Walka ze zmianami klimatycznymi powinna przypominać mobilizację, jak w przypadku wojny
Naukowiec zajmujący się klimatem, Michael Mann, wzywa do mobilizacji, jak w przypadku wojny światowej w celu przeciwdziałania zmianom klimatu.
Zdaniem uczonego Stany Zjednoczone powinny podjąć natychmiastowe działania w tym kierunku. W wypowiedziach naukowca nie zabrakło krytyki administracji Donalda Trumpa, która wycofując się z przyjętego jeszcze przez Obamę planu czystej energii, znów faworyzuje korzystanie z paliw kopalnianych. Zdaniem Manna, nasza dalsza ignorancja w tym temacie zakończy się globalną katastrofą.
Taki punkt widzenia prezentuje większość naukowców
Niektórzy twierdzą już nawet, że zmian klimatycznych, wywołanych m.in przez globalny przemysł nie da się już powstrzymać. Możemy co najwyżej przygotować się na sytuację kryzysową. Mowa tu o raporcie, którego autorami są David Spratt i Ian Dunlop. Obaj panowie w swojej wspólnej pracy skompilowali wcześniejsze badania na temat zmian klimatycznych i już całkiem na poważnie przyglądają się scenariuszowi, w którym gatunek ludzki zaczyna wymierać.
Ich zdaniem szczyt emisji gazów cieplarnianych nastąpi mniej więcej w 2030 r. Jeśli tak się stanie, wzrost średniej temperatury na Ziemi, do 2100 r. wzrośnie do 3 st. C. A stężenie dwutlenku węgla dojdzie do 437 ppm – ostatni raz tak wysokie było 20 mln lat temu. Tak na marginesie: 2019 r. stężenie CO2 wynosi już 415 ppm, także z całą pewnością idziemy po ten rekord. Średnia temperatura skacze w tym momencie o 1,6 st. C.
Bardzo podobne (chociaż trochę mniej katastroficzne) wnioski możemy znaleźć w raporcie przygotowanym wspólnie przez największe amerykańskie agencje rządowe. Mowa o czwartej Narodowej Ocenie Klimatu - raporcie przygotowanym w ramach inicjatywy US Global Change Research Program. Amerykanie w swoich badaniach poruszyli m.in kwestie ekonomiczne. Ich zdaniem, globalne ocieplenie kosztować nas będzie fortunę.
Przez rosnące temperatury najbardziej ucierpią rolnicy i branże związane z morzem. Będzie po prostu za gorąco, żeby uprawiać niektóre gatunki warzyw (kukurydza, soja), a zakwaszanie oceanu oraz bardzo szybko powiększające się w nim strefy beztlenowe zniszczą morską florę i faunę.
Z kolei naukowcy z Pentagonu prognozują, że dalsze postępowanie zmian klimatycznych zwiększy liczbę konfliktów na naszej planecie. Dowodem tej tezy mają być chociażby wydarzenia, które miały miejsce w 2010 r. na Bliskim Wschodzie oraz kolejne fale uchodźców z tamtych rejonów.
Głównym czynnikiem klimatycznym, który miał wpływ (nikt nie twierdzi, że decydujący) na powyższe wydarzenia były długotrwałe susze, które przełożyły się bezpośrednio na spadek produkcji żywności i zmusiły wielu ludzi do migracji do większych miast lub za granicę. Głód jest też bardzo sprawnym generatorem społecznych niepokojów, a stąd już bardzo blisko do iskry, która zapoczątkuje konflikt na większą skalę.
Nie chodzi wyłącznie o rosnącą temperaturę
Chodzi o jej skutki. Rosnąca temperatura oznacza na przykład lepsze warunki do rozprzestrzeniania się chorób roznoszonych przez komary i kleszcze. Mowa tu chociażby o wirusach Zika, Czikungunia, czy o chorobie Denga. O zwiększonym z uwagi na wyższą temperaturę ryzyku zawałowym wśród osób starszych nie ma nawet co wspominać.
Amerykańskie raporty przestrzegają również o rosnącym ryzyku występowania klęsk żywiołowych, takich jak powodzie, czy pożary lasów, które już teraz są dużym problemem na amerykańskim kontynencie. Tamtejsi naukowcy szacują, że mniej więcej od 2050 r. amerykańskie lasy mogą zajmować się ogniem sześć razy częściej.
Kolejną palącą kwestią są zasoby wody pitnej. Przedsmak tego problemu mogliśmy obserwować w tym roku w Indiach. W Cennaju - szóstym co do wielkości mieście indyjskim upały dochodziły do 50 st. C., a tegoroczne deszcze występujące w porze monsunowej postanowiły ominąć tamten region Indii, doprowadzając do wyschnięcia wszystkich czterech naturalnych zbiorników, które normalnie zaopatrują miasto w wodę.
Ludzie stojący w kolejkach do publicznych beczkowozów nadal wdają się w bójki, wywoływane bardzo ograniczoną dostępnością życiodajnego płynu. Co ciekawe - problem z dostępem do wody pitnej dotyczy również naszego kraju. Na razie w o wiele mniejszym stopniu, niż ma to miejsce w Indiach, ale kto wie, jak to będzie wyglądać za kilkadziesiąt lat.
Apele naukowców nie przyniosły jak na razie zamierzonego efektu
Michael Mann nie jest pierwszym człowiekiem ze świata nauki, który domaga się stanowczej reakcji polityków w sprawie postępujących zmian klimatycznych. Jim Hansen, który przez wiele lat kierował wydziałem klimatologii NASA wraz z grupą 20 innych osób, w tym dzieci w wieku od 8 do 19 lat, pozwał rząd Stanów Zjednoczonych za to, że nie podjął on żadnych zdecydowanych kroków w walce z globalnym ociepleniem.
Media pisały o tym przez kilka dni, po czym temat… rozpłynął się w powietrzu. W 2017 r. 15 tys. naukowców ze 184 krajów odnowiło również deklarację z 1992 r., w której ponownie ostrzegali nas o skutkach globalnego ocieplenia. Efekt? Praktycznie zerowy. Politycy boją się wprowadzenia radykalnych zmian, które miałyby ogromny wpływ na przemysł i - co za tym idzie - na globalną gospodarkę.
Z ekonomicznego punktu widzenia walka z globalnym ociepleniem jest po prostu zbyt droga, przez co nikomu się nie opłaca. A, że zmiany w ziemskim ekosystemie następują bardzo powoli, to katastroficzne naszej obecnej polityki energetycznej dotkną dopiero przyszłe pokolenia. Nie wspomnę już o tym, że część opinii publicznej nadal nie dostrzega powagi sytuacji, przez co apele takich ludzi, jak Mann, bardzo często trafiają w pustkę. Smutne.