Kontrolerzy biletów w Warszawie to cyborgi. Skanują wzrokiem kody QR
Wiedzieliście, że w podwarszawskich pociągach pracują cyborgi?
Kaemki, bo tak my pasażerowie Kolei Mazowieckich nazywamy je pieszczotliwie, z pozoru nie wyróżniają się niczym szczególnym. Są chłodne w lecie, ciepłe w zimie, czyste i zadbane tak, że łatwo je pomylić z dowolnym innym taborem jeżdżącym po Polsce. Ta ocierająca się o nudę normalność, to jednak pozór. Dzieją się w nich bowiem rzeczy niezwykłe. W ich mechanicznych splotach pracują najwyższej jakości wytwory polskiej myśli technologicznej. Cyborgi.
Przed zatrudnieniem przez KM cyborgów kontrola biletów trwała za długo.
Mieszkam niemal w samym sercu Warszawy (Białołęka), więc gdy chcę załatwić coś w jej przesadnie wysuniętych na południe rejonach, na przykład w centrum, dojeżdżam tam, korzystając z kolejki podmiejskiej. Ponieważ w tak dzikie rejony staram się wybierać raczej sporadycznie, nie mam karty miejskiej, a jedynie aplikację jakdojadę, w której każdorazowo kupuję niezbędne bilety. Aplikacja jest prosta i po zakupie wyświetla czas do wygaśnięcia biletu, linię, na którą został kupiony, a także QR kod, który należy pokazać jednemu ze stróżów kolejowego prawa i sprawiedliwości.
Przed zatrudnieniem przez Koleje Mazowieckie cyborgów, kontrola mojego biletu bywała długawa. Konduktor musiał wpierw chwilę pogrzebać w swoim urządzeniu, by je przestawić na czytanie kodów. Gdy mu się to udało, ja z kolei podejmowałam walkę z zawsze obracającym się podczas skanowania ekranem (podejrzewam w nim zaawansowaną kontrolofobię, ale terapeuta nie godzi się na prowadzenie dla mnie i telefonu wspólnych sesji dla par), opóźniając jeszcze skomplikowaną procedurę. Całość trwała więc chwilę i zwykle przypominała niezgrabny rytuał odbywany w akompaniamencie moich najszczerszych przeprosin. Na taką nieefektywność nie stać Kolei Mazowieckich. Do takich w każdym razie dochodzę wniosków, bo dziś coś się zmieniło.
Są doskonali. Gdyby nie to, że się nie kryją ze swoimi mocami, nie miałabym szans rozpoznać podwarszawskich cyborgów.
Konduktor, który zaszedł mnie wprawnie z prawej, męskim swym głosem żądając bilecików do kontroli, wyglądał jak człowiek. Był dość wysoki, szczupły, choć rysujący się pod koszulą brzuszek dodawał mu należnej jego pozycji powagi, wąs miał dziarsko nastroszony i okraszony śladami kawy. Był doskonały. Sprawiał niemal archetypiczne wrażenie. Gdy jednak wyciągnęłam telefon, by pokazać Władcy Taboru pożądany tak przez niego bilecik, coś mnie tknęło. Ręka dzierżąca biletowy skaner ni drgnęła.
Konduktor uważnie spojrzał na QR kod. QR kod spojrzał na niego. Przez chwilę mocowali się wzorkiem, a ja niemal czułam, jak mój telefon lekko się nagrzewa. W końcu QR kod musiał chyba mrugnąć pierwszy, bo konduktor skinął głową z powagą i rzekł „Dziękuję”. „Dziękuję”, odparłam lekko zbita z tropu.
Patrzyłam na otwartą aplikację. Dla zwykłego śmiertelnika ten mały kwadracik, przypominający rozpisany przez sadystę labirynt dla mrówek, wyglądał niewinnie. Czarne i białe fragmenty, rozmieszczone tylko z pozoru losowo, chroniły przed homo sapiens swoje cyfrowe tajemnice.
A jednak. Jeden rzut oka i kontroler wiedział, że to, co mu pokazuję, to ważny bilet uprawniający mnie do przejazdu na wyznaczonej trasie. W nieodgadnionych dla biologicznego oka wzorach dostrzegł sens, który tylko wprawne oko cyborga było w stanie uchwycić. Zeskanował go wzrokiem.
Informatorzy donoszą, że nie tylko Koleje Mazowieckie postanowiły zainwestować w najnowszą technologię.
Z usług cyborgów korzysta także Lublin i to w znacznie większym zakresie niż Warszawa. Pragnący pozostać anonimowym redaktor prowadzący Spider's Web poinformował, że w jego rodzinnym Lublinie wręcz roi się od cyborgów. Opanowali oni komunikację miejską, od dawna pilnując tam porządku. Informator donosi, że w ciągu ostatnich dziesięciu kontroli, którym został skrupulatnie poddany, wszystkie musiały zostać przeprowadzone za pomocą skanera w oku. Ręka ze służącym do tego urządzeniem dla niedoskonałych białkowców, nawet się nie uniosła.
Wprowadzenie tak zaawansowanej i daleko posuniętej robotyzacji może zaskakiwać nas maluczkich lecz to jedyna rozsądna odpowiedź. W każdym innym wypadku na rynku z pewnością funkcjonowałyby już aplikacje generujące odpowiednio wyglądające ekrany z możliwością wpisania odpowiedniej daty ważności i kodem QR prowadzącym do stron za sklepami specjalizującymi się w sprzedaży artykułów zielarskich.
Wszyscy jednak wiemy, że ani zarząd Kolei Mazowieckich, ani zarząd transportu miejskiego w Lublinie nie pozwoliłby sobie na taką lekkomyślność i nie zapomniały porządnie przeszkolić swoich pracowników.
I tak, wiem, że jest jeszcze jedna odpowiedź i nie musi to być teoretycznie inwazja cyborgów. To mogą być androidy. Na wszelki wypadek przy następnym spotkaniu zapytam, o czym śnią.