rządzi.
- DJI Mavic Mini dostarczył do testów sklep GoHERO.pl. Mavic Mini w wersji Fly More Combo kosztuje 2249 zł, natomiast w wersji podstawowej kosztuje 1799 zł.