Brak notcha zmienia wszystko. Oppo Reno 10x Zoom - recenzja
Kilka tygodni temu prowadziliśmy w redakcji zażartą dyskusję na temat tego, czy obecność notcha ma znaczenie, czy też nie. Oczywiście i ja miałem w niej swoje jasno ustalone zdanie (nie ma znaczenia) i nie dałem się przekonać do jego zmiany. Teraz wiem jedno - byłem głupi.
Dziś wprawdzie dalej jestem głupi, ale przynajmniej dowiedziałem się na własnej skórze czegoś nowego:
Brak notcha zmienia wszystko.
Kiedy dotarł do mnie na testy smartfon Oppo Reno 10X Zoom, myślałem, że wszystko będzie wyglądać jak zawsze. Ot, kolejny telefon z Androidem, kilkoma ciekawymi rozwiązaniami i tyle. Nie ma się czym ekscytować, można po zakończeniu testów bez problemu wrócić do swojego prywatnego telefonu. Tym bardziej, że mój prywatny telefon jest od Oppo droższy o niemal 2500 zł.
Szybko jednak przekonałem się, że z tym powrotem będzie jednak mały problem. A problemem jest właśnie notch, którego obecności wcześniej nie dostrzegałem, a teraz rzuca mi się w oczy za każdym razem, kiedy sięgam po swojego smartfona.
Oppo Reno 10X Zoom już od momentu wyjęcia z pudełka i uruchomienia zwraca na siebie uwagę dwoma cechami. Po pierwsze - jak łatwo się domyślić po przydługim wstępie - nie ma nawet śladu notcha. Nie ma też wcięcia, wycięcia, zagłębienia, nacięcia czy kropki na kamerę. Powierzchnia ekranu jest absolutnie niczym niezaburzona.
I tak - to robi gigantyczną różnicę. Nawet jeśli brać poprawkę na to, że w codziennym użytkowaniu przeważnie będzie tam wyświetlony fragment belki dla powiadomień albo biała przestrzeń. Po pierwsze - cały ekran wydaje się dzięki temu nie tylko bardziej naturalnie wykrojony, ale też i większy (a i tak jest ogromny, mierząc 6,6"). Po drugie - jest masa przypadków, kiedy brak notcha jest zbawieniem. Oglądanie filmów, czytanie książek w trybie pełnoekranowym, przeglądanie zdjęć, etc - wszystko, do czego potrzebna jest cała powierzchnia wielkiego ekranu.
Po trzecie w końcu - Oppo ma imponująco cienkie ramki z niemal każdej strony ekranu. Może i ta dolna mogłaby być cieńsza albo przynajmniej symetryczna, ale... to już czepianie się. Ważny jest efekt końcowy.
To nie tylko wygląda lepiej. To po prostu jest lepsze i to bezdyskusyjnie. Telefony z notchem nagle wydają się opóźnione o co najmniej generację, a korzystanie z nich nie sprawia już takiej przyjemności.
W parze z brakiem notcha idzie zresztą inny ciekawy dodatek - kamera ukryta w płetwie.
Co do tego rozwiązania też miałem swoje zdanie. Że to na pewno jest powolne, że to będzie nietrwałe, że to wymyślanie. efektownych rozwiązań na siłę. I tak dalej, i tak dalej.
Nie mogę się wprawdzie po testach wypowiedzieć na temat trwałości tego rozwiązania, ale w codziennym użytkowaniu spisuje się ono niemal tak samo dobrze, jak klasyczna kamera na froncie telefonu. I to zarówno do robienia selfie, jak i do odblokowywania telefonu (choć trzeba pamiętać, że to nie jest zaawansowany odpowiednik FaceID).
Czas wysunięcia płetwy? Właściwie pomijalny. Jeśli robimy selfie, to po kliknięciu przełącznika na przedni aparat i tak więcej czasu zajmie nam ustawianie sceny. Odblokowywanie telefonu twarzą? Całość również przebiega wręcz szokująco błyskawicznie - na tyle szybko, że nie mamy nawet czasu pomyśleć o tym, że może jednak wolelibyśmy tradycyjną przednią kamerkę.
Oczywiście takie rozwiązanie ma swoje minusy. Nie dość, że to skomplikowany mechanizm, który ma swoją ograniczoną wytrzymałość, to jeszcze lub zebrać w trakcie użytkowania trochę pyłu i kurzu. Który oczywiście po złożeniu wciągany jest razem z płetwą do środka.
Nie powinniśmy się natomiast martwić przesadnie o odporność płetwy na upadki - jeśli telefon wykryje, że spada, automatycznie ukryje ten element i poinformuje nas, co i dlaczego się stało.
Jeśli natomiast chodzi o samą jakość zdjęć wykonywanych przez przednią kamerę, to na potrzeby tego testu swojej twarzy użyczył Łukasz. Tak wygląda w dzień:
A tak wygląda w nocy:
Tak, w warunkach nocny jest odrobinę gorzej, ale mówimy w końcu o przedniej kamerze. A Oppo ma jeszcze aż trzy kamery z tyłu i co najmniej kilka ciekawych sztuczek w rękawie.
Jak na przykład czytnik odcisku palca zatopiony pod warstwą ekranu.
Przyznaję się - to pierwszy telefon z takim rozwiązaniem, który mam w rękach, ale... nie jestem się w stanie na niego przesadnie skarżyć. Tak, to czujnik optyczny, więc nie zapewnia aż takiego poziomu bezpieczeństwa jak klasyczne rozwiązania, ale i tak działał w moim przypadku zaskakująco skutecznie.
Niestety nie mogę zagwarantować, że u każdego będzie działał aż tak dobrze - przykładowo u Łukasza na 10 prób przyłożenia palca, tylko 2-3 kończyły się skutecznym odblokowaniem telefonu za pierwszym razem. Szczęśliwie do wyboru są dwie metody odblokowywania bazujące na biometrii i kilka bardziej standardowych. Jest więc w czym wybierać.
I jest też na co patrzeć...
I to zarówno na ekranie, jak i obracając telefon dookoła. Ten pierwszy - nawet pomijając już jego bezramkowość i beznotchowość- nie jest może idealny, ale jest bez wątpienia jednym z najlepszych na rynku. Panel AMOLED (2340 na 1080 pikseli, PPI 387) może i delikatnie przegrywa z iPhone'em XS Max czy OnePlus 7 Pro, ale mogę zagwarantować jedno - każdy, kto kupi Reno 10x Zoom, będzie zadowolony z ekranu. Może nawet zachwycony, jeśli na powrót do oceny zaczniemy włączać miniaturowe ramki i brak notcha.
Sama obudowa z kolei - zwłaszcza w testowanym kolorze - nie ma właściwie żadnych słabych punktów. Spasowanie jest wzorcowe, podobnie jak materiały, którymi ją wykończono. Z przodu mamy zaokrąglone szkło Gorilla Glass 6, natomiast z tyłu (tak, tył też jest szklany) - Gorilla Glass 5. Jedyna wada? Tył błyskawicznie zbiera odciski palców, szczególnie w temperaturach, które obecnie panują w Polsce. Dla świętego spokoju lepiej już założyć dość oryginalne euti ochronne dołączane do zestawu albo... chodzić wszędzie z odpowiednią szmatką.
Oppo - poza wysuwaną kamerką - zrobiło też co najmniej jedną rzecz inaczej, niż robi to większość producentów. Zestaw trzech aparatów z tyłu nie wystaje z obudowy nawet o kawałeczek. Jeśli pominąć niewielką wypukłość tuż pod obiektywami, plecki Reno 10x Zoom są idealnie gładkie. Szczęśliwie i ta wypukłość jest na tyle niewielka, że można bez irytacji pisać na telefonie np. wtedy, kiedy leży on na stole.
Brawo. Czyli jednak się da.
Niestety w tej beczce pochwał muszę znaleźć miejsce dla łyżki krytyki. Albo trzech. Po pierwsze - zapewne z racji płetwy - Oppo Reno 10x Zoom nie gwarantuje odporności na wodę na żadnym poziomie. Po drugie - i tu już nie wiem z jakiego powodu - nie oferuje ładowania bezprzewodowego. Po trzecie - nie znajdziemy tutaj prawdziwych głośników stereo. Zamiast tego górny głośnik stara się wspomagać główny, co wychodzi mu... różnie. Nie jest źle, ale z całą pewnością nie jest to ideał.
Da się też najwyraźniej zrobić telefon, którego nie trzeba ładować każdego dnia.
4065 mAh - taką pojemność ma akumulator, który udało się zmieścić wewnątrz obudowy. I przekładając to na codzienne użytkowanie, powinno to starczyć przeważnie na co najmniej 1,5 dnia intensywnego użytkowania. A gdyby tego było mało, na pokładzie jest szybkie ładowanie, które pozwoli nam uzupełnić 50 proc. energii akumulatora w ok. 20 minut.
Niestety ten wielki i pojemny akumulator ma jedną wadę.
Ten smartfon jest po prostu wielki. I ciężki.
Ekran 6,6", nawet tak bezramkowy jak w wydaniu Oppo, wymusza odpowiednio duże wymiary całości. Reno 10x Zoom mierzy sobie więc 162 x 77,2 x 9,3 mm i ma masę aż 215 g. Dla porównania - to o 5 g więcej niż Nokia Communicator E90. I o 7 g więcej niż iPhone XS Max.
Czy to jest problem? Dla mnie nie był żadnym, ale na co dzień korzystam z ostatniego z wymienionych tu urządzeń, więc dodatkowe 7 g nie robiło mi różnicy. Jeśli ktoś jednak nie jest przekonany do wielkich smartfonów, lepiej, żeby przymierzył się do Reno 10x Zoom wcześniej.
A warto, bo na pokładzie jest prawie wszystko.
USB-C z szybkim ładowaniem (i słuchawkami na USB-C w komplecie)? Jasne. LTE, Bluetooth 5.0, WiFi, NFC, dual SIM - wszystko na miejscu. Do tego dochodzą jeszcze potężne wnętrzności, na które składa się 8 GB RAM, Snapdragon 855, Adreno 640 i 256 GB wbudowanej pamięci rozszerzalnej o karty pamięci.
Efekt tego ostatniego zestawienia? Oppo Reno 10x Zoom, pracujący na zmodyfikowanej wersji Androida 9, to absolutna rakieta. Trudno znaleźć dla niego zadanie, nad którym zastanowiłby się dłużej - niezależnie od tego, czy chodzi o codzienną pracę, czy o rozrywkę w postaci wideo lub gier.
Idealna wydajność jest przy tym o tyle zaskakująca, że nakładka Color OS 6.0 jest... zdecydowanie przeładowany dodatkowymi aplikacjami. Wygląda nieźle i działa wzorcowo, ale lista aplikacji po wyjęciu z pudełka jest pełna albo zduplikowanych aplikacji systemowych, albo śmieci, które nie są nikomu potrzebne, albo aplikacji, które wolałbym sobie sam doinstalować, jeśli poczułbym potrzebę korzystania z nich.
Można byłoby też domyślnie wyłączyć tryb oszczędzania energii. Działa na tyle agresywnie, że zakłóca działanie powiadomień i najlepiej jak najszybciej z niego zrezygnować. Przy tak potężnym akumulatorze fabryczne włączanie go jest kompletnie bez sensu.
Color OS szczęśliwie rozwija się od dłuższego czasu w bardzo dobrym kierunku, więc możliwe, że i te braki (a właściwie naddatki) zostaną w końcu usunięte. I wtedy kompletnie nie byłoby się do czego przyczepić.
No i jeszcze jest aparat.
A właściwie to zestaw składający się z trzech aparatów - 48MP F1.7, 8MP F2.2, 13MP F3.0. Ten pierwszy - stabilizowany optycznie - jest modułem głównym. Ten drugi odpowiada za zdjęcia szerokokątne, natomiast ten trzeci - także stabilizowany optycznie - jest obiektywem peryskopowym. Efekt? W teorii hybrydowe powiększenie nawet do 10x (stąd i nazwa), a do tego szereg innych przybliżeń (według producenta - zakres ogniskowych od 16 do 160 mm), z których możemy skorzystać bez większej straty dla jakości. Jak jest jednak w praktyce?
Trzeba pamiętać o jednym: faktyczny maksymalny poziom przybliżenia optycznego w Reno to 6x. Wszystko powyżej to już przybliżenie hybrydowe.
W praktyce trzeba przede wszystkim wspomnieć o jednym - aparat w Oppo Reno 10x Zoom jest jednym z najbardziej uniwersalnych na rynku i pozwalających na masę zabawy przy kadrowaniu fotografii.
Tak prezentuje się przykładowe zdjęcie z obiektywu szerokokątnego w ciągu dnia:
Tak w tych samych warunkach, ale w trybie standardowym:
Przybliżamy dwukrotnie:
Przybliżamy razy 6...
I w końcu x10:
10-krotny zoom hybrydowy wymaga jednak bardzo stabilnej ręki. Nawet najlżejsze drgnięcie skutkuje poruszonym ujęciem.
I jeszcze to samo, ale w trochę bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Szeroko:
Wężej:
Pełny zoom:
I jeszcze raz, ale już nocą:
Wnioski? Jest naprawdę dobrze. Mimo że zoom ma tutaj charakter hybrydowy, w warunkach dobrego oświetlenia nie powinniśmy mieć z tym większego problemu. W nocy niestety Oppo musi ustąpić miejsca Huaweiowi P30 Pro i Samsungowi Galaxy S10, ale... nie ma tu dramatycznych różnic.
W dzień natomiast prawdopodobnie nikt nie byłby w stanie określić, z którego ze sztandarowych telefonów na rynku pochodzą fotografie. Oppo zapewnia naprawdę dobrą rozpiętość tonalną, bardzo dobre odwzorowanie kolorów i detali.
Do tego dochodzi jeszcze uniwersalność ogniskowych i bardzo przyjemna, prosta i użyteczna aplikacja aparatu z automatycznym wykrywaniem scen.
Warto czy nie?
Żeby obraz Oppo Reno 10x Zoom był kompletny, trzeba do niego jeszcze dorysować cenę. Ta teoretycznie wynosi 3499 zł, ale w niektórych sklepach można go znaleźć za mniej niż 3000 zł (oferty za 2200 zł to raczej pomyłka ze zwykłym Reno).
Z jednej strony sporo - 3299 zł kosztuje OnePlus 7 Pro z ciut lepszym ekranem i również 8 GB RAM i 256 GB na multimedia, ale bez tak ciekawie rozwiązanego aparatu. Od 3000 zł zaczyna się też Huawei P30 Pro, ale za wersję identyczną z Oppo, tj. 8 GB RAM i 256 GB, trzeba już zapłacić 4300 zł, za co dostajemy odrobinę lepszy aparat, ale za to z m.in. mniejszy ekran i wcięcie na przednią kamerę.
Który z tych modeli wybrać? To powinno już zależeć od naszych preferencji i tego, co jest dla nas w smartfonie najważniejsze. Ale nie mam wątpliwości co do jednego - Oppo Reno 10x Zoom nie ma się czego wstydzić na tle najpotężniejszych rywali. To bestia wydajności w świetnej obudowie, wspomagana przez szereg ciekawych rozwiązań, które - co najważniejsze - sprawdzają się na co dzień. Do tego z naprawdę pomysłowo rozwiązanym aparatem.