Rok 2019 zapamiętamy jako początek wielkiej wojny z plastikiem i środowiskową znieczulicą
Gdy za kilka lat spojrzymy wstecz, 2019 r. będziemy wspominać jako początek wielkiej wojny. Wojny z plastikiem, z zanieczyszczeniem, z ekologiczną nieświadomością.
Mój ulubiony sklep ze zdrową żywnością przysłał mi dziś paczkę z zamówieniem, a w niej, zamiast zwyczajowych plastikowych opakowań, znalazłem papierowe, pozbawione etykiet woreczki z zamówionym towarem.
Piekarnia, z której zwykle wracałem z chlebem, ciastkami owsianymi i bułkami zawiniętymi każde w swój plastikowy worek, zapakowała moje zakupy w worki wykonane z powtórnie przetworzonego, szarego papieru.
Pod moim blokiem, gdzie jeszcze do niedawna sąsiedzi bez cienia żalu mieszali odpady, pozostawiając dedykowane pojemniki niemal pustymi, firma sprzątająca musiała postawić większe kontenery na odpady segregowane – tak wiele w ostatnim czasie ich przybyło.
Jeden z największych marketów w moim mieście zachęca mnie, żebym przyszedł na zakupy z własnym kartonem, zamiast pakować nabytą żywność w plastikową reklamówkę.
Moja ulubiona bezmięsna restauracja (no dobra, JEDYNA bezmięsna restauracja w okolicy) nie przywozi mi ostatnio zamówień w styropianowych pojemnikach z plastikowymi sztućcami do kompletu – zastąpiły je opakowania z biodegradowalnego tworzywa i sztućce z bambusa.
W kawiarni, do której chodzę, gdy chcę spróbować czegoś innego niż posiadane w domu ziarna, przed nalaniem pytają mnie, czy przyniosłem własny kubek.
Coś się zmieniło. Nie tylko w medialnych opowieściach, felietonach blogerek i Instagramie znajomych. Po raz pierwszy od lat widzę, że jako społeczeństwo zaczęliśmy pewne rzeczy rozumieć.
2019 r. to początek wielkiej wojny z plastikiem i latami złych przyzwyczajeń.
O tym, że toniemy w plastiku, organizacje pro-ekologiczne trąbią od lat. Trąbią zresztą bardzo słusznie, bo w samym tylko 2016 r. wyprodukowaliśmy aż 300 mln ton plastikowych śmieci. Szacuje się, że 170 mln ton plastiku pływa sobie w oceanach, skąd trafia do żołądków morskiej fauny, na wybrzeża (niegdyś) rajskich wysp i… na nasze talerze, w formie mikroplastiku.
Konsumenci od dawna są świadomi, że problem istnieje. Wielu z nich podjęło też nierówną walkę z problemem, starając się regularnie segregować śmieci, kupować odpowiedzialnie, czy nawet żyć mniej lub bardziej w zgodzie z filozofią zero-waste.
Czym jednak są starania pojedynczego człowieka wobec tak ogromnej skali problemu? Problemu, który w dodatku nie jest w większości generowany przez indywidualnych konsumentów, lecz przez megakorporacje.
Daleki jestem od stanowiska felietonisty Rzeczpospolitej, wg którego nie musimy się przykładać do dbałości o środowisko, bo skoro to nie nasza wina, to możemy po prostu umyć ręce. Trzeba jednak przyznać, że jeśli chodzi o zanieczyszczenie środowiska z plastikiem na czele, jesteśmy tylko małymi mróweczkami na końcu wielkiego łańcucha przemysłowych drapieżników.
W 2018 r. GreenPeace opublikował raport #Breakfreefromplastic – członkowie organizacji Break Free From Plastic dokonali 239 akcji sprzątających, w 42 krajach na 6 kontynentach i posegregowali śmieci nie według miejsca ich pochodzenia, a… firmy odpowiedzialnej za ich wytworzenie.
I tak okazało się, że w 40 na 42 krajach największym „śmieciarzem” była Coca-Cola. Samo trio Coca-Cola, PepsiCo i Nestle odpowiadało aż za 14 proc. wszystkich zanieczyszczeń, a tuż za nimi szli kolejni giganci: Danone, Procter&Gamble, Mars czy Colgate-Palmolive.
Oczywiście firmy zrobiłyby wszystko, by powiedzieć, że to nie ich wina, bo przecież ludzie powinni po sobie sprzątać – i mają trochę racji. Jaką jednak szansę ma przeciętny człowiek w opanowaniu odpadów generowanych przez potężne machiny produkcyjne tych korporacji? Niewielką.
I jak tu się dziwić, że przez lata w kwestii zanieczyszczeń zmiany szły tylko ku gorszemu, skoro z roku na rok generujemy coraz więcej plastiku? Ba, tylko między 2000 a 2018 r. wyprodukowaliśmy aż 50 proc. plastiku w całej historii produkcji plastiku, począwszy od 1950 r. Wg przewidywań Uniwersytetu Newcastle do 2030 r. wyprodukujemy kolejne 200 mln ton plastiku.
Nadprodukcja plastiku nie ułatwia konsumentów dokonywania świadomych wyborów, podobnie jak nie ułatwiają jej sklepy, pakując każdy najdrobniejszy asortyment w oddzielny plastikowy worek. Trudno mówić o życiu w duchu zero waste czy choćby o ograniczaniu plastikowych opakowań, kiedy wychodząc na zakupy często po prostu nie mamy wyboru – albo żywność zawinięta w plastik, albo nic.
Tylko w ostatnich miesiącach wiele się zmieniło.
Pamiętacie ostro skrytykowaną akcję Coca-Coli, która rozsyłała blogerom puste, plastikowe butelki? Ta sama Coca-Cola w ramach pokuty wprowadziła recyklomaty, czyli punkty, gdzie można oddać plastikową butelkę do ponownego przetworzenia.
Inicjatywa recyklomatów jest też zresztą propagowana przez nasz rząd (i rządy wielu innych krajów), by zachęcić ludzi do należytego segregowania odpadów i zapewnić niezbędną ku temu infrastrukturę.
Wracając do dwóch największych śmieciarzy na świecie, Coca-coli i PepsiCo: firmy zapowiedziały ostatnio, że jeszcze w tym roku wycofają się z Plastics Industry Association i podążą wyznaczoną przez siebie drogą zrównoważonego rozwoju, która zakłada, że do 2025 r. wszystkie butelki wykorzystywane przez te firmy będą poddawane recyclingowi, kompostowaniu lub będą używane wielokrotnie.
Swoją cegiełkę do walki z plastikiem przykładają też inne branże. Adidas zaprezentował niedawno buty wykonane w 100 proc. z tworzyw pochodzących z odzysku. Rosnąca liczba sieci marketów rezygnuje z plastikowych opakowań i pozwala przychodzić na zakupy z własnymi kartonami. Rządy zabraniają produkcji i wykorzystywania „jednorazówek” typu słomki czy sztućce, niektóre kraje stosują już ten zakaz nawet w przypadku pieluch!
Innowacyjne firmy, także w Polsce, pracują nad alternatywami dla plastikowych opakowań i naczyń – firma Biotrem z Podlasia stworzyła istny hit eksportowy: naczynia z otrębów. Takie naczynie nie tylko nie zanieczyszcza środowiska, ale można je także zjeść wraz z posiłkiem. Inne firmy pracują nad zamiennikiem dla toreb foliowych, testując potencjał folii wykonanej z cebuli czy kombuchy.
Nie wiemy jeszcze, co począć z mikrocząsteczkami plastiku, których – wg ostatnich badań – pożeramy aż 1769 sztuk każdego tygodnia. Pojawia się jednak światełko w tunelu: tegoroczne Google Science Fair zwyciężył nastolatek z Irlandii, który zaprezentował obiecujące rozwiązanie usuwające mikrogranulki z wody przy użyciu ferrofluidu i magnesu.
Zmieniają się zresztą także inne obszary naszego życia – do rządów (no, może poza rządami Polski i administracją Donalda Trumpa) dociera, że mamy coraz mniej czasu, by spowolnić katastrofalne w skutkach zmiany klimatyczne wywołane działalnością człowieka. Linie lotnicze KLM zachęcały ostatnio do tego, by… latać mniej, zaś Francja wprowadziła ekopodatek od lotów lotniczych.
Także giganci technologiczni robią, co mogą, by zrekompensować owczy pęd przemysłu z ostatnich dekad – Google, Apple i Microsoft konsekwentnie realizują, a nawet przebijają wyznaczone cele w zakresie zrównoważonego rozwoju. Apple pracuje nad iPhone’em z odzysku. Microsoft i Google nad centrami danych napędzanymi w 100 proc. energią z odnawialnych źródeł.
Zmienia się podejście firm – zmienia się podejście konsumenta.
Nie bez powodu na początku tego tekstu przytoczyłem kilka anegdot. To wszystko zmiany, jakie zaszły tylko w moim najbliższym otoczeniu na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Niby drobiazgi, ale skumulowane tworzą obrazek napełniający nadzieją, że coś się w końcu ruszyło.
Konsumenci są coraz bardziej świadomi tego, jakiego spustoszenia dokonaliśmy na naszej Planecie i są coraz bardziej gotowi powstrzymać ten stan rzeczy. A teraz, kiedy wielkie korporacje w końcu przestały umywać ręce, może być tylko lepiej.
To oczywiście dopiero początek wojny. Delikatne podjazdy przed rzuceniem na pole bitwy wszystkich oddziałów. Ale skoro tak wiele zmian i inicjatyw zaszło w ciągu zaledwie ostatniego półrocza, to sądzę, że śmiało możemy oczekiwać efektu kuli śniegowej i nasilenia podobnych działań w najbliższej przyszłości.
A w każdym razie… bardzo mocno chcę w to wierzyć. W świetle doniesień naukowców, jakoby zostało nam już tylko 31 lat do nieodwracalnej katastrofy klimatycznej (przed nastąpieniem której możemy równie dobrze utonąć przysypani śmieciami) każda pro-ekologiczna inicjatywa i nawet najdrobniejsza zmiana dają nadzieję, że może nie będzie tak źle.