Felietonista „Rzeczpospolitej” kpi z białych misiów, zmian klimatu i troski o środowisko. Trafia kulą w płot
Krzysztof Jaroszyński to utalentowany aktor, komik i satyryk. Szkoda, że swój talent wykorzystuje do wyśmiewania troski o środowisko i prób zapobiegania globalnym zmianom klimatu.
W opublikowanym w dziale „Opinie” Rzeczpospolitej felietonie pt. Pół arbuza pan Krzysztof daje upust swojej niechęci do dbania o środowisko. To tylko obłuda - twierdzi. Segregujący śmieci, bądź jeżdżący hybrydowymi samochodami „uśmiechają się głupkowato” myśląc „że są eko” - w każdym razie według Jaroszyńskiego.
Chciałem odnieść się do poszczególnych opinii Krzysztofa Jaroszyńskiego, ale okazało się, że nie dyskutuje on z niczym konkretnym. „Nie spotkałem się”, „słyszałem”, „wmawiają” - twierdzi satyryk, by następnie zmyślone koncepcje wyśmiać.
Jest to bardzo powszechne podejście zwane oficjalnie sofizmatem rozszerzenia, a nieformalnie metodą na chochoła. Spotykamy się z nią, gdy jedna ze stron sporu (albo i obie!) przedstawia przesadzoną, przerysowaną i wyolbrzymioną wersję przekonań oponenta. Wszystko po to, by następnie dyskutować z nią, zamiast z prawdziwymi przekonaniami adwersarza. Przykład:
Związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy wypowiedziami Rozmówcy X i Rozmówcy Y jest wypełniony właśnie słomą z chochoła.
Dokładnie to robi Jaroszyński w swoim felietonie. Przyjrzyjmy się zatem jego „argumentom”.
Nikt tak nie twierdzi. Mimo to, niebezpośrednio te dwa fakty mają swoją korelację. Gdy nie segregowaliśmy śmieci, więcej z nich było po prostu spalanych, a mniej przeznaczanych do recyklingu. Spalanie mogło uwalniać do atmosfery zanieczyszczenia oraz dwutlenek węgla, który jest gazem cieplarnianym. Więc w swoim szyderstwie pan Krzysztof trafił, ale kulą w płot.
I słusznie, ponieważ nikt takiego argumentu nie podnosi. Jest to klasyczny przykład chochoła - jeśli nie jestem w stanie dyskutować z prawdziwymi argumentami, stworzę sobie własny - tak karykaturalny, że łatwo będzie mi go wyśmiać.
Jaroszyński jednak wie swoje: „białych misiów” nie warto ratować:
Zakładam tu, że mówiąc białe misie, Jaroszyński ma na myśli niedźwiedzia polarnego (Ursur maritimus). Powieka panu Krzysztofowi nie drgnie, ale ponieważ niedźwiedź polarny jest tzw. drapieżnikiem szczytowym (zajmującym najwyższe miejsce w łańcuchu pokarmowym), to jego wyginięcie wprowadzi duże zmiany w ekosystemie - nawet jeśli byśmy „białych misiów” nie lubili. Zanikanie lodu morskiego to najważniejszy czynnik, wpływający na populację tego wielkiego ssaka.
Znowu wymyślony przez autora pogląd („gdzieś usłyszałem”), który łatwo obalić. Nie zatruwają, a zaśmiecają, wszystko w porządku.
Obojętność chemiczna tworzyw sztucznych jest ostatnio bardzo mocno podważana. Bisfenol A (BPA), to jeden ze składników znajdujących się w plastikowych opakowaniach i produktach. Dowiedziono, że przedostaje się do naszych organizmów.
Jednak pan Krzysztof i ten temat zbytnio upraszcza - zanieczyszczenie odbywa się na wielu poziomach. Nie można odróżnić „zatruwania” od „zaśmiecania” - jest to część tego samego problemu. Śmieci istnieją nie tylko w skali makro, ale i w formie rozdrobnionej, dostając się do organizmów, również ludzkich. Mogą również wydzielać toksyny, powodować alergie, zaburzać gospodarkę hormonalną, a nawet… wpływać na zdrowie psychiczne (patrzenie na śmieci jest stresujące i nie sprzyja relaksowi).
Gdy nie mamy czegoś do powiedzenia w konkretnej sprawie, lepiej milczeć. Jeśli chcemy ośmieszyć lub obalić hipotezy czy poglądy, z którymi się nie zgadzamy, skupmy się na faktach.
Inaczej, zamiast śmieszków, wyjdzie nam samoośmieszenie.
Przejmuję wpis Huberta, ponieważ synchronicznie zaczęliśmy pisać polemikę do tekstu Krzysztofa Jaroszyńskiego. Felieton opublikowany na stronie Rzeczypospolitej wywołał we mnie pewien dysonans. Tak to jednak bywa, gdy artysta postanawia zabrać głos w skomplikowanym temacie, którym zainteresował się tylko powierzchownie. Z tego samego powodu nie cierpię wszystkich politycznych wtrąceń wygłaszanych przez muzyków na scenie i przez aktorów, którzy na ogół również nie mają pojęcia o czym mówią.
No ale taki mamy na szczęście klimat, że każdy ma prawo do swobodnego prezentowania swoich myśli i poglądów, więc jeśli ktoś się myli, to warto spróbować go uświadomić. Jest zresztą kilka spostrzeżeń w tekście Pana Jaroszyńskiego, z którymi byłbym skłonny się zgodzić.
Obaj na przykład wyśmiewamy akcję protestacyjną wymierzoną w kierunku plastikowych słomek do picia. Nie zmienia ona bowiem zbyt wiele, a same słomki wykonane są i tak z polimeru o jednej z najniższych gęstości, co oznacza tyle, że spośród wszystkich plastikowych śmieci, które wywalamy gdzie popadnie, są one najmniej szkodliwe. No ale ktoś, gdzieś zrobił zdjęcie jakiemuś biednemu zwierzątku z wbitą słomką, celebryci zwietrzyli łatwe zasięgi do nabicia w mediach społecznościowych i jakoś to poszło.
Pan Jaroszyński słusznie punktuje również inne konsumenckie zachowania, które lansowane są na bycie 100 proc. eko, kiedy w rzeczywistości do tej procentowej setki trochę im brakuje. Także zgadzam się, że jeżdżenie samochodem hybrydowym, który trzeba było wyprodukować na świeżo, z wykorzystaniem rzadkich metali wykorzystywanych do produkcji akumulatorów i który w naszym kraju będzie ładowany energią elektryczną pochodzącą w większości ze spalania węgla jest mniej ekologiczne, niż zakup kilkunastoletniego grata z instalacją LPG.
I tę część felietonu popieram. Autor, pracując w mediach, z pewnością wyrobił sobie szósty zmysł, jeśli chodzi o dostrzeganie drugiego dna we wszelakich akcjach reklamowych. Producenci hybryd typu plug-in pomijają pochodzenie energii elektrycznej, zasilającej te pojazdy oraz kilka innych szczegółów. Happening ze słomkami to z kolei mało ambitna akcja, obliczona bardziej na promocję ludzi, którzy ją promują, niż jakiekolwiek realne zmiany.
O wiele większym problemem, na który można by zwrócić uwagę są plastikowe nakrętki (polimery o najwyższej gęstości i relatywnie spora ilość materiału), albo same plastikowe butelki. Pijąc cokolwiek z plastikowej butelki szkodzimy środowisku wielokrotnie bardziej niż używając słomki. No ale z plastikowych opakowań zrezygnować jest o wiele trudniej, niż ze słomek. Ile razy w zeszłym roku piliście coś przez słomkę? A z plastikowej butelki? No właśnie.
Dalej robi się już tylko gorzej
Zrzucę to na karb bycia artystą, którego nigdy nie interesowała złożoność ziemskich ekosystemów. W skrócie: białe misie są potrzebne, a pływające wyspy plastikowych odpadów są nieustannie rozdrabniane do postaci mikro-plastikowych bryłek, które potem trafiają do używanej przeze mnie i przez Pana Jaroszyńskiego soli kuchennej, trafiając w ten sposób do naszych organizmów. Możemy oczywiście dyskutować, czy skutkuje to zaśmiecaniem naszych jelit, czy ich zatruwaniem, ale mi bynajmniej nie podobają się oba warianty.
Oczywiście zawsze można zasłaniać się tym, że to tylko felieton, którego licentia poetica pozwala na bycie ignorantem w dowolnej sprawie. Nie podoba mi się jednak, że ktoś wykazuje się ignorancją w tak ważnym temacie, jak szeroko pojęte zmiany klimatyczne i towarzyszące im zanieczyszczenie środowiska. Aktualnie trwa bowiem walka o zmianę naszego światopoglądu. Jeśli zaczniemy dostrzegać problem wynikający z wszechobecnych plastikowych śmieci, zaczniemy również walczyć z zanieczyszczeniami generowanymi przez przemysł, które bardzo często kończą w najbliższej rzece, tudzież jeziorze.
Człowiek od lat wychodził z założenia, że ziemski ekosystem jest na tyle duży, że bez problemu pomieści nasze wszystkie śmieci, o ile będziemy umiejętnie zamiatać je pod dywan. Pan Jaroszyński daje przyzwolenie na kontynuację tego typu zachowań. Tymczasem coraz więcej naukowców bije na alarm i ostrzega, że właśnie to dotychczasowe podejście sprowadziło na nas szereg problemów, którymi musimy się zająć. Im szybciej tym lepiej. Moda na klimatyczny denializm powoli przemija. Ktoś kto pracuje w mediach powinien to dostrzec.